Jak sama twierdzi nie da się przygotować dwóch szczytów formy w jednym sezonie. Dlatego zaczynające się w piątek halowe mistrzostwa świata w Stambule postanowiła odpuścić. Wszystko po to, by skupić się na ciężkiej pracy, poprawić rekord Polski i zgarnąć medal w Londynie. Anna Rogowska w rozmowie z naTemat.
Już w piątek w Stambule startują halowe mistrzostwa świata. Dlaczego nad Bosforem zabraknie Anny Rogowskiej?
Gdybym wzięła w tej imprezie udział, miałabym do Londynu 10 miesięcy ciągłych treningów i startów. A to dla mojego organizmu nie byłoby Ok. Nawet powiem więcej, to byłoby zdecydowanie za dużo. W tej chwili mam krótki odpoczynek a od piątku ruszam do ciężkiej pracy. 13 marca jadę na pierwsze zgrupowanie.
A potem pewnie starty, starty, starty…
Niekoniecznie. Jeszcze w marcu będę trenowała na stadionie, a potem jadę na zgrupowanie do Spały. W maju kolejny wyjazd, tym razem do Włoch, tam będę szlifować elementy techniki. Starty rozpocznę dopiero w czerwcu, myślę, że będzie ich okołu osimiu. Na pewno nie częstsze niż raz w tygodniu.
Pani rekord na otwartym stadionie wynosi 4,83. Jak duża jest szansa na jego poprawę.
Olbrzymia. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, ten wynik już niedługo przejdzie do historii. Moim celem na ten sezon jest 4,90. To będzie taka bariera do przełamanie, poziom kobiecej tyczki ciągle idzie do góry i sądzę, że właśnie taki wynik zagwarantuje medal w Londynie.
Zawsze mnie ciekawiło jak to jest. Czy tyczkarka z pani rekordem atakuje na treningu wyżej zawieszoną poprzeczkę? Czy raczej takowe zostawia się na zawody?
My na treningach nie tylko skaczemy przez poprzeczkę. Czasami używamy do tego specjalnych,elastycznych gum. I wtedy owszem, ustawiane wysokości są dużo wyższe. Mogę zobaczyć na co mnie stać. Jak bardzo mogę się poprawić w danym sezonie.
Nie myśli pani, stojąc na rozbiegu: "Jezu, a jak znów złamie się tyczka i doznam poważnej kontuzji dłoni"? (to właśnie stało się w ubiegłym roku w Sopocie - red.)
Nie. Po tym, co się stało, chciałam jak najszybciej wrócić na skocznię. Aż paliłam się do pierwszych treningów, bo przeciąganie powrotu mogłoby źle na mnie wpłynąć. Ale musiałam uważać, bo na dłoni wciąż była rana i trzeba było czekać. A to nie było łatwe.
Sopot, feralny skok. Tak Anna Rogowska doznała kontuzji
Jeżeli Jelena Isinbajewa utrzyma aktualną formę, może pani marzyć co najwyżej o srebrnym medalu…
Rzeczywiście, można powiedzieć, że Jelena wróciła (niedawno skoczyła 5,01 - red.) i pokonać ją w Londynie będzie trudnym zadaniem. Ale są też inne zawodniczki, z którymi trzeba będzie stoczyć walkę o medal. Ich jest sporo, zaraz chwilę, niech ja je policzę (chwila milczenia w słuchawce). Myślę, że koło ośmiu tyczkarek. Poza tym na imprezach takich jak ta dużo jest niespodzianek. Jedne wytrzymują presję, inne sobie nie radzą.
A pani atutem jest…
Doświadczenie i wola walki. Tyle że masę ważnych startów ma też za sobą Brazylijka Fabiana Murer. Bardzo groźna będzie pewnie też Amerykanka Jennifer Suhr.
Berlin, mistrzostwa świata. Klęska Isinbajewej, złoto Rogowskiej
Spójrzmy na tyczkę kobiet. Jest pani, jest Monika Pyrek a dalej posucha. Wydaje się, że nie macie godnych następczyń.
Rzeczywiście nie jest to sytuacja, która mogłaby satysfakcjonować. Gdybyśmy na przykład zaraz po Londynie odeszły na emeryturę, nie byłoby w tej chwili nikogo, kto mógłby przynajmniej zbliżyć się do naszych wyników.
Ale odejść nie zamierzacie.
(śmiech). Nie, nie. Powiedziałam to tylko dlatego, by zobrazować tę sytuację. Ale, wracając do pana pytania, to ja mam taką teorię. Generalnie skok o tyczce w Polsce idzie falowo. Nie ma sukcesów kobiet, to są u mężczyzn. Weźmy ostatni czas, rozwój talentu Pawła Wojciechowskiego, świetne wyniki Łukasza Michalskiego a jest jeszcze Mateusz Didenkow.
Czyli jak im, odpukać, zacznie iść gorzej, pojawi się druga Rogowska?
Mam taką nadzieję.