Reklama.
Wydawałoby się, że ekranizacja kolejnej powieści J. R. R. Tolkiena nie wzbudzi już większych emocji. Bo ile można ekscytować się magnetycznym spojrzeniem hobbitów, zapierającymi dech w piersiach krajobrazami z lotu ptaka, niebezpiecznymi potyczkami, bohaterami pokonującymi olbrzymie górzyste przestrzenie i zaskakującymi zniknięciami Gandalfa?
Moja dziewczyna uwielbia, ja tego kompletnie nie łapię. Idzie do kina z kumplem.
Tolkien byl fajny, ale tylko jak się go czytało w wieku 14 lat. Filmy to przeciągana nuda, warta kilku minut uwagi ze względu na stronę wizualną (Nowa Zelandia - hello!). Ale kolejnych filmów nie obejrzę, bo spać to ja wolę w łóżku, a nie za kasę w kinie.
W podstawówce w 4 klasie była Akademia Pana Kleksa (moim zdaniem lektura ok) ale zaraz (V klasa) była Narnia (ta książka i jej przesłanie trochę mnie zastanowiło) i prawie natychmiast był Hobbit. Mój syn nie jest entuzjastą tego nurtu. Lektury grzecznie przeczytał, do kina może się wybierze. Pottera przeczytał częściowo, zdecydowanie wolał filmy. Trochę mnie ta baśniowe lektury dziwią w XXI wieku. Wolałabym aby lektury nastolatków dotyczyły kwestii relacji międzyludzkich, pokazywanych współcześnie, bo nasze komputerowe dzieciaki chyba tego potrzebują bardziej niż walki z lwem.
W każdym z nas drzemie dziecko... poza tym przyjemnie zobaczyć film zrealizowany tak jak sny tylko do tej pory były.
Jako zatwardziały tolkienista (zanim to było modne) uznaję, że komuś twórczość Tolkiena ma prawo się nie podobać. Ekranizacja również. Ale bajdurzenie o płytkości tej literatury czy jej bezwartościowości świadczy wyłącznie o indolencji w zakresie literatury angielskiej. Co też można zrozumieć. Ale jak ktoś się nie zna, niech się nie wypowiada.
W moich nastoletnich czasach przeczytanie, BA! zdobycie egzemplarza Tolkiena graniczyło z cudem. Jakimś fuksem będąc na plenerze w Głuchołazach udało mi się kupić "Hobbita" w księgarni. To było coś niesamowitego. Szczyl dwa tygodnie poza domem zdobywa podziemną literaturę w księgarni. Czytałem to wieczorami z wypiekami na twarzy... emocje były nie do ogarnięcia, coś podobnego jak pomarańcze na święta w tamtych czasach. Miałem "MÓJ" egzemplarz "Hobbita"(...) Lata minęły i obejrzałem ekranizację. Moim zdaniem Jackson z kultowej powieści zrobił ckliwo-pedalski melodramat pośród przyrody nowozelandzkiej. Nawet nie wysilił się na napisanie scenariusza, bo ewidentnie posłużył się tym z nieudanego filmu animowanego. Na "Hobbita" się wybiorę, owszem. By porównać moją wizję z wizją Jacksona.
(...) Uwielbiam Tolkiena, zarówno w wersji książkowej, jak też filmowej, Gwiezdne Wojny są w kanonie moich ukochanych filmów, czym zaraziłam dzieci i uwielbiamy przerzucać się tekstami z Mistrza Yody. Czytelnictwo moich dzieci rozpoczęło się od Harry'ego Pottera, którego uważam za cudowną książkę uczącą, czym jest przyjaźń, lojalność, szlachetność i poświęcenie dla ideałów. I, na koniec, wysoko cenię Zmierzch, bo w przeciwieństwie do topowych wydawnictw/filmów pokazuje niezmienne wartości: miłość, przyjaźń, poświęcenie....
Nie ma co drzeć kotów. Schodźmy z fejsa do książek i wszystko będzie lepsze.