Płatny wjazd dla kierowców do centrum miasta - to plan władz samorządowych. Niektórzy postulują kompletny zakaz wjazdu samochodów na niektóre tereny Warszawy. A może należy zachować stan obecny? I czy wprowadzenie opłat faktycznie spowoduje, że korki będą mniejsze?
"Docelowo myślimy o zamknięciu centrum miasta dla samochodów i wprowadzeniu płatnego wjazdu, podobnie jak w Londynie" - to stwierdzenie Agnieszki Kłąb, rzeczniczki stołecznego ratusza, z dzisiejszego tekstu "Rzeczpospolitej".
Zamknięcie centrum miasta dla samochodów? Paranoja. Jak w Londynie? No, jeszcze trochę brakuje. Po wprowadzeniu buspasa na Trasie Łazienkowskiej szczerze zwątpiłem w rozsądek stołecznej władzy. I nadal w niego wątpię. Teraz jednak, zamiast od razu się oburzyć, postanowiłem sprawdzić, jak bardzo "myślimy o…" jest bliskie przyszłości.
Od razu też odrzucę kontrargument o nazwie "jeśli ci nie pasuje, to się przesiądź do komunikacji miejskiej". Nie chcę się przesiadać do tramwajów ani autobusów. Samochód to dla mnie niesamowite ułatwienie w życiu codziennym. Mogę dojechać gdzie chcę, kiedy chcę i najczęściej dwa razy szybciej niż komunikacją miejską. O komforcie podróży nawet nie wspomnę. A przede wszystkim - nie chcę być zależny od rozkładów jazdy.
Wracając jednak do planów władz miasta: są, owszem. Ale niezbyt konkretne. Jak wyjaśniła mi Agnieszka Kłąb, rzeczniczka ratusza, wszystkie decyzje będą wypadkową rozwoju różnych czynników. Rozbudowa komunikacji miejskiej, most północny (zwany również Marii Skłodowskiej-Curie), a także pewnie wzrost liczby mieszkańców i remonty ulic.
Dokument o strategicznym równomiernym rozwoju transportu ponoć zakłada, że zanim wjazd do centrum będzie płatny, powstaną kolejne linie metra. Lub: kolejna linia metra, bo brak konkretów działa w dwie strony. Już sobie wyobrażam, jak otwarte zostają trzy kolejne stacje, tym razem w poprzek miasta, a ratusz z tryumfem w głosie ogłasza, że "Warszawę zamieniamy w Londyn" - i wjazd do centrum czynimy płatnym. Co by rozładować korki. Pytanie tylko - czy to na pewno słuszna metoda? I czy taki ruch w ogóle ma sens?
Wątpię. Problem stojących samochodów nie sprowadza się do centrum, a przejazdu przez Wisłę. Mosty Łazienkowski i Poniatowskiego są, w godzinach szczytu, totalnie zakorkowane. Świętokrzyski tak samo, teraz odrobinę mniej, bo zamknięto Świętokrzyską. Śląsko-Dąbrowski? Co najmniej 40 minut stania.
Każdy rejon wokół mostu to miejsce newralgiczne dla ruchu w Warszawie. To nie problem centrum należy rozwiązywać, a kwestię właśnie przejazdu z jednej strony na drugą. Taksówkarze kłamią? Konfrontujemy argumenty związku zawodowego i eksperta
Przeciwko opłatom za wjazd do centrum przemawiają jeszcze dwie rzeczy. Po pierwsze - za co i dlaczego niby miałbym płacić? Co takiego jest w środku stolicy, że jako mieszkaniec mam płacić za wjazd do konkretnej części miasta, skoro i tak problemu korków to nie rozwiąże?
Do tego dochodzi problem form płatności. Co będzie, szlabany? Bramki? A jeśli nie, to co? Jeśli ratusz ma takie pomysły i ogłasza je w ogólnopolskim medium, to może warto już zacząć formować konkrety, żeby potem nie było fuszerki.
To po pierwsze. Po drugie, po co, w takim razie, było wprowadzanie stref płatnego parkowania? Żeby parę lat później je skasować, co będzie kosztować kolejne pieniądze? Takiego rozwiązania, jak podwójne opłaty - za parkingi i wjazd - nawet nie biorę pod uwagę, bo byłaby to wyjątkowa pazerność ze strony władz miasta. Zresztą, czy za użytkowanie dróg nie płacę już podatków? Za co, w takim razie, miałbym płacić ratuszowi? Idąc tym tropem myślenia, można wprowadzić opłaty na każdej zakorkowanej ulicy.
Jeśli miastu brakuje pieniędzy na rozwój komunikacji, to może dla odmiany należałoby narzucić opłaty na osoby spoza Warszawy. Nie jest to z mojej strony przejaw niechęci cwaniaka-Warszawiaka do przyjezdnych, a zwykła kalkulacja ekonomiczna. W stolicy (a zapewne analogiczna sytuacja ma miejsce w innych dużych miastach) mieszkają, pracują i zarabiają tysiące osób spoza niej. Podatki zaś płacą nie w Warszawie. Niech albo więc zmienią urząd skarbowy, albo płacą za używanie tutejszych dróg.
Niektórzy mogą stwierdzić, że jest za wcześnie, by mówić o tych rozwiązaniach. Ja jednak uważam, że czas nadszedł już teraz. Również czas na to, by wysłuchać kierowców, którzy płacą państwu horrendalne sumy za swój "luksus" jeżdżenia samochodem. Jako kierowcy jesteśmy dla państwa źródłem ogromnych dochodów i czas, żeby władze miast zaczęły nas traktować jak równoprawnego partnera do rozmów, a nie szkodliwą tkankę do wycięcia.