"Ai Se Eu Te Pego" - hit brazylijskiego piosenkarza Michela Teló robi furorę od kilku miesięcy na całym świecie. Także w Polsce, gdzie niedawno wyszła jego płyta. Czy okażę się ona równie popularna jak ten utwór? Jeśli nie, Teló pójdzie w ślady innych artystów znanych z jednej piosenki. A było ich wielu.
Pokochała go rodzinna Brazylia, pokochała Europa, pokochali również Polacy. Grubo ponad 222 miliony - tyle odtworzeń na YouTubie ma teledysk do piosenki "Ai Se Eu Te Pego" Michela Teló. Filmik nie jest skomplikowany - facet ubrany w koszulę w kratę, śpiewa dla tłumu fanek, które wykonują co jakiś czas ten sam krótki układ choreograficzny. Jednak ten facet bije dziś na głowę inne nowe gwiazdy rynku muzycznego.
Dla porównania Lana Del Rey, okrzyknięta już "Nową Lady Gagą", i jej "Video Games" ma tylko 33 miliony odtworzeń. Zastanawialiście się co jest takiego w nieznanym dotąd artyście z Brazylii, którego jedna krótka piosenka (niecałe 2,5 minuty) połączona z charakterystycznym tańcem, znajduje się na topie?
Fenomen Brazylijczyka, który praktycznie od początku jesieni świeci triumfy na listach przebojów w całej Europie, jest trudny do wytłumaczenia. "Ai Se Eu Te Pego" trafił na pierwsze miejsce listy przebojów we Francji, Austrii, Brazylii, Belgii, Niemczech, Włoszech, Holandii, Rumunii, Hiszpanii, Szwajcarii i Wenezueli. W Hiszpanii singel uzyskał status podwójnej Platyny, we Włoszech jeszcze lepiej - potrójnej.
W Polsce także nie schodzi z "Gorącej 20-stk", codziennego notowania hitów radia Eska. Wydał u nas ostatnio płytę. W dniu premiery koncertowy album "Na Balada", zawierający największe przeboje Michela Teló, pokrył się złotem.
Artysta, który zazwyczaj występuje w tej samej koszuli w kratkę, do niedawna był jeszcze nieznany nawet w swoim rodzinnym kraju. Do tej pory wydał 1 album - w 2009 roku "Balada Sertaneja", oraz dwie koncertowe płyty - ostatnią w zeszłym roku. Zaczynał w zespołach muzycznych, ale prawdziwą karierę rozpoczął, gdy zaczął śpiewać sam.
- Nie jest to typowa latynoska muzyka. W Brazylii jest wiele odmian muzycznych gatunków, "Forro" jest popularne w moim regionie - na północnym zachodzie, "Funk" w Rio de Janeiro, a "Sertanejo" w centrum kraju. Teló wykonuje piosenki właśnie w rytmach Sertanejo, który można nazwać tutejszą muzyką country. Jednym z powodów jego sukcesu w Brazylii jest fakt, że jest inny od pozostałych wykonawców tego gatunku. Dobrze się ubiera - inni wyglądają jak cowboje, a jego melodie są ponadto bardziej nowoczesne. Widać to właśnie w utworze "Ai Se Eu Te Pego", który porwał cały kraj - opowiada Sueine Souza, studentka mieszkająca Brazylii, wielka fanka muzyki Teló.
Do "Ai Se" tańczą piłkarze na całym świecie. W rozsławieniu jej pomógł z pewnością gwiazdor Realu Madryt Cristiano Ronaldo, który w parze z Marcelo po jednej ze zdobytych bramek w lidze hiszpańskiej, wykonał charakterystyczny układ choreograficzny.
- Sam Teló zdaje sobie sprawę, że popularność po części zawdzięcza Ronaldo. Odtąd jego piosenka zaczęła królować w Europie, zauważyły to także nasze media. Gdy był dwa tygodnie temu w Portugalii, podziękował w telewizji portugalskiemu zawodnikowi za pomoc - podkreśla Souza.
Co będzie jednak, jeśli kolejne jego piosenki, nie będą już tak chwytliwe i nie będzie ich promował Ronaldo? Czy wówczas grozi Teló syndrom artysty jednego utworu?
- Zapewne będzie mu trudno powtórzyć ten sukces. Wprawdzie na płycie, która właśnie trafiła do nas, jest kilka prostych, melodyjnych piosenek, ale żadna nie jest tak nośna jak jego hit. Skala jego sukcesu w Europie to w dużej mierze zasługa tańczącego Ronaldo.To miało spory promocyjny wymiar. Pytanie czy kolejne dzieła bez takiej otoczki mogą również zawojować listy? Niewątpliwe wykonawca, który ma na swoim koncie tak wielki hit ma większe szanse na drugie uderzenie zakończone powodzeniem, choć prawda jest taka, że niezbadane są wyroki publiczności muzycznej, która za chwilę zapewne znajdzie sobie nowego bohatera - przekonuje Olgierd Wojtkowiak, Dyrektor Muzyczny Radia ESKA.
Sam 31-latek zdaje sobie sprawę, że nie łatwo będzie mu się utrzymać na topie - Możliwe, że będę nagrywał pojedyncze piosenki i je wydawał - przewiduje Brazylijczyk.
"One-hit wonder" to angielskie określenie artysty, który znany jest głównie z jednej piosenki - przeboju list muzycznych. Dał mu on popularność na jakiś czas. Gwiazd, które miały swoje "5 minut" i wypromowały tylko jeden dobry utwór, jest sporo w przemyśle fonograficznym.
Są dwa główne źródła, które decydują o tym, że artystę kojarzymy tylko z jedną piosenką. Albo nie zdziałał zbyt wiele w swojej karierze i faktycznie tylko ta jedna jest godna uwagi, albo ma na swoim koncie nawet wiele płyt, ale tylko jeden jedyny utwór przebił się do masowej świadomości.
Do pierwszej kategorii należy m.in.: mołdawski boysband O-Zone oraz hiszpański zespół Las Ketchup. Pierwsi zasłynęli z "Dragostea Din Tei" w 2003 roku i odtąd słuch o nich zaginął. Nagrali łącznie 3 płyty, z ostatniej pochodził słynny hit, jedyny o jakim szeroka publiczność usłyszała.
Trzy dziewczyny z Las Ketchup rok wcześniej, w 2002, stały się popularne dzięki "Asereje". Nagrały 2 płyty, ale o nich również nikt nie słyszał poza tym jednym hitem. Dzięki niemu były nominowane do Latin Grammy Awards.
Do drugiej grupy należą m.in Los de Rio.To duet z Hiszpanii, zalożony w 1993 roku przez Antonio Romero Mongę i Rafaela Ruíza. Nagrali aż 9 płyt, ostatnią w 2004 roku ale są nazywani klasycznym przykładem artysty jednego utworu. Wszystko dzięki ich piosence "Macarena".
Młodszy stażem jest od nich duet Gnarls Barkley. W jego skład wchodzą producent muzyczny Danger Mouse i raper Cee-Lo Green. Poznaliśmy ich w 2006 roku dzięki "Crazy" i tylko wówczas słyszeliśmy.
Zdaniem Wojtkowiaka, nie jest łatwo przewidzieć, czy artysta ma szansę na większą karierę czy nie. - Wszystko zaczyna się od dobrej piosenki. Każda kolejna z potencjałem na hita to szansa na utrzymanie się na rynku. Ale prawda jest też taka, że dobry utwór to nie wszystko. Istotna jest strategia promocyjna, image artysty, moment kiedy oferta pojawi się na rynku, wyczucie trendów - wylicza Wojtkowiak.
Ciekawe czy kolejnym piosenkarzem, który będzie należał do grupy "One-hit wonders" będzie Gotye. Belgijski artysta zasłynął przebojem "Somebody That I Used To Know", nagranym w parze z Kimbrą w zeszłym roku. Ponad 100 milionów odtworzeń na YouTubie robi wrażenie. Niektórzy mają jednak już dość tego utworu, granego przez stacje radiowe od miesięcy.
- Problem polega głownie na tym gdy artysta jest mało odporny i pod wpływem managera lansuje tylko jedno dzieło, obawiając się, że ma tylko 5 minut i tą piosenką powinien je wykorzystać. Eksploatując ją, zniechęca do siebie fanów. Tak jest chyba trochę w przypadku Gotye - twierdzi Piotr Metz, dziennikarz muzyczny.
- Łatwo jest przegapić moment, w którym ludzie odczuwają już znużenie hitem, które przeradza się w niechęć. Często jednak jest to niezależne od artysty. Jakaś mała stacja radiowa puszcza jego "kawałek", po jakimś czasie podłapią go większe stacje, potem trafia do telewizji i leci przez prawie rok, a ludzie mają tego dość. To jednak nie wina piosenkarza, który tylko wypuszcza muzykę i nie wie co się z nią dalej stanie - podkreśla Metz.
Wojtkowiak przewiduje nieco lepszą przyszłość dla Belga. - Gotye to trochę inna historia niż Michel Telo.W ostatnim czasie da się zauważyć tendencję do przenikania się indie z mainstreamem. Coraz więcej artystów postrzeganych jako alternatywnych czy też niszowych trafia do głównego nurtu pop, np Adele, Bon Iver. Gotye to również artysta spod znaku indie, a to czy pozostanie w mainstreamie, zależeć będzie od tego czy jeszcze kiedyś uda mu się – tak jak w „Somebody That I Used To Know” - połączyć wysoki poziom artystyczny z potencjałem komercyjnym. Na płycie „Making Mirrors” trudno znaleźć nagranie, które podoła temu zadaniu - ocenia dyrektor z Eski.