Zablokował drzwi, zaczął całować nastoletnią pasażerkę bez jej woli i włożył jej rękę między nogi – to zachowanie kierowcy Bolta z Poznania, który został skazany na dwa lata prac społecznych. Prokuratura uznała jednak, że nie dopuścił się molestowania seksualnego, a jedynie naruszył nietykalność cielesną kobiety. Sąd przychylił się do tej tezy, a wyrok budzi kontrowersje. Pojawiają się nawet apele do Zbigniewa Ziobry.
Reklama.
Reklama.
"Serio?! Po dramatach tylu kobiet i pięknych słowach wsparcia ze strony władzy zderzamy się z czymś tak odrażającym?" – napisała posłanka Aleksandra Gajewska
Skomentowała wyrok, który zapadł w sprawie napadu podczas przejazdu z kierowcą firmy Bolt (potem zerwano z nim współpracę)
29-letni kierowca zaryglował drzwi w samochodzie, przymuszał poszkodowaną do pocałunków i "włożył rękę między nogi"
Potem twierdził, że to ona go "prowokowała". Sąd uznał, że nie było to molestowanie seksualne
Wyrok, który zapadł przed Sądem Rejonowym Poznań-Grunwald 3 stycznia, budzi emocje m.in. dlatego, że to policjanci z Poznania chcieli, by 29-letni obywatel Gruzji odpowiadał za doprowadzenie poszkodowanej nastolatki do tzw. innej czynności seksualnej.
"Poprosili prokuraturę o przesłuchanie pokrzywdzonej przed sądem, w obecności psychologa, tak jak nakazują przepisy w przypadku przestępstw seksualnych. Prokuratura odmówiła" – relacjonuje "Gazeta Wyborcza", która opisała kulisy sprawy.
Napaść w Bolcie. Prokuratura nie zgodziła się z oceną policji
Jak ustalił dziennikarz "GW", prokuratura kazała prowadzić dochodzenie w innym kierunku, dzięki czemu kierowca Bolta mógł uniknąć więzienia. Jak to wszystko się zaczęło? 19 lipca poszkodowana nastolatka zamówiła przejazd Boltem. Był środek dnia, chciała dojechać na siłownię. Po tym, gdy 29-latek zobaczył, że dziewczyna przegląda Instagrama, zaczął ją zagadywać i poprosił, by podała mu telefon, co nastolatka zrobiła.
"Kierowca zaobserwował swoje konto z jej profilu", a następnie zaczął ją nagabywać. Najpierw słownie, co dziewczyna zrelacjonowała w wiadomości do koleżanki. Kolejna wiadomość do niej brzmiała już: "zmolestował mnie".
Chwilę wcześniej – jak relacjonuje "GW" – mężczyzna wyciągnął rękę do tyłu i chwycił nastolatkę za kostkę. "Zatrzymał auto, wysiadł i wepchnął się obok kobiety. Pocałował i włożył rękę między nogi. Siedziała zamurowana, nie mogła nawet odpiąć pasów. Kierowca zablokował drzwi" – opisuje gazeta.
Po tym mężczyzna wrócił za kółko, a koleżanka poszkodowanej na jej prośbę zadzwoniła pod nr 112. Kurs był kontynuowany, a 29-latek wkrótce znów zatrzymał samochód i ponownie przeszedł na tylne siedzenie. Z relacji poszkodowanej wynika, że najpierw przełożył torbę, którą trzymała na kolanach, a potem m.in. dotykał ją po włosach. Dziewczyna powiedziała, że się boi.
Ostatecznie kierowca – jak twierdzi poszkodowana – "nagle się obraził" i kazał dziewczynie "wyp**** z samochodu". Po wszystkim wysłał jeszcze wiadomość, która jej zdaniem miała być "podkładką" pod ewentualne oskarżenia, które padną pod jego adresem: "Co z tobą nie tak? Co zrobiłem źle? Chciałaś się całować. Nie zrobiłem nic złego. Nie dotknąłem cię. Jesteś szalona?".
Z dziewczyną skontaktowała się policja: oficer dyżurny poinstruował ją, by złożyła zawiadomienie na komisariacie, co ta zrobiła. Policjancie wstępnie ocenili sytuację jako molestowanie. Wystąpili też o przesłuchanie poszkodowanej przed sądem (tak wygląda procedura w przypadku przestępstw seksualnych), ale do przesłuchania nie doszło.
Dlaczego? "Policjanci wysłali do prokuratury wniosek o wszczęcie śledztwa. Prokuratura odmówiła i odpisała, że policja ma sama prowadzić dochodzenie w kierunku naruszenia nietykalności cielesnej" – podaje "GW".
29-latek o poszkodowanej: "ona zachowywała się w sposób prowokacyjny"
29-latkowi na początku listopada postawiono zarzuty, a 23 listopada do sądu trafił akt oskarżenia. Mężczyzna nie przyznał się do winy, złożył także wyjaśnienia. Z relacji rzecznika prasowego Prokuratury Okręgowej w Poznaniu wynika, że 29-latek twierdził, że "nie nagabywał pokrzywdzonej, nie proponował jej nawiązania relacji intymnych i nie zmuszał do ich podjęcia", ona zaś "zachowywała się w sposób prowokacyjny, wskazujący na chęć nawiązania kontaktu intymnego".
3 stycznia zapadł wyrok w sprawie (bez przeprowadzania rozprawy, to tzw. wyrok nakazowy). Sąd przychylił się do tezy prokuratury i uznał, że "dotknięcie ręką nogi na wysokości kostki, w okolicy uda, głaskanie po głowie oraz całowanie w usta i policzek" to nie molestowanie seksualne, a naruszenie nietykalności cielesnej.
29-latek został skazany na dwa lata prac społecznych w wymiarze 30 godzin w miesiącu. Ma też zakaz zbliżania do poszkodowanej i musi zapłacić 10 tys. złotych zadośćuczynienia na jej rzecz.
Po wyroku głos w sprawie zabrała m.in. Aleksandra Gajewska, posłanka Platformy Obywatelskiej, która zapowiedziała, że zażąda wyjaśnień w tej sprawie od ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, Zbigniewa Ziobry.
"Serio?! Po dramatach tylu kobiet i pięknych słowach wsparcia ze strony władzy zderzamy się z czymś tak odrażającym?? Jeszcze dziś zażądam wyjaśnień od ministra sprawiedliwości" – napisała.
Firma Bolt zerwała współpracę z kierowcą. Poszkodowana nastolatka nie chce składać odwołania od wyroku, chce jak najszybciej zapomnieć o sprawie – podaje "GW".
Molestowanie w pojazdach zamawianych przez aplikację
Przypomnijmy: to już kolejna sprawa dotycząca molestowania w przejazdach na aplikację. W lutym zeszłego roku media społecznościowe obiegła m.in. historia Noemi. Jak relacjonowała, kierowca Bolta nie zawiózł jej pod wskazany adres, zamiast tego pojechał w okolicę oddalonego o około dziesięć kilometrów parkingu typu "Park and Ride". Również miał dopuścić się wobec niej molestowania, sprawa została zgłoszona na policję.
"Bolt bardzo poważnie traktuje tego typu zarzuty i stosując w takich przypadkach zasadę “zero tolerancji", nie akceptujemy takiego zachowania wśród kierowców i kierowczyń zatrudnionych przez współpracujące z nami floty. Nasz zespół odpowiada na wszystkie zgłoszenia przesyłane w aplikacji, blokuje kierowcę na platformie Bolt, tak by nie mógł realizować już przejazdów oraz bada każdą zaistniałą sytuację. Współpracujemy z Policją przy każdej sprawie, zapewniając, żeby osoby odpowiedzialne poniosły konsekwencje" – opisywała wówczas firma w oficjalnym oświadczeniu.
Relacja kobiety sprawiła, że swoje historie zaczęły opisywać kolejne poszkodowane. Z jedną z nich – Agnieszką – rozmawiała dziennikarka naTemat.pl.
Historie kobiet molestowanych lub zgwałconych podczas kursu zaczęła zbierać właśnie posłanka Gajewska. Pod koniec października stołeczna policja przeprowadziła dużą akcję wymierzoną w kierowców pracujących jako przewoźnicy osób w ramach popularnych aplikacjach. Kilkudziesięciu funkcjonariuszy sprawdziło 177 pojazdów i wylegitymowało 189 kierowców.
Ujawniono też pierwsze dane, ale łączna liczba przypadków molestowania pozostaje nieznana. Co więcej, analogiczny problem jest też w innych krajach. W lipcu zeszłego roku media obiegła informacja, że kierowcy Ubera zostali oskarżeni przez 550 kobiet w USA o molestowanie seksualne. Sprawa będzie rozpatrywana przez sąd w San Francisco.