Magiczna data. Jedyny tak dzień w roku. Noc, w którą wszystko może się zdarzyć... 31 grudnia obrósł w wiele mitów. Trzeba gdzieś wyjść, trzeba hucznie się bawić, trzeba napić się szampana i wystrzelić fajerwerki. A może właśnie nie trzeba? Rośnie grupa osób, które mają dość przymusu dobrej zabawy i ten „wyjątkowy” dzień traktują jak każdy inny.
„Błagam! Pomóżcie. Nie mam z kim iść na sylwestra. Jestem młodą, ładną dziewczyną. Na zabawę mogę przeznaczyć 200 złotych. Chętnie bym potańczyła i spędziła koniec roku w miłym towarzystwie”. Internet kipi od podobnych ofert. Szaleje też Facebook na którym od kilka dni pojawiają się desperackie posty w stylu „co robicie w Sylwestra?”, albo „Szukam planów na koniec roku”. Niby nikt nie przywiązuje większej uwagi do tej daty, ale kiedy tylko 31 zaczyna się zbliżać nagle wszyscy szaleją i na gwałtu rety poszukują miejsca, gdzie można się pobawić.
Presja jest spora. Sylwestrowa nagonka zaczyna się już na początku grudnia, kiedy pojawiają się pierwsze oferty w mediach. Ogłoszenia w gazetach kuszą balami i wystawnymi kolacjami. Pojawiają się propozycje wyjazdowych zabaw i nietypowych rozwiązań, jak chociażby imprez w basenie czy na lodowisku. Wszystko oczywiście w okazyjnej cenie, z limitowaną liczbą wejściówek i jedyne w swoim rodzaju. Czasem trudno się oprzeć, w końcu kulturowo utarło już się, że zmianę daty należy celebrować w odpowiedni sposób.
Michał przez cały rok nie ma czasu na zabawę. Za dnia pracuje jako kucharz w restauracji, wieczorem dorabia jako ochroniarz, a w weekendy studiuje. –Sylwester to jedyny dzień w roku, kiedy daje sobie luz – mówi. – Nie liczę się z pieniędzmi, alkoholem i czasem. Od kilku lat specjalnie na Sylwestra kupuje sobie nowy zestaw ubrań. Od skarpetek i majtek, przez buty, po koszulę. Mam takie przekonanie, że w nowy rok trzeba zacząć w nowym stroju. Na zabawę noworoczną potrafię wydać nawet kilkaset złotych. Nigdy sobie nie żałuje. W końcu bawię się tylko raz do roku – tłumaczy Michał.
Podejście Michała nie jest odosobnione. Wiele osób deklaruje, że w sylwestrową noc pozwala sobie na więcej. Niektórzy przygotowania do imprezy zaczynają kilka dni wcześniej. Oblężenie przeżywają fryzjerzy, kosmetyczki i makijażystki. Ze sklepów znikają garnitury, buty na obcasach i eleganckie sukienki, a zamówienie taksówki w wieczór sylwestrowy graniczy z cudem. Żadne, nawet najbardziej skrupulatne przygotowania nie są niestety gwarancją dobrej zabawy. Co gorsza, jest teoria, że im dłużej szykujemy się na imprezę, tym większa szansa, że będziemy nią zawiedzeni.
Nic nie muszę
Ile w tym prawdy? Trudno powiedzieć. Jedno natomiast jest pewne, z roku na rok rośnie grono osób, które sylwestra traktują jak zwykły dzień roku. W warszawskim Klubie 55 organizowana jest impreza pod nośnym hasłem „Nie lubię sylwestra!”, która reklamuje się tym, że będzie tak dobra, jak każda inna w roku. Bez szampana, bez odliczania i fajerwerków, ale za to z dobrą muzyką i gorącym parkietem. Podobnych ofert można znaleźć sporo.
– Co roku organizuje sylwestra dla tych, którzy nie mają energii na zabawę – mówi Grzegorz Lewandowski, właściciel kawiarni Państwa Miasta, która organizuje „niezobowiązującą ostatnią noc w roku”. – Otwieram lokal dla wszystkich, którzy nie czują sylwestrowej presji. U mnie nie trzeba płacić za wejście, stroić się czy jakkolwiek napinać. Można po prostu przyjść z psem, kotem, grą planszową, usiąść i napić się piwa, bo jest wolny dzień w pracy. Zero dodatkowej ideologii – tłumaczy Lewandowski.
Z podobnego założenia wychodzi Martyna, która tegorocznego sylwestra spędzi z chłopakiem w restauracji. – Dla mnie to wieczór jak każdy inny – mówi. – Pójdziemy coś zjeść, może napijemy się wina i wrócimy do domu. Ostatnio jestem bardzo zmęczona, więc nawet nie wiem czy uda mi się dotrwać do 24. Nie mam jednak problemu z tym, że prześpię ten moment. Wolę miło spędzić pierwszy dzień roku, niż przeleżeć go w łóżku z kacem – przyznaje. Dorosłość wymaga dojrzałych decyzji.