Od 1 stycznia mieszkańcy stolicy Estonii cieszą się darmową komunikacją miejską. To przywilej dla tych, którzy w mieście są zarejestrowani jako mieszkańcy i rozliczają tam swoje podatki. Młody radny PiS z Warszawy chce, by darmowa komunikacja pojawiła się także w stolicy. Czy Polacy mają szansę na bezpłatne przejazdy?
Likwidując opłaty za komunikację miejską władze Tallina chcą zachęcić do rozliczania się osoby, które mieszkają tam i pracują, ale podatki płacą gdzie indziej. Tallińskie rozwiązanie to również sposób na zmniejszenie ruchu w centrum miasta i element jego ekopolityki, bo dzięki obniżkom mieszkańcy mają ograniczyć korzystanie z samochodów. Podobny system funkcjonuje już w kilkudziesięciu miastach w całej Europie, ale Tallin jest pierwszą stolicą, która zdecydowała się na to rozwiązanie.
Czy Warszawa mogłaby być kolejną? Wojciech Zabłocki, radny dzielnicy Ursynów z listy PiS proponuje, by tallińskie rozwiązanie zastosować w Warszawie. Na Facebooku utworzył wydarzenie „Bezpłatna komunikacja miejska w Warszawie – dla osób płacących podatki w stolicy”, o którym przeczytało już ponad 33 tysiące osób. Popularność profilu rośnie szczególnie od paru dni, bo warszawiacy odczuli już pierwsze skutki podwyżki cen biletów, która weszła w życie 1 stycznia. Władze miasta zapowiedziały przy tym cięcia budżetowe. Na komunikację przeznaczą w tym roku o prawie 200 mln zł mniej, co dla mieszkańców oznacza mniej linii i ograniczenie nocnego kursowania metra w weekendy.
Tallin w Warszawie?
Zdaniem Wojciecha Zabłockiego stolica mogłaby na tallińskim rozwiązaniu zyskać, bo odsetek osób, które się tu nie rozliczają jest duży. Z obliczeń Zabłockiego wynika, że poza miastem podatki płaci nawet 750 tys. pracujących i mieszkających tu osób, a stolica traci na tym do 1,5 miliarda złotych rocznie. Darmowa komunikacja miejska mogłaby ich zachęcić do płacenia podatków w Warszawie.
- Zacząłem od publicznej debaty, bo wydaje mi się, że talliński pomysł jest godny rozważenia, zwłaszcza, gdy komunikacją miejską porusza się ok. 60% mieszkańców. Od lat denerwujemy się, gdy przychodzi do podwyżek cen biletów, a może warto pomyśleć, czy nie dałoby się po prostu zmienić filozofii pobierania opłat za transport miejski - zastanawia się radny Wojciech Zabłocki.
Na razie zbiera materiały, opierając się o podane do publicznej informacji dane Urzędu Miasta. - Zachęcałem Urząd, by wysłał przedstawiciela na organizowaną w Tallinie konferencję poświęconą bezpłatnej komunikacji. Jeszcze nie dostałem informacji, czy tak się stało, nie dostałem też wniosków z tego wyjazdu, o których podesłanie prosiłem. Czekam na te dane, bo one na pewno pomogą nam w debacie. Chciałbym wkrótce zorganizować w tej sprawie publiczne wysłuchanie - mówi Wojciech Zabłocki.
Nie upiera się jednak przy całkowitej rezygnacji z opłat za transport. Jego zdaniem dobrym pomysłem byłoby choćby wypracowanie szeregu ulg dla osób rozliczających się w Warszawie. - Pozytywne skutki odczułby nie tylko budżet miasta, ale też mieszkańcy przez poprawienie się jakości życia: ograniczenie ilości spalin i korków w mieście, czy zmniejszenie problemu brakujących miejsc parkingowych - argumentuje Zabłocki.
Populizm i utopia
Zdaniem Adriana Furgalskiego, specjalisty ds. transportu i członka Zarządu Zespołu Doradców Gospodarczych TOR, to dość utopijny pomysł. – To nie pierwszy raz, gdy ktoś wysuwa taki postulat, ale nigdy nie udaje się go obronić. I słusznie. Pytanie, czy pan radny znajdzie pomysł na to, jak po wprowadzeniu darmowej komunikacji zalepić dziurę w budżecie miejskim powstałą po odcięciu wpływów z biletów – w wysokości prawie 3 miliardów zł – mówi Furgalski.
Jego zdaniem propozycja radnego nie ma związku z rzeczywistością. Ta staje się coraz trudniejsza, skoro miasto przy podwyżce cen biletów dodatkowo zdecydowało się na oszczędności. – Nie można porównywać skali komunikacji w Tallinie ze skalą tej w Warszawie. Poza tym trudno oczekiwać, że warszawiacy nagle przesiądą się z wygodnych samochodów do komunikacji miejskiej. Przesiadali się, gdy ceny paliwa wzrastały do 6 zł za litr – teraz znów wolą samochody. Wciąż pokutuje mit, że tramwaje są brudne, a w autobusach śmierdzi – mówi Furgalski.
Dodaje, że podatkowe rozwiązanie nie będzie wystarczające, bo i tak nie wypełni luki powstałej po rezygnacji z wpływów za bilety. – Trzeba by to było odbić z innych obszarów pieniędzy publicznych – a więc w górę poszłyby inne opłaty. Być może jakimś pomysłem są dopłaty do biletów kwartalnych dla podatników, ale całkowicie darmowe bilety to utopia. Gdyby to było takie proste, zapewniam panią, że Warszawa byłaby ostatnim miastem z płatną komunikacją miejską – mówi w rozmowie z naTemat Adrian Furgalski.
Nie ma nic za darmo
O pomyśle z rezerwą wypowiada się też były minister transportu Jerzy Polaczek. - Trudno brać pod uwagę przyjęcie takiego rozwiązania w tej chwili, skoro polski transport boryka się z dużo poważniejszymi problemami finansowo - organizacyjnymi. Można natomiast myśleć o specjalnych ulgach, np. w postaci kart rodzinnych dla rodziców z dziećmi. Wypracować system, który w sposób przyjazny pomaga pozyskiwać nowych pasażerów - mówi Jerzy Polaczek.
Propozycja radnego Wojciecha Zabłockiego krąży po ratuszu, ale na razie bez konkretów. Zastępca rzecznika prasowego Urzędu m.st. Warszawy Agnieszka Kłąb przypomina, że miasto dopłaca w tej chwili 2/3 cen do każdego biletu na komunikację miejską. - Nic nie jest bezpłatne. Fakt darmowej komunikacji mógłby być kwestią umowy społecznej, ale jest pewne, że mieszkańcy musieliby się do tego dołożyć w inny sposób, np. płacąc wyższe podatki - mówi Agnieszka Kłąb. Dodaje, że obecne rozwiązanie jest dla niej przynajmniej fair - bo za bilety płacą osoby, które rzeczywiście korzystają z komunikacji miejskiej.