Zdrady, rozstania i luźne związki – tak coraz częściej wygląda nasza rzeczywistość. Wierność przestała być wartością, a dla wielu jest jedynie kulą u nogi. Dla wielu osób rozwiązaniem jest związek otwarty, w którym jest obopólne przyzwolenie na zdradę. - To mnie przeraża - odpowiada Wioletta Lekszycka, terapeuta małżeński i rodzinny.
Wioletta Lekszycka: Obyczaje nam się zdecydowanie rozluźniły. Łatwiej jest poszukać sobie kogoś w zastępstwie, niż rozwiązywać problemy w związku. Kiedyś zdrada zdarzała się zdecydowanie rzadziej. Ludziom o wiele trudniej wchodziło się w kolejny związek, bo to się nie kalkulowało ani emocjonalnie, ani ekonomicznie.
A dziś się kalkuluje?
Dziś wszystko jest krótkotrwałe i wszyscy to czujemy. Ludzie przed ołtarzem przysięgają sobie wierność do końca życia, choć wydaje mi się, że sami w to nie wierzą. Nie biorą pełnej odpowiedzialności za to, co mówią. Kiedyś kobieta nie odchodziła tak często od mężczyzny choćby dlatego, że rzadziej pracowała. Dziś kobiety są zdecydowanie bardziej samodzielne, swobodnie decydują o sobie i często też zdradzają.
Jak wielką szkodę w związku wywołuje zdrada?
Jeśli doszło do zdrady, to zapewne wcześniej bardzo dużo złego wydarzyło się w małżeństwie. Niewiele małżeństw decyduje się, aby odbudowywać związek. Brakuje motywacji, aby dalej być razem. Jeśli decydują się na terapię, to często oznacza ona po prostu łagodniejsze rozstanie. To, co zadziwia mnie najczęściej, to że kobiety nie mają dziś gotowości do utrzymania związku.
Dlaczego niewierność kobiet tak szczególnie panią zadziwia?
Zwykle bywało tak, że to kobieta była boginią ogniska domowego, troszczyła się o atmosferę. Nie wiem, z czego wynika ta zmiana. Być może stąd, że kobiety dużo wycierpiały w trudnym małżeństwie? A może z poczucia, że mogą być wolne i mają prawo robić, co chcą. Może też być tak, że mają już kogoś na boku, ale nie wspominają o tym mężowi i czują się w pewnym sensie zabezpieczone.
Co sprawia, że wierność nie jest już wartością, którą warto pielęgnować?
Gdy prowadzę terapię z ludźmi i pytam ich, czy przed ślubem rozmawiali ze sobą, o tym co ich łączy, czy przyglądali się wzajemnie swoim rodzinom, jakie są ich wspólne zainteresowania, wartości, to wyciągam smutne wnioski. Ludzie nie rozmawiają przed ślubem o tym, co może zaistnieć w małżeństwie. Na początku pojawia się chemia, zakochują się w sobie i myślą, że to wystarczy. A miłość to proces dynamiczny, ciągle się zmienia. Po pięciu latach wygląda inaczej, a po dwudziestu jeszcze inaczej. A młodzi są zdziwieni, że po 2 - 3 latach maleje intensywność emocji, która była na początku. Ludzie nie mają o tym pojęcia.
Czyli powinni pobyć dłużej w narzeczeństwie? Czy to może w jakiś sposób pomóc w zachowaniu wierności?
Powinni być ze sobą intensywnie. Tu nie chodzi o długość bycia razem tylko jakość. Muszą przede wszystkim nauczyć się rozmawiać ze sobą.
Czy zdrada może wzmocnić związek?
Zdrada nie musi oznaczać końca związku. Ten kryzys może go odmienić i wprowadzić na zdrowsze tory. Warunkiem jest to, że oboje tego chcemy. Znam małżeństwa, gdzie zdrada przyczyniła się do głębszego poznania siebie nawzajem. Ale to wymaga cierpliwości i pracy, a miłość to postawa wobec partnera.
Czy warto powiedzieć drugiej osobie, że się ją zdradziło? Czy lepiej jej tym nie obciążać i tylko na swoich barkach dźwigać ten ciężar?
Sama zdrada wywołuje w człowieku niesamowity dyskomfort. Jeśli osoba, która nie dotrzymała wierności, chce utrzymać związek, nie potrzebuje dodatkowej kary pod postacią konieczności zwierzania się. Nie powinna też w taki sposób zmniejszać swojego poczucia winy. Niestety, muszę z tym zostać sam. Nie oznacza to, że należy zepchnąć zdradę w tył głowy i zapomnieć. Może to moment, w którym należałoby rozpocząć terapię małżeńską?. Nie jestem zwolenniczką mówienia partnerowi o zdradzie. Trzeba umieć ponosić ten trud. Uważam też, ze zdrowiej jest się rozstawać bez informowania o zdradzie. Komu ma to służyć?
Czy trafiają do pani ludzie między którymi było przyzwolenie na zdradę? Chodzi o coraz modniejsze "otwarte związki".
Trafiam raczej na takie przypadki, gdzie zgoda nie jest wyrażona wprost. Przychodzą do mnie jednak małżeństwa, gdzie żony wiedzą o tym, że są zdradzane i dają na to ciche przyzwolenie. Wolą znieść takie upokorzenie, niż powiedzieć mężowi, że się na to nie godzą. Tych zdrad jest wtedy multum. Między partnerami dochodzi do kłótni i rozmów na ten temat, ale nic sie nie zmienia. Wówczas mąż albo się nie przyznaje, albo twierdzi, że ma takie potrzeby, a żona nie jest w stanie ich zaspokoić. Kobiety godzą się na to, ale wolą żyć w ogromnym dyskomforcie, niż decydować się na jakieś radykalne ruchy.
Z reguły wybaczamy zdradę?
Wiele osób, które do mnie przychodziło, twierdzi, że zdradę wybaczyło. Jest to jednak proces, który może trwać bardzo długo i wymaga przejścia różnych etapów. Ludzie nie uświadamiają sobie, że do wybaczenia zdrady potrzeba czasu. Niektórym wydaje się, że jeśli powiedzą "wybaczyłam", to temat jest zamknięty. To jednak nie jest prawdą. Ta zdrada zostaje gdzieś w środku i jeśli nie zostanie odpowiednio przepracowana, to w którymś momencie wybije na powierzchnię. Należy więc tę traumę uczciwie i gruntownie przepracować, żeby co pewien czas nie rujnowała życia jak niewyleczalna choroba.
A czy powinno się wybaczać?
Zdecydowanie tak, o ile oczywiście jesteśmy sobie w stanie z tym poradzić. Wybaczam – bo kocham. Natomiast bez przepracowania tego, co się stało, bez pomocy terapeuty uporządkowanie związku może być bardzo trudne. Wybaczenie jest czymś doskonałym. Pokazuje, na jak wiele stać człowieka w stosunku do kochanej osoby.
Czy wybaczenie wymaga siły, czy może też brać się z lęku przed utratą drugiej osoby i samotnością?
Jest to pewien akt. To nie jest żadna słabość. Nie można wybaczać tylko dlatego, że boimy się zostać sami. Jeśli jesteśmy z kimś z powodu lęku, to nie ma mowy o miłości. W pojęcie miłości jest też wpisana samotność, o czym należy pamiętać, kiedy mamy ochotę poszukać innego wsparcia niż w małżeństwie, bo w nowym związku też będziemy chwilami samotni. Po to jesteśmy razem, aby wspólnie przechodzić kolejne etapy życia. Jeśli ktoś jest z byle jak ze współmałżonkiem kim i tylko dlatego, że boi się samotności, to co to za miłość? Niestety, bardzo wiele osób na taki związek decyduje się, a to generuje kolejne konflikty i problemy. Prawdziwa bliskość jest w takiej sytuacji nie możliwa.
Zdrad jest coraz więcej. W jakim kierunku zmierzamy?
Strasznie martwi mnie "podwójność", w której żyjemy. Martwi mnie to, że coraz więcej małżeństw decyduje się na zdradę. Martwi mnie, że zdradzający jest niezdecydowany, czy chce żyć z kochanką czy z żoną. Mam poczucie, że zmierzamy w kierunku tworzenia związków otwartych. Powiem więcej, to mnie przeraża. Ale pociesza mnie to, że istnieje również dużo małżeństw, które robią wszystko, aby dochować sobie wierności. Walczą o to, aby w życiu była miłość. Ale małżeństwo to ciężka praca, a przede wszystkim nieustanne uczenie się rozmawiania ze sobą.
Niektórzy twierdzą, że dochowaniu wierności może sprzyjać "wyszumienie się" przed ślubem. Czy wielu partnerów przed ślubem zmniejsza prawdopodobieństwo zdrady?
Bzdura. Im więcej partnerów, tym gorzej. Jeśli ktoś szalał przed ślubem i pozwalał sobie na luźne traktowanie wartości, to taka postawa będzie się też utrzymywać w małżeństwie. Bo wartości nie pojawiają się znikąd. Wynosimy je z domu, a potem z nimi wzrastamy, dojrzewamy.
Co możemy więc zrobić, aby uniknąć pokusy zdrady i dochować wierności?
Zachowanie czystości małżeńskiej nie jest tylko wymysłem Kościoła a konkretnym działaniem promującym wierność, które w obecnych czasach potwierdza nauka. Sternberg w swojej teorii miłości wymienił trzy elementy składowe: Intymność, namiętność i zaangażowanie. Pierwsze, co się pojawia, to namiętność. To pragnienie bycia z drugą osobą, potrzeba bliskości fizycznej i kontaktu seksualnego. Jeśli przetrzyma się ten etap bez zbliżeń, i pozwoli na poznawanie się to zaczyna się tworzyć intymność. Ten składnik buduje się bardzo powoli, wymaga cierpliwości ale za to może utrzymywać sie bardzo długo i jest pragnieniem bycia ze sobą, troszczenia się o siebie. Wówczas pojawia się również zobowiązanie i wieź. Jest to czas podejmowania decyzji o małżeństwie, gdzie intymność może pozwolić namiętności rozpalić się do czerwoności. Wtedy małżeństwo będzie trwało i będzie wierne. Namiętność szybko rośnie i też szybko spada i jeśli zostanie zrealizowana w kontaktach seksualnych zacznie spadać jeszcze przed wytworzeniem się intymności, bo ta nie zdążyła się rozwinąć, wtedy nie ma szans na stworzenie wiernego małżeństwa. Pół roku po ślubie okaże się, że pragniemy kogoś innego. Warto więc czekać.
Wioletta Lekszycka – socjolog, terapeuta małżeński i rodzinny. Pracuje w Zachodniopomorskim Instytucie Psychoterapii, gdzie zajmuje się badaniami nad korelacją więzi wg teorii przywiązania Bowlbiego, a czynnikami miłości wg Sternberga w małżeństwach niezadowolonych ze swojego związku. Jest współzałożycielką Akademii Rodzinnej przy klasztorze oo. Dominikanów w Szczecinie, gdzie prowadzona jest terapia małżeńska i indywidualna.