Jeżeli wybiera się Sportowca Roku i galę obejrzą miliony Polaków, szanse na wygraną powinny być równe. Lub możliwie równe. Niestety - w trakcie sobotniej gali, którą mogliśmy obejrzeć w TVP - takie nie były. Chciano jak najwięcej zarobić. Efekt? Kiedy pokazano, że prowadzi Tomasz Majewski, doszło do mobilizacji elektoratu Justyny Kowalczyk. I ona wygrała. Sprawa jest poważna, bo nawet szef sportu TVP przyznaje, że coś tutaj jest nie tak. Trochę tylko szkoda, że to wszystko odbyło się kosztem dwóch wielkich sportowców.
Widziałem wczoraj na TVP kulisy wyborów Sportowca Roku. Była tam taka scena, jak Włodzimierz Szaranowicz, szef sportu w publicznej, patrzy zaskoczony na kartkę z wynikami. Widzi, że zwycięzca zmienił się w ostatniej chwili i mówi coś w stylu: "Cóż, trzeba pomyśleć nad jakąś zmianą regulaminu". Jeżeli tak mówi szef sportu, to sprawa jest poważna.
Po co to pokazano?
Mam w ogóle wrażenie, że to, co stało się w sobotę, powinno być przestrogą dla mediów, które z każdej tego typu imprezy chcą wyciągnąć jak największe pieniądze.
Po kilku, może kilkunastu minutach gali prowadzący Maciej Kurzajewski i Paulina Chylewska pokazali grafikę z bieżącymi wynikami. Z początku nie mogłem uwierzyć, że to robią. Na niej zobaczyliśmy, jak w danej chwili rozkładały się głosy w pierwszej dziesiątce. Prowadził Majewski, zaraz za nim Kowalczyk, reszta była daleko w tyle. Po co to pokazano? To, jak mawiał jeden z bohaterów filmu "Trzech kumpli", doskonałe pytanie.
Justyna Kowalczyk - najlepszy polski sportowiec 2012 roku:
Oczywiście, że chodziło o większy zarobek. Ale czy nie można było zamiast tego przypominać, nawet nachalnie, co kilka chwil, o tym jakiego sms-a trzeba wysłać na konkretnego sportowca? Mówić, że Radwańska to 01, Majewski 02, Zieliński 03, itd?
W zamian zafundowano nam coś, co przyniosło dwa skutki. Pierwszy - mniej poważny - część widzów stwierdziła, że wszystko już wie, i przełączyła kanał. W plebiscytach takich jak ten powinno się cały czas lekko stopniować napięcie, tymczasem tutaj było tak: włączasz, gala ma się skończyć po 22.00, a ty o 20.20 prawie wszystko wiesz. Jesteś pozbawiony emocji, zastanawiania się, kto może zająć kolejne miejsca.
Wyobrażacie sobie galę Oscarów, na której wychodzi Hugh Jackman (on chyba niedawno prowadził) i mówi: "Ladies and gentleman, a teraz zobaczmy, jak wyglądają wyniki głosowania na najlepszy film roku"? I potem widzicie, który dzieło ile ma głosów. I potem znów Jackman: "Szanowni widzowie, możecie to zmienić. Jeśli chcesz, by film, który był drugi, wskoczył na pierwsze miejsce, wyślij sms-a o treści…"
Ona przegrywa? Głosujmy!
Jest jeszcze skutek drugi. Poważniejszy. Wyobraźmy sobie przeciętną polską rodzinę, mieszkającą dajmy na to w Koniakowie (ładne miasteczko, niedawno przejeżdżałem) i oglądającą plebiscyt. Żona z mężem, nie interesują się sportem. Widzą wstępne wyniki, potem taki dialog.
- Kochanie, zobacz, Kowalczyk jest druga.
- Druga? To z kim przegrała?
- Z Tomaszem Majewskim.
- Majewski to ten komik, co gości zaprasza?
- Nie, kochanie. Ten co rzuca kulą.
- Kulą?
- Tak, nawet coś tam zdobył na tych, no igrzyskach.
- Ale co on zdobył?
- Już nie pamiętam.
- To niesprawiedliwe. Przecież Kowalczyk teraz wygrywa. I jeszcze te wredne Norweżki jej przeszkadzają. Ale ta telewizja niesprawiedliwa.
- Wysyłamy sms-y?
- Jasne.
Zamieszczony powyżej dialog mógł mieć miejsce w wielu polskich domach. Pokazuje, jaki efekt, mam nadzieję, że w dużej mierze nieświadomie, wywarł lansowany od paru lat na gali tryb głosowania. Jeszcze po godzinie prowadził Majewski. Na finiszu wyprzedziła go jednak Kowalczyk. Szybciej łyżwowała. Majewski zachował się z klasą. Uśmiechnął się, podziękował. Ale przeczytałem też inną jego wypowiedź. Powiedział Rafałowi Kazimierczakowi, że nawet jak wygra igrzyska w Rio, trzecie z rzędu, to i tak pewnie nie zostanie wybrany Sportowcem Roku.
Tomasz Majewski dla sport.pl
jeszcze przed opisywanym Plebiscytem:
Justyna Kowalczyk i Tomasz Majewski. Dwójka wielkich sportowców. Razem z Adrianem Zielińskim musieli się znaleźć na podium. Z jednej strony zawodniczka, która na początku 2012 roku wygrała Tour de Ski - jeden z najtrudniejszych cykli zawodów, jakie zna historia sportu. Wygrała w dodatku w wielkim stylu, na Alpe Cermis, w rywalizacji z Marit Bjoergen. Wygrała w dyscyplinie, która ze wszystkich kobiecych (to tylko moje zdanie) stoi obecnie na najwyższym poziomie. A do tego była jeszcze druga w Pucharze Świata.
Szanse nie były równe
Z drugiej strony Majewski - człowiek, który sukces na najważniejszej dla kulomiota, rozgrywanej co cztery lata imprezie, potrafił powtórzyć. Który znowu jest złoty. Który znowu pognębił rywali. I jak tu ich porównać? Gdybym zasiadał w kilkuosobowym jury, głosowałbym za Majewskim, ale znam wiele osób, które wybrałyby Kowalczyk. I też zrozumiem ich argumenty. Bo są logiczne.
Ten tekst nie jest o tym, że Kowalczyk nie zasłużyła. Prezentowała się świetnie, była kapitalna. Problem jest inny. Jeżeli robi się najważniejszy tego typu plebiscyt, galę, którą w prime timie obejrzą miliony Polaków, szanse konkretnych sportowców na wygraną powinny być wyrównane. Albo przynajmniej w miarę wyrównane - bo taki plebiscyt musi odbyć się na przełomie roku, kiedy Kowalczyk startuje w Tour de Ski i ma z miejsca przewagę nad gościem, który rodaków zachwycił pół roku temu. Z tego punktu widzenia w dzisiejszym świecie te pół roku to wieczność.
Można było nie pokazywać tych wyników. Darować to sobie. A jeżeli już zyski z sms-ów w latach minionych były tak obiecujące, to przynajmniej, przedstawiając kandydatów, pokazać o każdym minutowy materiał. Pokazać Majewskiego jak wchodzi do koła, klnie sobie coś tam pod nosem, a potem pcha kulę daleko i wyprzedza młodego Storla. A w tle wrzeszczący komentator, na przykład Szaranowicz.
Ten sam Szaranowicz, który teraz widzi, że coś tu jest nie tak.
sms-owcy zabrali wygraną Majewskiemu w plebiscycie PS i TVP. Zadecydowały gospodynie domowe. Choć z drugiej strony facet uprawia najbardziej prymitywną dyscyplinę sportu, jaką wymyślono, więc może to i dobrze. Kowalczyk jest irytująca jako osoba (to moje wrażenie z jej wywiadów), ale przynajmniej reprezentuje jakiś porządny sport.