– Nie ma mowy, żebym wysłał nasze dzieci i dzieci naszych kobiet na wojnę – powiedział Andrej Babiš podczas niedzielnej debaty przed II turą wyborów prezydenckich w Czechach. Dodał, że "najważniejsze jest zapobieganie wojnie", jednak to nie te słowa są mu dzisiaj wypominane i szeroko komentowane.
"Czy Czechy powinny wysyłać swoje wojsko, gdyby zaatakowane zostały Polska lub kraje bałtyckie?" – takie pytanie zadał prowadzący niedzielną debatę. Andrej Babiš odpowiedział: "Na pewno nie".
Czechy, podobnie jak Polska, są członkiem NATO od 1999 roku. Prowadzący debatę w studiu przypomniał byłemu premierowi art. 5 Sojuszu, w którym sygnatariusze zobowiązali się, że w przypadku zbrojnej napaści na jednego lub więcej jego członków uznają ten atak za atak na wszystkich.
Kandydat na prezydenta Czech na wizji zdania jednak nie zmienił. Zrobił to dzień później na Twitterze.
"W ogóle nie chciałem odpowiadać na hipotetyczne pytanie o inwazję na Polskę czy kraje bałtyckie. Jestem przekonany, że to się nie stanie i wcale nie chcę się do tego przyznać. Obowiązkiem światowych polityków jest zapobieganie wojnie".
W kolejnym wpisie dodał: "Gdyby rzeczywiście doszło do ataku, co zrozumiałe, postępowałbym zgodnie z artykułem 5. Nie ma co do tego dyskusji". Jego wypowiedź w telewizji wywołała jednak lawinę komentarzy w sieci. Zawrzało również na profilach społecznościowych między innymi polskich polityków.
"Ekspremier Czech Andrej Babiš gada 3 po 3, że jak będzie prezydentem, to jego kraj bronić Polski przed Rosją nie będzie. Po 1: nie będzie prezydentem – będzie gen. Petr Pavel. Po 2: niech chłopina poczyta traktaty międzynarodowe, które podpisały Czechy. Miłej lektury! Godnej porażki!" – napisał europoseł PiS Ryszard Czarnecki.
"Babiš, kandydat na prezydenta Czech, były premier, nie wysłałby wojsk na pomoc Polsce w razie ewentualnego napadu na nasz kraj. Orbána nie trzeba nawet pytać. Przyjaciele PiS = sojusznicy Putina" – to z kolei wpis Łukasza Kohuta, europosła Nowej Lewicy.
Krytykę Babiša nad Wisłą szybko wykorzystał jego kontrkandydat. "Zdecydowałem, że jeśli zostanę prezydentem, w moją drugą podróż udam się z wizytą do Polski, aby zapewnić naszego dobrego sąsiada i przyjaciół z krajów bałtyckich, że dotrzymujemy umów i że Andrej Babiš nie przemawia w naszym imieniu" – zadeklarował na Twitterze Petr Pavel. W dodatku napisał post po polsku.
O słowach, jakie z ust byłego czeskiego premiera padły w czeskiej telewizji, jako jeden z pierwszych poinformował na Twitterze dr Jan Škvrňák, historyk, analityk stosunków czesko-polskich i wykładowca na Uniwersytecie Karola w Pradze. W poniedziałek po południu poprosiliśmy go o komentarz do całej sytuacji.
– Polacy słusznie są zdenerwowani słowami Babiša. Czechy są w końcu członkiem NATO i nie mogą tak po prostu lekceważyć traktatów, a szczególnie artykułu 5. Z drugiej strony Babiš wycofał swoje stanowisko i sprostował na Twitterze swoją wypowiedź, ale to niewiele pomogło. Jednak co najistotniejsze, taki jest właśnie Babiš: populista i oligarcha bez poglądów, który kieruje się wynikami sondaży na temat opinii ludzi – mówi nam dr Jan Škvrňák.
Jak dodaje, w Czechach mówi się, że Petr Pavel jest "kandydatem wojny", a Andrej Babiš – "kandydatem pokoju". – I taka jest właśnie narracja Babiša, próba polaryzacji dyskusji na jego korzyść – zaznacza ekspert.
Babiš, jako polityk, jest nieprzewidywalny, więc byłby nieprzewidywalny nawet wobec sojuszników z NATO, Unii Europejskiej, Grupy Wyszehradzkiej, jak również i samej Polski. W przypadku generała Pavla – prezydentem zostałby zwykły, nudny polityk.
Czy wygrana Petra Pavla w II turze czeskich wyborów, z punktu widzenia Polski, również byłaby zwycięstwem, czy jednak mniejszym złem?
– Żaden z tych dwóch kandydatów nie wypowiedział się do tej pory merytorycznie o Polsce, ale Petr Pavel chwalił współpracę z polską armią, jakiej doświadczył jako szef Sztabu Generalnego i w NATO – odpowiada dr Škvrňák.
A czy Babiš czuje antypatię do Polski i Polaków? Takie zarzuty również są mu stawiane.
– Trudno powiedzieć, w przeszłości krytykował polską żywność, bo psuje mu to biznes, a prywatyzację Unipetrolu przegrał z Orlenem. Z drugiej strony, gdy był premierem, stosunki polsko-czeskie były w porządku i raczej rozwojowe. Tak było do czasu sprawy Turowa. Babiš po prostu gardzi ludźmi i nie ma znaczenia, czy są to Czesi, czy Polacy – przyznaje nasz rozmówca.
I podkreśla, że dzisiaj trudno przewidzieć, kto zostanie nowym prezydentem Czech (II tura odbędzie się 27 i 28 stycznia). – Chociaż wszystko jak na razie wskazuje na to, że wygra Petr Pavel – mówi dr Jan Škvrňák.
I dodaje: – Obaj kandydaci mieli w I turze podobny wynik, ale Pavla teraz poparła większość przegranych kandydatów i ich wyborcy będą głosowali podobnie. Babiš musi spróbować pozyskać prorosyjskich wyborców SPD i ludzi, którzy boją się wojny – stąd przyjęta przez niego narracja o niepomaganiu Polsce, a także zdemobilizować wyborców kandydatów z I tury. Najnowszy sondaż z poniedziałku daje Pavlowi 58,8 proc.
Andrej Babiš ma 68 lat. Jest Słowakiem, w 1997 przeprowadził się na stałe do Czech i przyjął czeskie obywatelstwo. Nie zrezygnował przy tym z obywatelstwa słowackiego. Pracował w przedsiębiorstwie Petrimex, kontrolowanym przez władze komunistyczne centrali handlu zagranicznego. Był także tajnym współpracownikiem (ps. "Bureš") czechosłowackiej służby bezpieczeństwa. W latach 80. należał do Komunistycznej Partii Czechosłowacji.
W 1994 roku założył prywatny koncern Agrofert, specjalizujący się w branżach żywnościowej, rolnej i handlowej. Skupując i przejmując kolejne firmy, doprowadził do powstania holdingu obejmującego ponad 250 podmiotów gospodarczych. W 2013 roku "Forbes" umieścił go na 736. miejscu listy najbogatszych ludzi na świecie (na drugim miejscu w Czechach), szacując jego majątek na 2 miliardy dolarów.
W 2012 zarejestrował partię ANO 2011, której rozpoznawalność zbiegła się z nabyciem przez Agrofert grupy mediowej MAFRA, wydającej m.in. jeden z największych czeskich dzienników "Mladá fronta Dnes". W latach 2017-2021 Andrej Babiš był premierem Czech.