Tomasz Sekielski pokazał, jak źle chroniony jest Sejm. Jego współpracownik łatwo wszedł do gmachu z torbą, z przedmiotów w niej umieszczonych można było stworzyć potężną bombę. Wszedł z nią na salę obrad i wziął udział w konferencji prasowej Leszka Millera. I gdy większość widzów i kolegów po fachu Sekielskiego jest zachwycona jego prowokacją, tylko nieliczni pytają, czy pierwszy odcinek programu "Po prostu" nie był nagraniem instruktażowym dla terrorystów.
O tym, jak słabo strzeżony jest polski parlament już przed tym programem wiedziało wielu. Nie tylko eksperci od bezpieczeństwa, ale przede wszystkim właśnie dziennikarze, którzy podczas codziennych wizyt w Sejmie mogą zauważyć wszelkie luki w systemie zabezpieczeń tego miejsca. Widzą to nawet lepiej od posłów i urzędników Kancelarii Sejmu, bo w przeciwieństwie do nich pracują przecież na sejmowych korytarzach. Dlatego główny temat pierwszego odcinka nowego programu Tomasza Sekielskiego "Po prostu", którym dziennikarz debiutuje na antenie TVP, był o tyle odważny, co i łatwy do zrealizowania.
"Jest wielu, którzy naśladują to, co dzieje się w mediach"
Łatwy, bo po latach spędzonych w gmachu Sejmu, Sekielski świetnie wiedział, gdzie szukać luk w zabezpieczeniach i wystarczyło, żeby to sfilmował. A odważny nie dlatego, iż dziennikarza udającego terrorystę ktoś mógł złapać, a z tego powodu, że Tomasz Sekielski publikując materiał po części wziął na siebie odpowiedzialność z bezpieczeństwo państwa i życie wielu ludzi.
- Trzeba pamiętać, że tego typu zachowania dziennikarzy mogą prowokować różnego rodzaju przestępców. I nie chodzi tu tyle o terrorystów. Oni tak naprawdę są profesjonalistami i dobrze wiedzą, jak dokonać określonego zamachu. Nie muszą się tego uczyć od dziennikarzy. Jest natomiast wiele innych osób, w tym niezrównoważonych psychicznie, którzy szczególnie często naśladują to, co dzieje się w mediach. Podobne materiały mogą być więc dla nich jakimś impulsem - tłumaczy w rozmowie z naTemat zastępca dyrektora departamentu bezpieczeństwa pozamilitarnego w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego, Krzysztof Liedel.
Ekspert ds. terroryzmu dodaje, że dziennikarze przygotowujący takie prowokacje zawsze muszą mieć tę świadomość, ponieważ zagrożenie wynikające z ich materiałów jest naprawdę realne. Świetnie ilustruje to przecież historia zamachu przygotowywanego przez Brunona K. Sejm na celownik nie wziął przecież nikt z Al-Kaidy, a zwykły wykładowca krakowskiego Uniwersytetu Rolniczego, który nie budził żadnych podejrzeń otoczenia. Czy gdyby nie schwytała go ABW, wczorajszy program TVP nie przekonałby go, że najwyższy czas zrealizować swój plan?
Grzegorz Cieślak z Centrum Badań nad Terroryzmem Collegium Civitas twierdzi jednak, że tego typu prowokacje mogą być impulsem także dla "profesjonalnych" terrorystów. - Prowokacja, choćby zrealizowana w najbardziej słusznym celu, może zawsze znaleźć naśladowcę, który wykorzysta ją celu jak najbardziej niesłusznym. Terrorysta to człowiek, który rzeczywiście nie oczekuje pomocy w swoim działaniu, ale widząc taki program może zostać zmotywowany, albo wykorzystać przedstawiony scenariusz w innym obiekcie - wyjaśnia.
Sekielski pomoże przełamać przyzwolenie na bylejakość
Cieślak podkreśla jednak, że w tym przypadku ważniejsze wydaje się to, iż prowokacja Tomasza Sekielskiego może pomoc w rozwiązaniu problemu z politycznym przyzwoleniem na odstępstwa od rygorów bezpieczeństwa, na które ostatnio często pozwalają sobie m.in. na Wiejskiej. - Przecież to wejście, do którego udał się dziennikarz nie jest zabezpieczone, ponieważ strażnikom się tam nie chciało stać. Ono zostało stworzone zupełnie w innym celu, niż dziś do tego służy, a posłom po prostu wygodniej przejść nim od budynku G (budynku, gdzie obradują komisje sejmowe - red.) do sejmowego hotelu. Kiedyś można było do niego wejść tylko z drugiej strony, tamtędy wcale nie prowadzi odległa droga - tłumaczy ekspert.
Jego zdaniem, największym problemem, którego istnienia dowiódł wczoraj Sekielski jest to, że w ważnych gmachach państwowych panuje przyzwolenie na łamanie procedur bezpieczeństwa. Służby są bierne, bo ktoś sobie nie życzy sprawdzenia, albo wydaje się, że goszczących np. w Sejmie sprawdzać nie wypada. - Przerażające było, że ten człowiek chodził po Sejmie i nie napotkał na żaden opór. Nikt się nie zainteresował tym, kto to jest, dlaczego nie ma przepustki i chodzi po różnych miejscach, co ma w torbie - mówi Grzegorz Cieślak.
To nie rola dziennikarzy?
- Taka jest rola dziennikarzy, że mają wychwytywać wszelkie niedociągnięcia, zwłaszcza w funkcjonowaniu administracji. A po ostatnich wydarzeniach z Brunonem K. wiadomo było, że tego typu prowokacje mogą się pojawić. I one mają walor demaskujący słabsze ogniwa - przyznaje tymczasem Krzysztof Liedel.
Pytanie, czy na pewno najbardziej nadają się do tego dziennikarza. W dobrze funkcjonującym państwie, wyszukiwaniem problemów z systemem bezpieczeństwa powinni zajmować się bowiem specjaliści. - Nie wyobrażam sobie jednak, by w polskich warunkach funkcjonariusz jakiejkolwiek służby publicznej dostał od przełożonych zgodę na przygotowanie podobnej prowokacji - podsumowuje Grzegorz Cieślak.
Nie chodzi tu tyle o terrorystów. [...] Jest natomiast wiele innych osób, w tym niezrównoważonych psychicznie, którzy szczególnie często naśladują to, co dzieje się w mediach. Podobne materiały mogą być więc dla nich jakimś impulsem