To miał być polski dzień. Bo w Wiśle, po raz pierwszy w historii. Bo Kamil Stoch i Maciej Kot są w świetnej formie. Wreszcie, bo przed konkursem wycofał się Gregor Schlierenzauer. Nic z tego. Stoch był siódmy, jedno miejsce za Piotrem Żyłą. Wygrał okradziony wcześniej w hotelu Norweg Andres Bardal. Skąd takie wyniki? Stąd, że Schlierenzauera nie było, ale był wiatr. Równie dobrze można było dzisiaj rzucić monetą.
Lubię Wisłę. Co roku tam jestem pod koniec grudnia. Fajnie, spokojne miasto, jest gdzie pobiegać na nartach (Kubalonka), jest gdzie pochodzić po górach. Od lat robiono też wszystko, by było gdzie poskakać na nartach. Powstała skocznia, rozgrywano na niej kolejne mniej ważne zawody, aż wreszcie zawitał i Puchar Świata. Po raz pierwszy w Wiśle! Historyczne zdarzenie! Tak go reklamowano. Niestety, ten konkurs nie miał wiele wspólnego ze zdrową rywalizacją. To była loteria. Karty mieli rozdawać Polacy – Kot i Stoch, a rozdawał je wiatr.
Wzruszenia ramion i ironiczne brawa
To było tak – skacze jeden zawodnik, ma wiatr pod narty, ląduje daleko. Potem następny, ten już ma w plecy, nie może nic zrobić. Skocznia nie dość, że położona tak, że wiatr ma pole do popisu, to jeszcze nijak od niego nie osłonięta. Nie ma nawet siatek, które pamiętam z obiektu w Harrachovie, które pomagały choć troche. Dziś częsta była scena, jak skoczek lądował, a potem tylko bezradnie rozkładał ramiona. Rozumiem ich. Też bym się wkurzył, gdybym nie mógł rywalizować w normalnych warunkach. Czech Koudelka zdobył się nawet na ironicznie bicie braw.
Warunki doprowadziły do tego, że po pierwszej serii czwarty był Bułgar. Bułgar, który w dodatku ten sezon ma wyraźnie słabszy od poprzedniego. Stoch i Kot? Druga dziesiątka. Kraft? Tuż za nimi. Morgenstern? Ledwo wszedł do drugiej serii. Sorry, ale nikt rozsądny nie uwierzy w spadek ich formy. W drugiej serii było już lepiej, bo ta z zasady jest sprawiedliwa. Jak jesteś słaby, skaczesz na początku i pomaga ci wiatr, w drugiej kolejce ty i ci lepsi macie zbliżone warunki.
Dzień Piotra Żyły
Spodziewał się ktoś, że najlepszym z Polaków będzie Piotr Żyła? Sympatyczny, wesoły chłopak, który jak dotąd najwięcej radości dostarczał nam nie wychodząc z progu i lądując, ale udzielając wywiadów. I przedłużając w swoich wypowiedziach jak tylko się dało samogłoskę „y”. Przy nim taki piłkarz Sebastian Szałachowski to erudyta. Dziś jednak Żyła może być w niebie. W Wiśle, u siebie był szósty. Jedno miejsce przed Stochem. Maciej Kot, który wygrał kwalifikacje, nie miał szans z wiatrem.
Częsty był jeszcze inny widok – skoczek odbija się, widać że dostaje mocny podmuch z boku lub z tyłu i potem ledwo dolatuje do 120. metra. Potem widzimy odległość i wskaźnik wiatru. Wskaźnik, który sugeruje, że wiatr był korzystny. Nie rozumiem wprowadzenia tej całej matematyki. Po pierwsze, przez to wszystko skoki trzeba teraz bardzo uważnie oglądać. Zagapisz się, na chwilę odejdziesz od telewizora i przestajesz rozumieć, dlaczego ten skoczył tyle bliżej, a mimo wszystko jest pierwszy.
Niepotrzebne nowinki
Po drugie, tego typu zmiany mają sens, gdy wszyscy widzą, że wprowadzany współczynnik jest sprawiedliwy. A ten akurat krytykują prawie wszyscy – skoczkowie mówią, że w locie czują to wszystko zupełnie inaczej; Adam Małysz dodaje, że jest niemiarodajny. Nawet komentujący dzisiejsze zawody w TVP Marek Rudziński (bardzo wysoka klasa – naprawdę) przyznał, że też jest przeciwnikiem tych wszystkich nowinek. Jedno trzeba przyznać - na takiej skoczni jak ta w Wiśle punktów pomiaru powinno być kilkanaście.
Kojarzy ktoś takiego zawodnika jak Rok Benković? Słoweniec? Pewnie mało z was. A gość w 2005 roku w Obersdorfie dostał nagły podmuch i został mistrzem świata. Chciałem wstawić do poprzedniego zdania wyraz „zasłużenie”, ale jakoś tak nie pasuje.
Niestety, ale skoki czasami tak mają. Można to w pewien sposób minimalizować, można zawody rozgrywać wcześniej, gdy wiatr w górach z reguły jest łagodniejszy. W Wiśle uparli się na 20.30. No to mają. Miał być show, a wyszło widowisko godne „A wszystko to, bo ciebie kocham”, którą w przerwie między seriami śpiewał Michał Wiśniewski.