Reklama.
O zachęcanie do kradzieży ZPAV oskarża m.in. występujących w materiałach kampanii Aleksandrę Sekułę, literaturoznawczyni i współtwórczyni serwisu Wolne Lektury, Marcina Cisło, czyli DJ-a Kwazara, a nawet popularnego w sieci prawnika mec. Piotra "VaGla" Waglowskiego. - To tak, jakbyśmy podpowiadali ludziom, w jaki sposób kraść w supermarketach. Mówię np. o serwisach, w których muzyka udostępniania jest nielegalnie. To jest działanie na szkodę artystów - i ogólniej: na szkodę kultury - powiedział w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Bogusław Pluta, dyrektor ZPAV.
Działacz dodaje jednak: - W sensie prawnym wszystko jest w porządku, ale bez wątpienia jednak jest to okradanie artystów. Taka argumentacja bawi twórców kampanii "Prawo Kultury". "Mój ulubiony kawałek to cytat z Bogusława Pluty. [...] Jeśli przedstawiciel ZPAV na temat tej kampanii mówi, że "w sensie prawnym wszystko jest w porządku", to ja już jestem spokojny. Znaczy, że dziennikarz dał zły tytuł. Powinno być: ZPAV uważa, że kampania Prawo Kultury jest zgodna z prawem" - ironizuje na Facebooku mecenas Waglowski.
"VaGla" podejrzewał zresztą, że tak będzie już wtedy, gdy kampania startowała. "No cóż. W niektórych kręgach zostanę pewnie wrogiem publicznym. O ile już nim nie jestem" - pisał.
O co właściwie oburzają się obrońcy praw twórców? "Prawo Kultury" to inicjatywa mająca uświadomić Polakom, że z ustawy Prawo autorskie wynika nie tylko szereg zakazów dotyczących rozpowszechniania wszelkiego rodzaju utworów kultury, ale i wiele praw. Stojąca za kampanią Fundacja Nowoczesna Polska wyjaśnia np., iż nieprawdą jest, że przestępstwem jest pobieranie utworów muzycznych z sieci. "Jest jak najbardziej legalne i nikt nikogo za to nie ściga" - mówił prezes fundacji, Jarosław Lipszyc.
Głównymi hasłami "Prawa Kultury" są: "Mam prawo kopiować książki. Mam prawo ściągać filmy. Mam prawo dzielić się muzyką". Te wszystkie prawa gwarantują bowiem obowiązujące w Polsce przepisy.