Kolejna wielka sensacja w finałach MŚ. Niemcy byli pewni swego, ale zostali z niczym
Krzysztof Gaweł
23 listopada 2022, 16:01·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 23 listopada 2022, 16:01
Reprezentacja Niemiec rozpoczęła mundial tak, jak Argentyna i to wcale nie jest dobra wiadomość dla gigantów piłki. Drużyna Hansiego Flicka pewnie prowadziła z Japonią 1:0, miała kilka znakomitych okazji i nie wykorzystała żadnej. A Samurajowie zadali w końcówce dwa ciosy rywalom i sensacyjnie pokonali giganta 2:1 (0:1) w Ar Rajjan. To kolejna wielka sensacja w finałach MŚ w Katarze.
Reklama.
Reklama.
Kolejna sensacja podczas piłkarskich MŚ w Katarze stała się faktem
Niemcy długo prowadzili z Japonią, grali dużo lepiej i przegrali mecz
Samurajowie w końcówce zaskoczyli potęgę i przeszli do historii MŚ
Reprezentacja Niemiec to zawsze wielki faworyt mistrzostw świata w piłce nożnej, niezależnie od tego, w jakiej jest aktualnie formie. 12 medali MŚ, cztery tytuły mistrzów świata, kapitalna drużyna i znakomity trener. Dla naszych zachodnich sąsiadów to codzienność, a od Die Mannschaft wymaga się zwycięstw i gry w finale mundialu. Po klęsce w Rosji przed czterema laty i nieudanym Euro 2020 przeszedł czas, by wreszcie się odkuć. Zespół ma nowego selekcjonera, nową energię i stary cel: tytuł mistrzów świata.
Piłkarze Hansiego Flicka na początek MŚ stawili czoła na Khalifa International Stadium dumnym Japończykom, czyli drużynie, która zbudowana jest z większości z piłkarzy grających w Bundeslidze. I bardzo u naszych zachodnich sąsiadów cenionych. Szybkich, świetnych technicznie, inteligentnych i bardzo elastycznych. Samurajowie nie byli faworytem, ale mogli gigantowi sprawić problemy, jak cztery lata wcześniej Koreańczycy. To oni wyrzucili wówczas za burtę mistrzów świata.
Początek spotkania toczył się pod dyktando Niemców, którzy szybko rozgrywali piłkę i starali się rozmontować rywali w czworokącie: Jamal Musiala – Thomas Mueller – Serge Gnabry – Kai Havertz. I gdy wydawało się, że potęga zaraz otworzy wynik, fatalnie piłkę stracił w środku pola Ilkay Guendogan. Zaraz skontrowali Japończycy, piłkę na prawo dostał Junya Ito, a Daizen Maeda wpisał się na listę strzelców. Fety nie było, strzelec był na spalonym.
Ta sytuacja podziałała trzeźwiąco na faworytów, którzy grali od 8. minuty diablo uważnie w defensywie. A przy tym budowali kolejne akcje w ataku, szukając gola. Groźnie uderzył Joshua Kimmich, zaraz Antonio Ruediger próbował szczęścia głową, a w 20. minucie świetną okazję znów miał Kimmich. Potężnie kropnął z dystansu, ale piłkę odbił Shuichi Gonda. Dobitka Ilkaya Guendogana powędrowała daleko w trybuny.
W 26. minucie Kai Havertz domagał się podyktowania rzutu karnego dla Niemiec, ale ekipa VAR oceniła, że Japończyk nie dotknął piłki ręką w swoim polu karnym. Sędzia wskazał na "wapno" trzy minuty później, bo szarżującego Davida Rauma sfaulował Shuichi Gonda. Do piłki ruszył Ilkay Guendogan i pewnym strzałem z jedenastu metrów dał drużynie prowadzenie. Niemcy atakowali i szukali gola, a rywale grali z kontry i Takefusa Kubo mógł wyrównać, gdyby nie pozycja spalona i przerwana gra. Tempo gry było świetne.
Kai Havertz trafił do siatki rywali w samej końcówce pierwszej połowy, znów świetnie dogrywał Joshua Kimmich, a przed bramkę wyłożył mu piłkę David Raum. Sędzia Iván Arcides Barton skorzystał z pomocy VAR i gola anulował, piłkarzChelsea Londyn zbyt wcześnie ruszył w pole karne Azjatów i był na pozycji spalonej. Tak czy siak, reprezentacja Niemiec zdominowała rywali przed przerwą w sposób popisowy.
Tuż po zmianie stron powinno być 2:0, bo świetnie uderzał Serge Gnabry, ale piłka tylko musnęła słupek i nie znalazła drogi do bramki. W 52. minucie błysnął Jamal Musiala, dryblował jak szalony i zabrakło mu jedynie zimnej krwi oraz wykończenia, bo posłał piłkę nad poprzeczką. I znów Samurajowie mieli szczęście, Ilkay Guendogan uderzył z dystansu w 60. minucie i piłka jedynie trafiła w słupek świątyni Nipponu.
Tego drugiego gola zabrakło faworytom w końcówce meczu. Japończycy nie mieli nic do stracenia i atakowali raz za razem z wielką pasją. W 73. minucie powinien być remis 1:1. Wataru Endo podał fantastycznie do Ritsu Doana, ale jego strzał zatrzymał kapitalnie Manuel Neuer. Dwie minuty później Ritsu Doan, zawodnik SC Freiburg, nie miał już problemu z pokonaniem golkipera rywali i doprowadził do remisu. A to nie był koniec emocji.
Japończycy uwierzyli w siebie, grali kapitalnie w ofensywie i dokonali czegoś, co jeszcze godzinę wcześniej nie śniło się nikomu na Khalifa International Stadium w Ar Rajjan. Złamał linię spalonego Niklas Suele, a Takuma Asano urwał się prawą stroną boiska, wpadł w pole karne i choć miał na plecach Nico Schlotterbecka, a przed sobą Manuela Neuera, z bardzo ostrego kąta wpakował piłkę do bramki. 2:1 dla Japonii, faworyci byli po prostu w szoku. A bramkę strzelił, a jakże, piłkarz grający w Bundeslidze. Konkretnie w VfL Bochum.
Do końca meczu Niemcy atakowali i starali się wyrównać, a że sędzia doliczył siedem minut, mieli jeszcze trochę czasu, by uratować mecz. Najlepszą okazję miał Leon Goretzka, który płasko strzelił zza pola karnego, a piłka minęła słupek o milimetry. I choć jak zawsze grali do końca, znów nie poradzili sobie z drużyną z Azji w mistrzostwach świata. Tym razem ulegli 1:2 Japonii i będą musieli twardo walczyć o awans do fazy pucharowej w kolejnych meczach.
W drugim pojedynku grupy E Hiszpanie, inna potęga walcząca o powrót na szczyt, zmierzą się w Ad Dausza na Al Thumama Stadium z nieobliczalną Kostaryką. I pomni wpadki Niemców muszą bardzo uważnie zagrać od samego początku, by nie skomplikować sobie sytuacji na mundialu już pierwszego dnia rywalizacji.
Niemcy – Japonia 1:2 (1:0)
Bramki: Ilkay Guendogan (33-karny) - Ritsu Doan (75), Takuma Asano (84)
Sędziował: Iván Arcides Barton (Salwador)
Widzów: ok. 45 000