Justyna Kowalczyk z dużą przewagą wygrała drugi etap Tour de Ski w Oberhofie i została liderką klasyfikacji generalnej. W biegu na 9 km stylem klasycznym na dochodzenie Polka startowała jako trzecia, bardzo szybko dogoniła rywalki, a już po 3,7 km miała nad nimi niemal 15 sekund przewagi. Druga na metę dotarła Therese Johaug, trzecia – Anne Kylloenen.
Drugi bieg w Oberhofie, 9 km stylem klasycznym na dochodzenia, rozpoczęła Kikkan Randall. 9 sekund później wystartowała Charlotte Kalla, a 5 sekund po niej Justyna Kowalczyk. 3 pętle po 3 km. Kowalczyk dogoniła Kallę już po 700 metrach, a na czwarte miejsce błyskawicznie wskoczyła Johaug. Przed wyścigiem Kowalczyk przewidywała, jak może ułożyć się ten wyścig: – Po dwóch okrążeniach, po półtorej będziemy biegły w dziesiątkę. Będzie tam Randall, Kalla, Johaug, Steira. Tym się charakteryzują biegi na dochodzenie, że szybko jedni dołączają do drugich. Jeżeli będę miała siły, by się trochę pobawić, to się pobawię. Jeśli utrzymywanie się będzie trudne, będę musiała dać z siebie wszystko na finiszu – prognozowała Kowalczyk w wypowiedzi dla TVP2.
Już po niespełna siedmiu minutach Kowalczyk objęła prowadzenie, jej tempo starała się utrzymać Randall. Bezskutecznie. Amerykanka wraz z Kallą i Johaug utworzyły grupę, która miała podjąć próbę dogonienia Kowalczyk. Już po 3,7 km przewaga Polki nad trójką kolejnych zawodniczek wynosiła jednak około 15 sekund. Mocno naciskała Johaug i Norweżce w końcu udało się nieco odskoczyć dwóm rywalkom – rozpoczęła samotny pościg za Kowalczyk. Polka biegła bardzo swobodnie, równym tempem, kończąc drugą pętlę jeszcze przyspieszyła. 300-metrowy podbieg przemknęła błyskawicznie, przewaga nad goniącą ją Johaug wzrosła do niemal 35 sekund! Randall i Kalla zostały połknięte przez liczną grupę pościgową. Kowalczyk samotnie dotarła na metę, przed Therese Johaug i Anne Kylloenen. Randall dopiero czternasta.
Przyzwyczailiśmy się już do zwycięstw Kowalczyk, dlatego ewentualne niepowodzenie w Tour de Ski przyjęlibyśmy z rozczarowaniem. Niesłusznie. Dla największych sportowców zwycięstwo nie jest celem samym w sobie. Trener polskich skoczków, Łukasz Kruczek, nieustannie powtarza, że jego zawodnikom zależy na oddaniu jak najlepszego skoku. Justyna Kowalczyk podkreśla, że chce po prostu dobrze biegać. Ewentualne zwycięstwo, wysokie miejsce, są pochodną właśnie tego pozornie prozaicznego podejścia.
Oglądając transmisje z biegów w wygodnym fotelu, ściskamy kciuki i spoglądamy na klasyfikacje. Tymczasem tam, na trasie, trwa walka zawodniczek z rywalkami, z własnymi słabościami, a pokonanie każdego kilometra wymaga niebywałego wysiłku. Mogliśmy go zobaczyć już podczas prologu Tour de Ski, gdy część zawodniczek, po przebiegnięciu trzech kilometrów, na mecie padało na ziemię z wyczerpania. Kowalczyk, wspominając na łamach "Przeglądu Sportowego" swoje doświadczenia z pierwszego podbiegu pod Alpe Cermis, który jest ostatnim etapem touru, powiedziała: – Pamiętam, że to była masakra, wszyscy padali, wielu wymiotowało. Nikt nie wiedział, czego się spodziewać i jak bardzo to boli. Dziś jest więcej taktyki i człowiek wie, co go czeka. Wie, że umrze – opowiadała polska biegaczka.
Wobec tego, choć wszyscy byśmy chcieli zobaczyć Justynę Kowalczyk na najwyższym stopniu podium Tour de Ski, powinniśmy docenić każdy wynik. I nie jest to czcze gadanie, bo tak mówić wypada. Sport wciąga, pochłania, bo jest nieodgadniony. Bycie faworytem nie skraca dystansu, nie niweluje podbiegów. Jedynie skupia na zawodniku więcej kamer. Polka już swoje wygrała. Teraz, w każdym kolejnym biegu, niech robi swoje, niech po prostu dobrze biega. A my po prostu trzymajmy kciuki. Kowalczyk jest mocna, ale niczego nie dostaje za darmo. Pamiętajmy o tym, gdy po raz kolejny usłyszymy krótką informację, że znowu wygrała.
Najbliższy bieg już w nowym roku, 1 stycznia w Munstertal - sprint na 1,4 km stylem dowolnym.