Kiedy oddawałem kluczyki do prasowego BMW M8 Gran Coupé, które widzicie na zdjęciach, uderzyło mnie jedno – że ja właściwie miałem świadomość, że to doskonałe auto, ale że… ja go po prostu nie lubię. Jednocześnie miałem wrażenie, że moją percepcję zakrzywiły wydarzenia z mojego życia – zostałem ojcem, te sprawy. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że… dwa lata wcześniej miałem o tym samochodzie takie samo zdanie.
Reklama.
Reklama.
Ale serio – nie pamiętałem, co pisałem o tym aucie dwa lata wcześniej. Okazuje się, że odczucia miałem całkiem podobne. Zresztą – zajrzyjcie tutaj:
Czytaj także:
Czas minął, ja wróciłem do M8 Gran Coupé. Jednocześnie dwa lata to odpowiedni okres, żeby nabrać na pewne kwestie nowego spojrzenia. Tak więc co ja o tym samochodzie za milion sądzę i co mnie uwiera (albo i nie uwiera)?
1. To dalej doskonałe auto
To, że nie czuję BMW M8 nawet w wersji Gran Coupé, nie zmienia faktu, że to… kawał niesamowitej maszyny. Cena tego wynalazku według konfiguratora BMW (bez pakietu Competition) to co najmniej 768 tysięcy złotych (!), ale kiedy patrzysz na ten samochód, kiedy się nim przejedziesz, jesteś w stanie sobie w głowie jakoś uzasadnić tę kwotę.
Tak jak fakt, że z dodatkami z konfiguratora można zakręcić się w okolicy miliona.
W każdym razie – jest grubo, a BMW M8, choć już sporo po premierze (co widać zwłaszcza w środku po "starych multimediach", choć ten oczywiście ocieka luksusem), dalej potrafi wywołać zawroty głowy.
Chyba nawet bardziej niż wcześniej – bo przez te dwa lata przywykłem jako dziennikarz do elektromobilności, do trzycylindrowych silników, hybryd PHEV i innych wynalazków.
Tymczasem tutaj pod maską dalej jest tłuste V8, podwójnie doładowane zresztą, które (w wersji Competition) daje nam ogłupiające 625 koni mechanicznych. I chyba nawet bardziej imponujące 750 Nm momentu obrotowego.
Powiem wprost – jeśli chcecie doznań znanych z jednostek elektrycznych, ale chcecie pozostać przy silniku spalinowym, to… to jest samochód dla was. Elastyczność tego silnika jest wręcz imponująca, tak jak chęć M8 do przyspieszania przy praktycznie każdej prędkości.
Całość katapultuje się do setki w nieco ponad trzy sekundy. Dodajmy, że mówimy o dwutonowym aucie – o ile to jeszcze można nazwać autem.
Po tym czasie M8 dalej robi też wrażenie swoimi możliwościami w zakrętach. To auto nie tylko pruje przed siebie, ale i chętnie skręca – choć nie ukrywajmy, z racji swoich wymiarów, masy i ogólnego feelingu mało kto wybierze się tym autem na tor, a jeśli nie zdecydujecie się na opcjonalne hamulce węglowo-ceramiczne, najpewniej zagotujecie układ hamulcowy po dwóch okrążeniach.
Z kolei w ruchu ulicznym akurat tego auta lepiej nie sprawdzać. W sensie jego możliwości.
Zwłaszcza po odpięciu przedniej osi – BMW M8 jednym guzikiem można zamienić z auta z napędem na cztery koła w tylnonapędowy rydwan. Ale na ulicy lepiej serio sobie to odpuścić.
Po więcej wrażeń z jazdy M8 zapraszam jeszcze raz do testu, który podlinkowany jest na początku artykułu.
2. Mogło by być praktyczniejsze
Piszę to jako ojciec, co pewnie jest absurdalne, ale przecież duże i szybkie auta preferują właśnie stateczni klienci. Po Panamerę do salonu Porsche nie idzie 25-letni właściciel start-upu, tylko dojrzały mężczyzna.
I w tym kontekście żałuję, że BMW M8 Grań Coupé – nawet pomimo drugiej pary drzwi – nie jest tak praktyczne jak Panamera czy Audi RS7. Po pierwsze – nadwozie. BMW pozostało wierne idei coupé i choć to Gran Coupé, klapa bagażnika podnosi się bez szyby.
Tak więc nie jest to liftback – a to znacząco ogranicza możliwości upychania rzeczy w swoją drogą całkiem obszernym kufrze.
Druga sprawa to wnętrze. Pomijam fakt, że choć to duże auto, siedzi się praktycznie tuż nad asfaltem, a znad muskularnej maski niewiele w środku widać.
To raczej standard w tym segmencie. W środku jest jednak po prostu… dość ciasno jak na ogólne wymiary auta – i nie pomaga fakt, że Gran Coupé względem zwykłego M8 Coupé ma powiększony o 20 cm rozstaw osi.
Z tyłu jest ciasnawo, raczej nie ma co zrobić z głową (choć to żadne zaskoczenie), z przodu też jest różnie. Choć chyba z racji wielkich wymiarów tunelu środkowego. Pomijam fotele kubełkowe z włókna węglowego (obszytych cieniutką skórą), do których z godnością wsiąść po prostu się nie da. Ale są piękne.
Ktoś powie, że przesadzam, że nie taki charakter auta. No niby tak, ale… ten samochód ma ponad pięć metrów długości, a rozstaw osi to ponad trzy metry.
3. Wolałbym w tej cenie dwa inne BMW
I tu dochodzimy do sedna sprawy. BMW M8 Gran Coupé to nadal doskonała maszyna, a kilka lat rynkowego stażu nie zmieniło tego stanu rzeczy.
Rzecz w tym, że jako auto do wszystkiego – bo tak trzeba klasyfikować auta w tym segmencie – BMW M8 w wersji Gran Coupé w moim odczuciu nie spełnia zadań, które można przed nim postawić. Jest do wszystkiego, a przez to... trochę do niczego.
Jest diabelnie szybkie – ale realnie nie da się nim szybko jeździć po ulicach (i nie chodzi o przepisy), a na tor raczej tym autem nie pojedziesz. Można, ale przecież ten samochód nie do tego służy. Ma drugą parę drzwi, ale w środku jest raczej klaustrofobicznie. Do kufra bagaży czterech osób też zresztą rączej nie włożysz.
Czytaj także:
Przy tej cenie okazuje się zresztą, że jeśli doposażysz swoje BMW M8, to zbliżasz się do ceny bazowego… McLarena GT. Owszem, bazowego, ale jednak. Głupie porównanie? Może i tak, ale finalnie funkcja obu aut jest podobna, a daje do myślenia.
Dlatego ja w cenie BMW M8 Gran Coupé wolałbym dwa BMW. Na przykład BMW X5 z jakimś mocnym dieslem do codziennej, rodzinnej jazdy i na przykład M4, żeby poszaleć. Akurat mieszczę się w budżecie.