nt_logo

"Potwór, który dał nam AIDS". Po 40 latach wciąż niezbadane pozostają ścieżki wirusa

Helena Łygas

01 grudnia 2022, 18:34 · 12 minut czytania
Ameryka ogarnięta panicznym lękiem przez "gejowską zarazą" musiała mieć winnego, bo i czasy się zmieniają, ale społeczeństwa wciąż potrzebują kozłów ofiarnych. Jak na ironię, plagę sprowadził na Stany nie przystojny Kanadyjczyk, ale kolonializm.


"Potwór, który dał nam AIDS". Po 40 latach wciąż niezbadane pozostają ścieżki wirusa

Helena Łygas
01 grudnia 2022, 18:34 • 1 minuta czytania
Ameryka ogarnięta panicznym lękiem przez "gejowską zarazą" musiała mieć winnego, bo i czasy się zmieniają, ale społeczeństwa wciąż potrzebują kozłów ofiarnych. Jak na ironię, plagę sprowadził na Stany nie przystojny Kanadyjczyk, ale kolonializm.
Mężczyzna umierający na AIDS (zdjęcie ilustracyjne) fot. kadr z filmu "Zabić pacjenta zero" / YouTube
  • 1 grudnia obchodzimy Światowy Dzień AIDS
  • Ustanowiła go w 1988 roku Światowa Organizacja Zdrowia
  • To nie był jeszcze nawet szczyt ówczesnej pandemii. W 1992 roku AIDS było w Stanach najczęstszą przyczyną śmierci mężczyzn do 44. roku życia

4 lipca grillem pachnie nawet na Manhattanie. David nie pojechał do rodziców, bo przeprowadził się do miasta zaledwie dwa tygodnie wcześniej. Nie wie jeszcze, co chce robić w życiu, ale wie, że nie chce mieszkać w rodzinnym Michigan.

Na razie ma 22 lata i dyplom college’u. Choć trudno mu się do tego przyznać nawet przed sobą, bardziej niż staż w ONZ ekscytuje go, że wreszcie może być sobą, przestać udawać, że jest hetero. 

Gejowski rak

Tego dnia czyta w "New York Timesie" o rzadkiej odmianie raka. Objawia się między innymi pojawianiem się na ciele fioletowych plam. Bardziej niepokojące jest jednak to, że ośmiu z czterdziestu mężczyzn, u których pojawiły się symptomy, już nie żyje. Dziennikarz nazywa chorobę "gejowskim rakiem".

Jest 1981 rok, a tekst, który czyta David, jest pierwszy artykułem o AIDS, jaki ukazuje się w prasie. Wkrótce zaczną pojawiać się lawinowo, ale póki co David uważa, że nie może być w grupie ryzyka.

Z relacji dziennikarzy wynika, że "gejowski rak" dotyczy głównie bywalców modnych klubów prowadzących bujne życie seksualne. A David przecież do nich nie należy. Podobnie zresztą jak Brian - aspirujący artysta, jego współlokator i kumpel z college’u, z którym wynajmują obskurną kawalerkę.

1983

Nowy Jork od lat nie widział tak srogiej zimy. Wszędzie zaspy, komunikacja sparaliżowana od metra po taksówki, więc kto nie musi, nie wychodzi z domu. Na szczęście w telewizji zaczęli puszczać właśnie "Drużynę A".

David też chciałby oglądać nowy serial, ale nie może. W jego budynku padł piec, a szyby zachodzą lodem. Dzwoni do Briana, zapytać, czy może przenocować. Od jakiegoś czasu już ze sobą nie mieszkają, ale wciąż się przyjaźnią. Brian mówi, żeby wpadał, że ostrzega, że może go zarazić - "czuję się jak bym miał 10 przeziębień naraz". 

Słania się na nogach i ma węzły chłonne wielkości orzechów włoskich, ale lekarki to nie niepokoi, zwyczajny objaw. Wypisuje Brianowi antybiotyki i odsyła do domu. David czuwa przy nim całą noc, bo gorączka szybuje w górę. To zmienia przepoconą pościel, to znowu robi zimne okłady. Na ranem się kochają. Dla obydwu to dziwaczna sytuacja - tyle lat się kumplują i nigdy do niczego między nimi nie doszło. 

Wraz z mrozem przechodzi też przeziębienie Briana. 

O ostrej chorobie retrowirusowej, pojawiającej się kilka tygodni po zakażeniu wirusem HIV, nikt jeszcze nie słyszał. Lekarze biorą jej objawy za anginę albo grypę.

W maju 1983 roku Brian wpada do Davida. Nie mają szczególnych planów - gadają, piją piwo, a w tle gra telewizor. Od rozmowy oderwie ich głos Gerardo Riviery z ABC - "zabija swoje ofiary etapami" - słyszą i odwracają głowy.

Na ekranie widzą wychudzonego faceta na wózku. Jego szyję pokrywają ciemne plamy, a opuchlizna wokół oczu jest tak rozległa, że niemal całkowicie je zasłania. Widok jest przerażający nawet na małym, czarno-białym telewizorze Davida. 

Facet nazywa się Ken Ramsauer, ma 29 lat i AIDS. Był managerem w sklepie z elektroniką i projektował lampy, ale nie jest już w stanie pracować. ABC pokazuje zdjęcie, które wygląda jak reklama płynu po goleniu - to Ken przed zaledwie kilkunastoma miesiącami. Prowadzący pyta go o pobyt w szpitalu, z którego właśnie się wypisał - pielęgniarki obstawiały "ile ten pedał z pokoju 208 jeszcze pociągnie" - mówi Ramasauer. Riviera jest wyraźnie zmieszany. 

Ken ciągnie jeszcze cztery dni. Gdy David czyta, że facet, którego dopiero co widział w telewizji nie żyje, jest wstrząśnięty. 

Nowojorczycy się boją. Z powodu tajemniczej choroby zmarło już 600 osób, a ponad połowę przypadków wykryto w ich mieście. Gdy David dowiaduje się o czuwaniu w Central Parku, pyta Briana, czy nie chciałby się wybrać.

Brian odmawia, mówi, że woli się trzymać od tego syfu z daleka. Poza tym ma wrażenie, że ta atmosfera negatywnie wpływa na jego twórczość. Może i dobrze? David przygląda się na chorym na AIDS, którzy przybyli na czuwanie i myśli, że nigdy czegoś takiego nie widział. Wyglądają jak postaci z horroru. 

Gdy cztery lata później Brian oślepnie, też będzie przejmował się swoją sztuką. Jaki jest pożytek ze ślepego artysty? Matka pociesza go, że może przecież zacząć rzeźbić. Tydzień później umiera w wyniku powikłań zapalenia płuc i toksoplazmozy. Miał 28 lat i miał AIDS. 

Jest 1987, a śmierć Briana jest już tylko kroplą w morzu zgonów. Stany drżą, ale na szczęście dostają upragnionego winnego - "mężczyznę, który dał nam AIDS" - jak tytułuje swój artykuł "New York Post". Na szczęście nowy wróg publiczny nie żyje od trzech lat i nie musi czytać tego, co pisze o nim prasa.

Gaëtan Dugas, bo tak się nazywał, pracował jako steward dla Air Canada - wysoki, atletycznej budowy, z burzą blond włosów i szerokim uśmiechem. Miał powodzenie i wielu partnerów seksualnych, był obcokrajowcem, a do tego w związku z pracą często podróżował - także poza Amerykę Północną.

Idealnie nadaje się na kozła ofiarnego. Prasa opisuje go jako niewyżytego seksualnie socjopatę i insynuuje, że mógł świadomie zakażać swoich partnerów. Paradoksalnie ten obrazek odwali tu krecią robotę. Z potworem - jak określają Dugasa media - się nie empatyzuje. Część osób woli się nie badać, w końcu nie są lekkomyślni i rozwiąźli.

A zespół gra dalej: utwór na dwie książki

Swoją cegiełkę - żeby nie powiedzieć kamień węgielny - dołoży tu amerykański dziennikarz Randy Shilts, który w tym samym roku publikuje "And the Band Played On: Politics, People, and the AIDS Epidemic". To właściwie pierwsza poważna książka dotycząca epidemii, która dopiero się rozkręca. Z miejsca staje się bestsellerem. 

Czyta ją również David. Trudno, żeby nie czytał. Właśnie zmarł jego przyjaciel, chorują kolejni znajomi. Nie wie jeszcze, że za pięć lat przyjdzie mu pochować także swoją wielką miłość i długoletniego partnera. Na AIDS umrze w 1994 roku zresztą i Randy Shilts.

Minie niemal trzydzieści lat, nim David France napisze "How to Survive a Plague" - wielokrotnie nagradzany bestseller "New York Timesa" uznawany za lepszą, poprawioną wersję książki Shiltsa. David zrehabilituje w niej Gaëtana Dugasa. 

Polowanie na pacjenta "O"

Po latach, w 2016 roku, okaże się zresztą, że to nie Dugas przyniósł wirusa HIV do Stanów. Epidemia AIDS to też początek używanego dziś powszechnie określenia "pacjent 0"

Zaczęło się od badań z 1984 roku, w ramach których naukowcy usiłowali zrekonstruować, jak wirus rozprzestrzeniał się po Stanach - wiadomo było na przykład, że do Nowego Jorku, gdzie odnotowano najwięcej przypadków, dotarł kilka lat wcześniej niż na zachodnie wybrzeże. 

Podstawą badania był szereg wywiadów z chorymi. Wyselekcjonowano 40 mężczyzn i stworzono grafy obrazujące kontakty seksualne między nimi, usiłując odtworzyć kolejność zakażeń. Wśród nich rzeczywiście był Gaëtan Dugas. Okazał się nieocenioną pomocą - nie tylko prowadził dziennik, ale też pamiętał imiona i nazwiska wielu kochanków. Ale przede wszystkim - zdradził je naukowcom.

Nie było to oczywiste - w latach 80. homoseksualizm wciąż był w Stanach nielegalny, co sprzyjało kontaktom seksualnym z obcymi osobami poznanymi w szaletach czy klubach. Przed wybuchem epidemii tak wydawało się bezpieczniej. 

Jako że badanie było początkowo zawężone do Kaliforni, Dugasa określano w nim mianem "patient O", co było skrótem od "out of state" (spoza Stanu). To dziennikarze pomylili literę "o" z cyfrą "0". A może i nie pomylili? "Pacjent zero" brzmiało chwytliwie i całkiem logicznie. Gaëtan, który zmarł w wyniku niewydolności nerek rok przed publikacją wyników pracy naukowców, mógł przekazać wirusa trzem z 40 mężczyzn ujętych w badaniu. 

I choć rzeczywiście był jednym z wcześniej odnotowanych przypadków AIDS w Stanach, a ze względu na liczne podróże mógł przyczynić się do transmisji wirusa, z całą pewnością nie był pacjentem zero. 

W pokrętnym drzewie genealogicznym początków HIV w Ameryce, Dugas nie był w korzeniach, ale już raczej bliżej korony. Ale świat dowiedział się o tym dopiero w 2016, gdy zespół biologów ewolucyjnych przestudiował próbki krwi pobrane od osób homoseksualnych i biseksualnych w ramach badań nad zapaleniem wątroby pod koniec lat 70. Już wtedy wirus był rozpowszechniony w Stanach. Po prostu lekarze nie połączyli jeszcze kropek.

Ku jądru ciemności

Wiadomo, że w Nowym Jorku pierwszy ze szczepów HIV dotarł z Haiti już w 1971, zaś na zachodnim wybrzeżu Stanów pojawił się w okolicach 1976 roku. Linia Haiti-Stany nie była tu przypadkowa, bowiem w latach 70. kwitła tam seksturystyka nastawiona na Amerykanów, w szczególności zaś - gejów. 

Dziwniejszym pairingiem geograficznym jest tu raczej linia Haiti-Zair (dziś: Republika Konga), bo to właśnie z Zairu HIV trafia na Haiti - prawdopodobnie około 1967 roku. Być może ma to związek z upadającymi koloniami? Spuścizną Francuzów i Belgów w Zairze jest francuski, podobnie zresztą jak na Haiti. Prawdziwy "pacjent zero" trzech Ameryk mógł być więc uciekinierem z rodzącego się właśnie w bólach Kongo.

Inna teoria wskazuje na odział kilku tysięcy Haitańczyków wysłanych do Kongo przez ONZ po upadku kolonii w 1960 roku. Czyżby któryś z nich przywiózł HIV do ojczyzny? 

Teorii na ten temat jest mniej niż teorii spiskowych wokół samego wirusa HIV (który miał być między innymi tajną bronią z laboratoriów CIA). Więcej wiadomo natomiast na temat rozwoju samych początków wirusa. Na przykład to, że najstarsza znaleziona próbka ludzkiej krwi zainfekowana wirusem została pobrana w Kinszasie (stolicy dzisiejszego Kongo) w 1959 roku. 

Rząd: naczelne

To, że HIV jest wirusem odzwierzęcym i pochodzi od szympansów, zostało odkryte relatywnie późno, bo i dopiero w 1999 roku, gdy najczarniejsze lata epidemii HIV świat zachodni miał już za sobą. 

Tu łańcuch był prosty, a nawet - nieco pokarmowy. Szympansy, mimo sympatycznego wizerunku, są zwierzętami wszystkożernymi i zdarza się, że polują na inne gatunki. SIV - pierwotną, odzwierzęcą wersję, wirusa, która zmutowała w HIV, nabyły prawdopodobnie podczas polowań na małpy. I to już tysiące lat temu. Na końcu tego łańcucha pokarmowego jest - a raczej długo był - człowiek, bo i nasz gatunek polował w przeszłości na szympansy. 

Skoro te zależności żywieniowe istniały od tysięcy lat, należałoby postawić raczej pytanie, jak to się stało, że wirus HIV pojawił się tak późno. Otóż wspomniany już SIV nie występuje we krwi każdego szympansa z rodziny o małpożerczych tradycjach.

Naukowcy zidentyfikowali tylko kilka społeczności, w których krwi do dziś krąży wirus, od którego wszystko się zaczęło. Wszystkie zamieszkują lasy deszczowe w południowo-wschodnim Kongo, w dorzeczach i rozlewiskach rzeki o tej samej nazwie. Jak na ironię, to właśnie nad tą rzeką rozgrywa się akcja "Jądra ciemności" Josepha Conrada. 

Prawdziwy "pacjent 0" zakaził się od szympansa nie w latach 80., ale pół wieku wcześniej. Wiedza o wirusie HIV jest już na tyle rozległa, że naukowcy dokładnie znają tempo, w jakim mutował. Wyliczenia wskazują na lata 30.

Jak jednak wyjaśnić fakt, że jedno zakażenie przeradza się w epidemię tej skali? I to jeszcze w przypadku wirusa, który nie przenosi się drogą kropelkową, jak było to w przypadku grypy hiszpanki czy koronawirusa, ale w znacznie trudniejszy sposób.

Choć przez lata o HIV pisało się w kontekście niebezpieczeństwa seksu bez zabezpieczeń, stosunek z osobą zakażoną nie jest wcale "gwarancją" zakażenia. O wiele bardziej "niezawodne" jest tu korzystanie z igły używanej przez zakażoną osobę. 

I tu wszystkie teorie wskazują na związek masowego wzrostu liczby nosicieli ze szczepieniami. Ale antyszczepionkowcy nie mają tu co zacierać rąk. Bo więcej tu jednak winy kolonizujących Kongo Francuzów i Belgów. 

W latach 30. rdzenni mieszkańcy kraju już raczej nie polowali. Podstawą wyżywienia były uprawy - przede wszystkim manioku - i zwierzęta hodowlane. Czasem polować jednak musieli. Na przykład wtedy, gdy do wioski zbliżali się poszukiwacze gumy i kości słoniowej, na których eksporcie bogacili się kolonizatorzy. Mieszkańcy w obawie o życie chronili się przeważnie w dżungli, w której zmuszeni byli pozostać niekiedy i po kilka tygodniu.

Pierwszy nosiciel wirusa mógł być jedną z takich osób, która skaleczyła się podczas oprawiania szympansa z SIV. Zakaził swoją żonę, dzieci, może kogoś jeszcze. Kolejnym elementem układanki jest tu budowa kolejnych etapów kolei, która pozwoli bogacić się na Zairze jeszcze bardziej.

Szkoda strzykawek

Z braku rąk do pracy, przymusza się budowania kolei ludność lokalną, często wyłapywaną po wioskach. Tyle że Europejczycy boją się pracować z Kongijczykami. Także ze względów sanitarnych - na Starym Kontynencie masowe szczepienia są praktykowane już od ponad stu lat, ale tu nikt o nich nie słyszał. Jest jeszcze ryzyko zarazy którąś z "europejskich" chorób. Szkoda byłoby tracić tak tanią siłę roboczą.

No więc szczepią. Masowo. A że nie ma jeszcze strzykawek jednorazowych, a te wielorazowe są bardzo drogie, często ta sama igła jest wkłuwana w tysiące ramion, póki się nie wypaczy. Najczęściej bez sterylizacji, bo i nie ma czasu. A poza tym - przecież to tylko Afryka.

Przykładowo podczas kampanii szczepień przeciw przenoszoną przez muchy tse-tse trypanosomozę francuscy lekarze wykonują 80 tys. iniekcji przy użyciu sześciu strzykawek.

Tym sposobem wraz z zabezpieczeniem przed ospą, gruźlicą czy cholerą, kolonizatorzy zakażają kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt tysięcy osób wirusem HIV. Dalsza droga wirusa biegnie przez alkowy, a może raczej przez burdele, z których ochoczo korzystają robotnicy przymusowi. W końcu HIV dociera do Kinszase (ówcześnie: Léopoldville) zamieszkanego już w latach 50. przez ponad 200 tys. osób. Przedostanie się z dużego ośrodka miejskiego i ważnego węzła komunikacyjnego w świat jest już tylko kwestią czasu.

***

Wirus HIV nie trafia już na okładki, ale nie zniknął. Tylko w 2020 roku na świecie żyło z nim 38 milionów osób. Niemal tyle samo, ile zmarło na AIDS od początku epidemii - największej od czasów wielkich, średniowiecznych zaraz.

Mimo to jest i światełko w tunelu. I nie chodzi tu o skutecznie przedłużającą życie terapię antyretrowirusową. W lutym tego roku odnotowano trzeci na świecie przypadek wyleczenia nosiciela HIV, w sierpniu zaś - czwarty. W ramach eksperymentalnej terapii zakażonym przeszczepiano krew pępowinową lub też komórki szpiku. 

Rok 2022 jest w Polsce rekordowy, jeśli chodzi o liczbę nowych przypadków HIV. Do końca października zdiagnozowano już blisko 2000 osób.

W Polsce testy na obecność wirusa HIV są bezpłatne i anonimowe. Istnieje także możliwość przeprowadzenia testu samodzielnie w domu (również bezpłatnie). Więcej informacji można uzyskać na przykład na stronie Projektu Test.

Tego typu test powinna wykonać każdy, kto choć raz w życiu uprawiał seks bez zabezpieczenia z osobą, której statusu serologicznego nie znał.

Całodobowy telefon zaufania:

Tel. 22 692 82 26 (AIDS) Tel. 22 621 33 67 (AIDS Zielona Linia)

Czytaj także: https://natemat.pl/421528,historia-homofobii-i-heteroseksizmu-skad-sie-wziela-homofobia