Mit obalania mitów
Zbigniew Krüger
01 stycznia 2013, 10:38·10 minut czytania
Publikacja artykułu: 01 stycznia 2013, 10:38Do napisania tego tekstu skłoniły mnie kampanie społeczne i reakcje na nie, głównie w Internecie oraz powstałe wokół zagadnienia ochrony praw autorskich i dozwolonego użytku mity, wymagające wyjaśnienia i sprostowania.
Niepokojące jest to, że kampanie społeczne mające w założeniu służyć uświadomieniu prawnym społeczeństwa, w zakresie dozwolonego użytku utworów, oparte są na niedomówieniach i zamiast uświadamiać popularyzują mity i błędną interpretację przepisów. Jeszcze bardziej smutne jest to, że zamiast merytorycznej dyskusji o przyszłości i kształcie praw autorskich w społeczeństwie informacyjnym w XXI wieku, doszło do ataku ad personam na Hirka Wronę poprzez strony
hirekoddawaj.pl i projekt
Bądź bardziej świadomy.
Znamiennym jest, że nawet w założeniu najbardziej zagorzałych przeciwników prawa autorskiego w obecnym kształcie, takich jak Profesor
Eben Moglen z Uniwersytetu Columbii, jednego z twórców i propagatorów licencji
GPL oraz założycieli
Free Software Foundation, przymiotnik free oznacza wolny (franc. libre), a nie darmowy (franc. gratuite). Także w preambule do licencji GPL czytamy, że "mówiąc o wolnym oprogramowaniu mamy na myśli swobodę, a nie cenę. Tymczasem twórcy kampanii społecznych, takich jak
Prawo kultury czy
Bądź bardziej świadomy, odwołując się do pewnych tez i idei ruchu copyleft, starają się forsować darmowy dostęp do utworów, bez zgody twórców, podpierając się przy tym częściowo wybiórczym cytowaniem przepisów.
Aspekt ekonomiczny. Dostęp do nie wszystkich utworów możliwy w modelu copyleft.
Należy zwrócić uwagę, że to co możliwe, a także w pełni uzasadnione ekonomicznie w przypadku oprogramowania, to jest czerpanie przez twórców dochodów z innych źródeł niż sama sprzedaż egzemplarzy utworów, jest utrudnione lub niemożliwe w przypadku innych utworów. O ile twórcy oprogramowania, tak jak w przypadku oprogramowania do serwerów opartych na różnych dystrybucjach systemu Linux, zarabiają zarówno na sprzedaży egzemplarzy i licencji, to źródłem ich przychodów są także usługi związane z serwisem i administracją systemów. W przypadku rozrywki elektronicznej (gier wideo) coraz bardziej popularny jest model dystrybucji free to play połączony z opartym na mikropłatnościach korzystaniem z dodatków czy ulepszeń gry.
Zobacz też: "Mam prawo kopiować książki. Mam prawo ściągać filmy. Mam prawo dzielić się muzyką". "Prawo Kultury" obala mity
W przypadku dóbr kultury takie modele wydają się niemożliwe. O ile można bronić tezy, że rozpowszechniana za darmo muzyka, pozwala na zapoznanie się z twórczością większej liczby odbiorców, a muzycy, będą mogli czerpać przychody np. z koncertów, to w przypadku filmów i literatury pięknej, inne niż sprzedaż lub najem egzemplarzy utworów (biletów do kina) sposoby wynagradzania twórców wydają się niemożliwe.
Zmiana modelu biznesowego może nieść także zagrożenie dla niezależności twórców. Płacąc za muzykę mamy gwarancję, że twórca pozostaje niezależny. W przypadku gdy głównym źródłem dochodów artystów nie będzie sprzedaż utworów, lecz np. przychody z reklam wyświetlanych na ich kanałach YouTube, pojawią się pytania o ich niezależność, a nie możemy wykluczyć także prób "lokowania produktów" w utworach, np. w tekstach piosenek.
Kolejnym zagrożeniem związanym ze spadkiem przychodów ze spadkiem legalnej dystrybucji utworów jest perspektywa pogorszenia się jakości tworzonych treści. Przykładem może być przemysł filmowy, w którym od kilku lat można zaobserwować modę na wszelkiego rodzaju powtórki, sequele, prequele i remake'i. Spowodowane jest to zachowawczością studiów filmowych, które w obawie przed spadającymi przychodami wolą inwestować w produkcje sprawdzone, często wtórne, lecz dające lepszą perspektywę zwrotu inwestycji, niż ryzyko inwestycji w oryginalne scenariusze.
Za nadużycie należy uznać powoływanie się przez zwolenników wolnego kopiowania utworów w internecie na możliwość czerpania przez twórców przychodów z tzw. opłaty reprograficznej (opłaty od czystych nośników oraz urządzeń służącej do powielania egzemplarzy utworów). Po pierwsze przychody z tytułu opłat od czystych nośników są na tyle niewielkie, że nie są w stanie kompensować utraconych na skutek kopiowania lub pobierania w sieci Internet utworów dochodów twórców.
Sprawdź: ZAPV atakuje kampanię "Prawo Kultury". "Jakby podpowiadali ludziom, w jaki sposób kraść w supermarketach" Po drugie opłaty reprograficzne pobierane są od czystych nośników (płyt CD, DVD), a korzystanie z utworów przebiega najczęściej w sposób pozbawiony fizycznego nośnika, takiego jak płyta czy kaseta, to jest w wersji elektronicznej. Postęp techniczny, w szczególności zwiększenie dostępności szybkich połączeń internetowych sprawia, że maleje także już i tak niewielkie z punktu widzenia interesu twórcy znaczenie opłat od czystych nośników.
Uświadamianie przez niedomówienia.
Największe zastrzeżenia do ostatnich kampanii społecznych dotyczących praw autorskich w Internecie oraz dozwolonego użytku budzi to, że pod hasłem walki z mitami często same odwołują się do mitów i niebezpiecznie upraszczają i spłycają niejednoznaczne i skomplikowane zagadnienia.
To, że istnieje prawo do dozwolonego osobistego użytku utworów nie budzi wątpliwości. Kontrowersyjna wydaje się jednak jego interpretacja prezentowana przez autorów kampanii społecznych. O ile całkowicie trafny jest przekaz kampanii społecznych, wskazujący, że za tzw. ściąganie utworów z sieci Internet nie jest przestępstwem (z zastrzeżeniem, że nie jest do dokonywane poprzez sieci peer-to-peer, w których ściągający jednocześnie udostępnia pliki, czyli rozpowszechnia utwory) co faktycznie było często sugerowane, to nie oznacza że jest to legalne z punktu widzenia prawa cywilnego i praw podmiotowych twórców.
Natomiast co najmniej refleksje twórców kampanii społecznych winno budzić to, czy dozwolony użytek osobisty obejmuje także pole eksploatacji w postaci powielania utworu, które w przypadku pobierania treści z sieci Internet jest nieodzowne. Choć naczelną zasadą interpretacyjną w prawie autorskim, jest niedopuszczalności rozszerzającej wykładni dozwolonego użytku, a w razie konieczności wykładni na korzyść twórcy, można przyjmować, że dozwolony użytek obejmuje wszelkie formy korzystania. Twórcy kampanii społecznych przyjmują jednak własną wykładnię za jedynie słuszną, nie dostrzegając, że ściąganie, które wiąże się z powielaniem utworów może wykraczać poza pojęcie "korzystania z utworu".
O ile można przyjąć najbardziej nawet szeroką interpretację pojęcia korzystania z utworu, obejmującą także prawo jego kopiowania, to absolutnie nie można się zgodzić na wybiórcze cytowanie w ramach kampanii społecznych, tylko części przepisów ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, to znaczy tylko takich, które są wygodne z punktu widzenia tez i celów kampanii.
Wbrew twierdzeniom twórców kampanii społecznych, opierających swoje tezy, że o "prawie do kopiowania książek", "prawie do ściągania filmów" czy prawie do "dzielenia się muzyką" norma prawna o dozwolonym użytku osobistym nie sprowadza się wyłącznie do treści art. 23 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Prawo do dozwolonego użytku osobistego określone jest normą, którą należy wyczytać łącznie z art. 23 i 35 ustawy. Art. 35 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych stanowi natomiast, że dozwolony użytek nie może naruszać normalnego korzystania z utworu lub godzić w słuszne interesy twórcy.
O ile można dyskutować, czy prawo do korzystania z utworu obejmuje także prawo do jego kopiowania i ewentualnie zgodzić się na taką interpretację, to uważam, że nie może budzić wątpliwości, że pobieranie utworów (książek, muzyki, filmów) z sieci Internet godzi w słuszne interesy twórców. Właśnie dystrybucja za pomocą sieci Internet, z uwagi na efekt skali oraz łatwość technologiczną jest właśnie doskonałym przykładem korzystania godzącego w słuszne interesy twórców, a zatem wyłączonego przez ustawodawcę spod zakresu dozwolonego użytku.
Normalnej eksploatacji dzieła szkodzą takie działania, które powodują że dzieło nie może być dalej eksploatowane albo nie w takich rozmiarach, jakich w zwykłych warunkach należałoby się spodziewać. O ile skopiowanie od znajomego płyty z filmem lub muzyką, albo nawet skserowanie całej książki, z punktu widzenia interesów twórcy ma charakter marginalny i nie można mówić o zagrożeniu jego słusznego interesu. Pobieranie plików muzycznych z sieci, kopii e-booków, filmów z uwagi na dostępność technologiczną i masową skalę w słuszne interesy twórców, nie może zatem stanowić dozwolonego użytku.
O tym, że ściąganie utworów z Internetu godzi w słuszne interesy twórców najlepiej świadczą rozmiary sprzedaży muzyki w latach dziewięćdziesiątych i obecnie, a także wymagane przez ZPAV nakłady konieczne do uzyskania statusu złotej i platynowej płyty. W latach 90-tych nakłady wydawnictw fonograficznych sięgające 100 tys. egzemplarzy były na porządku dziennym, a najlepsi sprzedawali płyty w nakładach po 500 tys.
Obecnie, gdy do otrzymania złotej płyty w 40 milionowym kraju wystarczy sprzedaż 15 tys. egzemplarzy nośników (nie albumów), a artyści wydają albumy dwupłytowe by osiągnąć limit konieczny do złotej płyty, a i tak nieliczni osiągają takie rozmiary sprzedaży. Mitem jest zatem to, że pobieranie utworów z Internetu nie zmniejsza sprzedaży legalnych nośników. Biorąc pod uwagę te dane z całą stanowczością można stwierdzić, że pobieranie utworów z sieci Internet godzi w słuszne interesy twórców, i zgodnie z art. 35 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych nie może stanowić dozwolonego użytku.
Problem ten został całkowicie pominięty przez twórców kampanii społecznych, mających na celu uświadamianie o dozwolonym użytku utworów.
Na marginesie należy zwrócić uwagę, że za skalę piractwa nie bez winy pozostają zarówno wytwórnie muzyczne i organizacje zbiorowego zarządzania prawami autorskimi. Błędem było niewykorzystanie potencjału, jaki miał nośniki wysokiej jakości, takie jak SACD i DVD Audio. Także obecnie jakość muzyki sprzedawanej cyfrowo stanowi problem. Artyści tacy jak Prince czy Neil Young dawali temu wielokrotnie wyraz, nie zgadzając się na dystrybucję swoich utworów w iTunes. Istnieje potrzeba stworzenia formatu wydajnej kompresji bez utraty jakości.
Jeżeli sklep iTunes z możliwością zakupu muzyki pojawia się w Polsce dopiero na przełomie 2011 i 2012 r., trudno się dziwić, że sprzedaż muzyki jest niska a skala piractwa wysoka. Nie można jednak zrzucać winy wyłącznie na wytwórnie czy brak silnego gracza na rynku dystrybucji cyfrowej. Nie potrafię wytłumaczyć racjonalnie, dlaczego w kilkukrotnie mniejszej Słowacji, a jest to rynek, który można porównywać z Polską, jeśli chodzi o zamożność społeczeństwa, nakłady sprzedawanych płyt bardzo często przekraczają sto tysięcy