Liczy się gest? Dobra, dobra - może w przypadku babci-starowinki wręczającej wnuczkom czekoladę albo dalszych krewnych spotykanych w okresie poświątecznym.
Jeśli gestem małżonka, dla którego prezentu szukało się dwa miesiące, jest pierwszy lepszy zestaw kosmetyków z Rossmanna pod blokiem - trudno nie poczuć nawet nie tyle zawodu, co przykrości. Bo i nie o pieniądze tu chodzi. Chociaż bywa, że i o nie, jeśli w bardzo bliskich relacjach między osobami o podobnym statusie materialnym dochodzi do dysproporcji idących w wielokrotności wartości.
Do sprawdzania wartości prezentów trudno się przyznać, bo i instynktownie kojarzymy to z materializmem i niskim cwaniakowaniem. No, chyba że to nie my jesteśmy pierwsi do cwaniakowania. Bo i tak swoje sprawdzanie cen wyjaśnia Magda.
- Odkąd jestem w związku, drugiego dnia świąt idziemy do mojej starszej siostry i jej męża. Dwa lata temu Ula zaproponowała, że może, zamiast kupować w ciemno, po prostu powiemy sobie, co chcielibyśmy dostać, żeby nie skończyć z nietrafionymi prezentami. Uznałam, że to dobry pomysł. Napisałam, że fajnie byłoby dostać paletkę cieni do powiek z odcieniami różu, a mój chłopak ucieszy się z reportażu historycznego, ale koniecznie o XX wieku. Siostra wysłała mi po prostu linki do konkretnych produktów - dla siebie i dla męża. Trochę się zdziwiłam, ale stwierdziłam, że w sumie oszczędzi mi to czas - opowiada Magda.
Pierwsze, drobne zastrzeżenia co do pomysłu siostry pojawiły się po rozpakowaniu prezentów. Owszem, Magda dostała cienie do powiek, zgadzała się też kolorystyka, ale to była bodajże najtańsza marka na rynku - o marnym pigmencie i trwałości.
- Myślę, że nawet nie zwróciłabym na to uwagi, gdyby nie to, że siostra wysłała mi link do lokówki za 170 złotych, którą jej zresztą kupiłam. Ile kosztowała ta paletka, nie wiem, ale stawiam, że jakieś cztery razy mniej.
Magda nie jest szczególnie blisko z siostrą, która wyprowadziła się z domu, gdy Magda miała 11 lat. Przyszło jej do głowy, że może Ula po prostu wciąż ma ją za dzieciaka. A dzieciaki wiadomo - ucieszą się ze wszystkiego, byle by było ładnie opakowane i kolorowe. Stwierdziła, że za rok po prostu bardziej skonkretyzuje, co chciałaby dostać.
- Gdy Ula zapytała, co kupić nam na Gwiazdkę rok później, po prostu wysłałam jej linki - tak jak ona wcześniej. Nie pamiętam już, co chciał Michał, ale ja poprosiłam o spieniacz do mleka. Było mi trochę głupio, bo kosztował 120 złotych, ale wciąż pamiętałam o tej lokówce. Dostałam linki od Uli i kupiłam wskazane rzeczy, chociaż policzyłam, że są łącznie o kilkadziesiąt - i to raczej 80 niż 30 - złotych droższe niż te, które podesłałam ja. Nie chciałam być małostkowa.
26 grudnia okazało się, że ani Magda, ani jej chłopak nie znaleźli pod choinką tego, co podesłała siostrze, ani nawet nic z podobnej kategorii. Dostała pędzle do makijażu, a Michał butelkę whiskey, której nie cierpi.
- Uznałam, że może Ulka po prostu nie miała czasu, ale w domu coś mnie naszło i sprawdziłam, za ile dostaliśmy prezenty - niewiele ponad sto złotych, mimo że sami kupiliśmy im wedle ich życzenia niemal trzy razy droższe rzeczy. Poczułam się, jak gdybyśmy byli zapraszani do nich tylko po to, żeby dać im wymarzone prezenty. Odhaczyć punkt z listy życzeń.
Temat prezentów gryzł Magdę jeszcze wiosną, więc w końcu postanowiła powiedzieć siostrze, że nie czuje się okej z tą sytuacją. Ula nie przyjęła tego dobrze - delikatnie mówiąc.
Magda usłyszała, że jest bezczelna i że "jak nie chciała, mogła nie kupować", a poza tym niech nie myśli, że ugoszczenie dodatkowych osób nic nie kosztuje. W tym roku Ula nie zaprosiła jej na święta, chociaż Magda mówi, że i tak by nie poszła.
Kaśka zawsze sprawdza, ile kosztowały prezenty, które dostaje. Mówi, że po prostu lubi wiedzieć ile co kosztuje, a poza tym jest przekonana, że wszyscy to robią. Ale jest i aspekt wzajemności.
- Wiesz co, ja w ogóle mam tak, że często się daję ludziom frajerować - zawsze to ja staram się bardziej. Niezależnie od tego, czy chodzi o pomoc w sprzątnięciu po domówce, zrobienie zakupów, gdy ktoś jest chory, czy o prezenty właśnie. A tak poza wszystkim, to bardzo lubię wybierać prezenty i często zdarzało się, że znajdowałam coś idealnego i sporo naciągałam budżet - opowiada.
Kaśka nie zapamiętuje cen prezentów, ale zapamiętuje "ogólny feeling". I często to on powstrzymuje ją przed nadszarpnięciem budżetu, gdy znów przychodzi do robienia zakupów przedświątecznych.
- To nie o kasę chodzi. Bardziej ucieszę się z wybranej pode mnie książki z antykwariatu niż z 10 nowych, ale przypadkowych tytułów. Ważne, że ktoś o tobie pomyślał, a nie po prostu odwalił "obowiązek". Z drugiej strony jest też taki żenujący rodzaj taniochy, że widać, że ktoś ewidentnie nie tylko mnie olał, ale i chciał oszczędzić - oczywiście nie mówię o członkach rodziny czy przyjaciołach, którym gorzej się powodzi. Ale sorry, jak dostaję pierwsze lepsze spinki do włosów z Pepco, mimo że nigdy ich nie spinam, albo najtańszą świeczkę zapachową z sieciowej drogerii, w której można wybrać coś porządniejszego z tej samej kategorii, to po prostu robi mi się przykro. Rozumiem, że nie wszyscy "umieją w prezenty", ale wtedy po prostu kupuje się coś przyzwoitej jakości – mówi.
Stara się nie fiksować na swoich "odkryciach cenowych", bo rozumie, że są różne sytuacje - czasem ktoś nie ma czasu, kiedy indziej poważniejsze wydatki, ale jeśli sytuacja powtarza się osiem razy, to nie jest dziełem przypadku, tylko schematem.
Karolina sprawdza wyłącznie ceny prezentów od swoich teściów.
- Wiem, że nie powinnam tego robić, bo tylko się katuję, ale to trochę tak, że jeśli coś podejrzewasz, a możesz to łatwo sprawdzić i się przekonać, czy sobie czegoś nie wkręcasz, to wcześniej czy później to zrobisz.
Od początku związku ze swoim obecnym mężem, czuła się traktowana przez nich jak domowniczka drugiej kategorii. Jasne, że było jej trochę przykro, ale pretensji nie miała. Wiedziała, że nie jest pierwszą, ani nawet drugą dziewczyną, którą Kuba przyprowadza na święta. Trudno, żeby jego rodzice traktowali ją jak członka rodziny.
Mimo to, na pierwszą wspólną Wigilię prezentów dla nich szukała ze swoją mamą, bo bała się, że popełni jakąś gafę. Ona nie dostała nic.
- Pomyślałam, że pewnie nie chcieli, żeby było mi głupio, że dostaję prezent, a sama o nich nie pomyślałam. Tyle że rok później, gdy byliśmy z Kubą już po zaręczynach, nadal nie dostałam nic na gwiazdkę. Pamiętam, że wykosztowałam się wtedy na prezenty dla nich, uznając, że przyszłym teściom nie wypada dawać drobiazgów jak rok wcześniej – opowiada.
Pierwszy raz teściowie zauważyli, że przy ich świątecznym stole pojawia się i Karolina rok po ślubie. Dostała skarpetki i krem Nivea. Była szczęśliwa, bo i po raz pierwszy poczuła się przyjęta do rodziny. Wtedy rzeczywiście liczył się gest. Tyle że za rok gest powtórzył się właściwie w tej samej formie.
- Rodzice Kuby mieszkają w innym mieście i zazwyczaj zostajemy u nich kilka dni. Gdy 27 grudnia poszliśmy do supermarketu po wino do obiadu i zobaczyłam tam mój prezent, wszystko mi opadło. Aż podeszłam i sprawdziłam cenę - 28 złotych - jak na klasowe mikołajki. Dodam, że teściowie do biednych nie należą.
Od tamtej pory Karolina sprawdzała, ile kosztują rzeczy, które od nich dostaje. Zastanawia się też, czy rodzice Kuby w ogóle dostrzegają, że na każdą okazję dostają od niej porządne prezenty. A raczej - czy dostrzegali, bo w tym roku Karolina powiedziała Kubie, żeby kupił coś od nich obojga. Sama dostała kalendarz na 2023 rok.
Z mężem o całej sytuacji z prezentami od teściów nigdy nie rozmawiała. Wstydziłaby się, bo wydaje się jej to wszystko dziecinne. Z drugiej strony najbardziej boli ją chyba stosunek do niej - kogoś, na kogo szkoda wydać więcej pieniędzy, niż wydałoby się na obiad.
Być może w sprawdzaniu cen prezentów bardziej niż o chęć poznania kwoty, którą ktoś zdecydował się na nas przeznaczyć, chodzi - jak w przypadku Magdy, Kaśki i Karoliny - o przypis do obdarowującego, którego potrzebuje się w sytuacjach, w których nie do końca rozumiemy intencje.
Czytaj także: