Strzelała do byłego męża, a trafiła we własną stopę. Potem i w brzuch. Tak to już jest z komentarzami w afekcie, że nadmiar emocji popycha niekiedy do PR-owego harakiri. Ale naiwnością byłoby sądzić, że Paulina Smaszcz jest czarnym charakterem.
Reklama.
Reklama.
Paulina Smaszcz w zaledwie dwa miesiące zrujnowała to, na co pracowała latami - opinię sprawnej managerki PR i kobiety wspierającej inne kobiety. Ale w tej całej aferze umyka nam coś, co znajduje się niejako ponad głowami zainteresowanych. Mentalność spod znaku "gęba na kłódkę" i połykaj łzy w ciemnym kącie.
Trudno nazwać klasą, a i nawet przyzwoitością, to, co przez ostatnie tygodnie wyprawiała Paulina Smaszcz, ale cierpienie rządzi się swoimi prawami. Podobnie zresztą jak złość.
Brunetki, blondynki, harpie i szatynki
Kobietom zamyka się usta. To znaczy – pewnemu typowi kobiet. Nie możesz być głośna, wulgarna, złośliwa. A jeśli tak się przy okazji składa, że od twoich 25. urodzin upłynęło już trochę wody w rzece, masz przewalone podwójnie. Nie dość, że harpia, megiera i hetera, to jeszcze raszpla.
Świeżo upieczona harpia nr jeden do niedawna jeszcze na "taką" nie wyglądała. Przykładna matka i żona, która chętnie opowiadała, jak bardzo jest zapatrzona w męża. Odpuszczała wakacje, by mógł latać na swoje maratony, na trzy lata zawiesiła świetnie rozwijającą się karierę, by opiekować się synem. A on, zaledwie rok przed rozstaniem, deklarował, że Paulina nigdy mu się nie znudzi.
Po rozwodzie dalej mówiła o mężu wyłącznie dobrze. Ale i tak był zły, że mówi w ogóle. Całkiem jak gdyby to nie była też jej historia, jakby nie miała do niej prawa.
I nagle stało się coś, co sprawiło, że jej stosunek do byłego partnera nagle się zmienił. W kolejnych postach i wypowiedziach przewija się jedno słowo – kłamca. Jak było naprawdę, nie sposób rozsądzić, ale spróbujmy małego ćwiczenia z empatii: wejdźmy w jej hipotetyczne buty.
But domniemany
Za wygodne nie są, pewnie szpilki, ma ich mnóstwo. Gdy je zakładała, była od niego wyższa niemal o głowę. Czy się złościł? Irytował?
A zatem: mężczyzna – jak długo myślała jej życia – zaczyna się oddalać. Może i czasem czuła się przez niego deprecjonowana, ale wcześniej przynajmniej interesował się. Pytał, co robiła, co jadła, co myśli. Mimo próśb nie chciał nawet zerknąć na doktorat z socjologii, nad którym tak długo pracowała. Pewnie czuje się, jak by odbijała się od ściany. Kilka miesięcy i jest po wszystkim. Tak nagle, że chyba nie do końca jest w stanie wyłuskać sens tego, co właściwie się dzieje.
Rozwodzi się. Na rozprawę zakłada okulary przeciwsłoneczne, bo ma opuchnięte od płaczu oczy. A może to z bezsenności? On rozmawia z prawnikami, a ona siedzi na krześle i gapi się na czubki własnych butów. Tym razem wybrała płaskie.
Dziwnie pomyśleć, że zaledwie rok wcześniej byli razem na premierze teatralnej, a on obejmował ją czule w pasie i uśmiechał się do fotoreporterów. Teraz w sądzie też są fotoreporterzy.
Co można zbudować na zgliszczach?
Ostatnie dwa lata były trudne, a byłyby koszmarne, gdyby nie rodzina. Paulina jest po poważnej operacji neurologicznej, po zwolnieniu z pracy i w trakcie procesu z byłym pracodawcą, ale na szczęście ma swoich chłopaków.
Wie, że żeby teraz nie utonąć, musi zakasać rękawy. Jak zawsze. Na przykład jak wtedy, gdy jako 15-latka szorowała weekendami szyby samochodów, bo rodzicom nie podobało się, że zamiast do zawodówki poszła do liceum. Musiała zarobić na wszystkie swoje wydatki. Studia? W jej rodzinie się nie studiowało. Tata był trumniarzem.
Paulina całe liceum uczy się przy stole w kuchni współdzielonej z czterema innymi rodzinami, bo z rodzicami i bratem na 11 metrach nie ma warunków. Jeżyce to wtedy dzielnica biedy. No, przynajmniej jej okolica.
Po rozwodzie usiłuje jakoś się w tym wszystkim odnaleźć. Dzieci już właściwie odchowane, jeden z synów mieszka za granicą, mąż odszedł i dom wydaje się pusty.
Niewiele ponad tydzień po rozwodzie obchodzi swoje 47. urodziny. Pisze: "(...) trudne te urodziny, bo z przeżyciami i refleksją, łzami i nieśmiałą nadzieją w głosie. (...)".
Jeszcze bardziej angażuje się w szkolenia i spotkania z kobietami. Podobne doświadczenia i świadomość, że inni też tak mają, dają siłę. Nawet jeśli to ty jesteś mentorką, czujesz, że to wymiana energii.
Wspólne budzenie
Być może wiedziała, że on zdradzał ją jeszcze przed rozwodem. Być może to tylko podejrzenia. W końcu dowiaduje się, że on jest już w nowym związku. Czy od życzliwego znajomego? Zawsze się jakiś znajdzie. Może kojarzy fakty, których wcześniej starała się nie widzieć, bo nie chciała? A może po prostu jest jej przykro, że już przebolał rozstanie? Zawsze trochę jest.
Wkrótce po rozwodzie pojawia się z tą drugą na okładce czasopisma, na której kilka miesięcy wcześniej była Paulina. "Telewizyjna żona" – tak mówią o swoich ekranowych partnerkach prowadzący śniadaniówki. Niby są tylko znajomi z pracy, ale on nie może się nachwalić współprowadzącej.
Być może Paulina czyta wywiad, w którym on mówi: "(...) dużą dozę spokoju daje mi to, że u mojego boku pojawi się Kasia. Mieliśmy już okazję współpracować i to jest niezwykle mądra i pozytywna osoba. (...) A gdyby przypadkiem miała problem z porannym wstawaniem, to mogę obiecać, że będę do niej dzwonić zaraz po swoim budziku."
Zabawne, kiedyś ten budzik budził ich obydwoje, bo wspólnie prowadzili program. Ten sam program. Prowadzili też gale, imprezy, ludzie lubili ich duet. To zawsze się sprawdza - para w życiu i na ekranie, nawet tym małym. Teraz parą w życiu i konferansjerce są Maciek i Kasia.
Ciekawe, czy Paulina myśli, że została wymieniona na młodszy model. Pewnie tak, bo i nie ma chyba kobiety, której nie przemknęłoby to przez myśl. Choćby tylko raz. Dziwnie pomyśleć, że człowiek, z którym była 23 lata, na nową partnerkę wybiera kobietę tak różną od niej samej. Nawet fizycznie.
Ona – wysoka, szczupła, z wyrazistymi rysami i fryzurą, zamiłowaniem do eksperymentowania z modą, kilkoma tatuażami. O takich jak ona mówią "kobieta z pazurem". Kasia – niziutka, zachowawcza stylistycznie, a tym bardziej światopoglądowo, ale nade wszystko stereotypowo kobieca. Ot, ulubienica babć i wujków. Z zupełnie inną energią.
Pewnie Paulina stara się o tym za dużo nie myśleć, ale potem coś w niej pęka. Może ma gorszy dzień, może wypiła kieliszek wina i emocje biorą górę nad rozsądkiem. Widzi, że on zabrał nową partnerkę do Izraela.
Kiedyś to było jedno ze "wspólnych" miejsc, studiował tam ich starszy syn. Trudno powiedzieć, czy jest bardziej zła, czy rozżalona. Ktoś niszczy właśnie jej dobre wspomnienia i skojarzenia z ważnym dla niej miejscem.
W dodatku to wyjazd urodzinowy. Okrągła rocznica. "Najpiękniejszy prezent na 40 urodziny… MIŁOŚĆ" - pisze ta druga. Gdy 10 lat wcześniej to Paulina miała czterdziestkę, nie zorganizował nic takiego.
Let it burn
Jeden komentarz. Internet staje w płomieniach. Paulina trafia na nagłówki wszystkich portali plotkarskich, których dotychczas unikała. I trochę pewnie nie rozumie - przecież nic takiego nie napisała. Ostrzegła tę drugą, chociaż tego rozżalonego tonu pewnie nie planowała.
To, co mówiła przed rozwodem w jednym z wywiadów, brzmi teraz jak samospełniająca się przepowiednia:
"Jeśli przestajemy być atrakcyjne w oczach mężczyzny, z czasem stajemy się smutne, potem marudzące, czepialskie, zrzędliwe, a na końcu agresywne".
Mimo tylu lat w mediach Paulina nigdy nie widziała, a już z całą pewnością nie czuła takiego hejtu. Była raczej lubiana. Teraz o jej niefortunnym komentarzu wypowiadają się eksperci od savoir-vivre’u i kobiety, które miała za koleżanki. Ale są i inne głosy, zwykle prywatne.
Kobiet, które były zdradzane, okłamywane, porzucone dla "tylko koleżanek" z pracy, albo wymienione na "młodszy model". Kobiet, od których odwracali się znajomi, bo znajomość z ich byłymi była bardziej opłacalna. Takich, o których po rozstaniu plotkowano, ale znosiły to z pokorą, bo przecież opowiadanie o swojej perspektywie to brak klasy.
I wreszcie kobiet, które nie mogły się pozbierać i cierpiały, a jednocześnie patrzyły na szczęście niegdysiejszej drugiej połówki i zastanawiały się, czy kiedykolwiek coś znaczyły.
Może i Paulina nie zrobiłaby aż takiej afery, ale potem nagle pisze on. Nie do niej, publicznie. "Nie pozwolę, żeby…" brzmi jak groźba. Czuje wściekłość? Może już nie tylko swoją, ale też tych wszystkich kobiet, które opowiedziały jej swoje historie? I brnie w to dalej, coraz bardziej na oślep.
Tymczasem ona i on opowiadają o swojej miłości w telewizji. Wyjadają sobie z dzióbków, pozują do zdjęć na ściankach, przyjmują gratulacje. A Paulina brnie dalej, na przekór rozsądkowi. Może cierpi, a może nie może znieść tego, czego dowiedziała się o swoim byłym?
Wariatka jaka jest, każdy widzi
Wkrótce staje się nie tylko wariatką i czarownicą, ale też pośmiewiskiem. Portale plotkarskie wyciągają skądś zdjęcia jej sukni ślubnej sprzed niemal 30 lat, a ludzie szydzą z tego, jak wówczas wyglądała. Ironizują na temat tytułu jej książki i warsztatów. PR – na którym myślała, że się zna - ma coraz czarniejszy.
Obiecuje sobie, że już nic nie powie, ale dostaje wezwanie na policję. Składającym zgłoszenie jest były mąż, który zapowiedział je wcześniej w tabloidzie. Całkiem, jak gdyby chciał ją zastraszyć. Paulina mówi, że jej teściowa potwierdziła, że była synowa nie wtargnęła na jej posesję, ale uwaga koncentruje się na czymś innym. Włosach.
Bo żadna "normalna" kobieta by się na tak krótko nie ścięła. "Odbiło jej jeszcze bardziej, o ile to możliwe…". Tymczasem były mąż i jego obecna partnerka szczerzą białe jak śnieg licówki na wspólnym zdjęciu. Bo mają "klasę".
Czy tak to wyglądało z perspektywy Pauliny Smaszcz? Być może. Z pewnością ta wersja może mieć w sobie więcej prawdy, niż bajeczka o potworze, z którym walczy w imię (nowej) miłości dobry i szlachetnym rycerzyk z TVP.
"Kopiecie człowieka, który i tak już leży" - powiedziała ostatnio Paulina o swojej sytuacji. Dobrze byłoby pozwolić jej wstać.