– Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś, kto po 1989 roku był politykiem, senatorem, teraz domagał się pieniędzy za opozycję – mówi w rozmowie z naTemat Lech Wałęsa, komentując odszkodowanie dla Zbigniewa Romaszewskiego za bezprawne więzienie w czasach PRL. Były wicemarszałek Senatu z PiS dostał 240 tys. zł. Wywołał dyskusję, czy byłym opozycjonistom należy się rekompensata. A jeśli tak, to wszystkim, czy tylko tym, którzy mają kłopoty finansowe?
Zbigniew Romaszewski, były wicemarszałek Senatu i opozycjonista w czasach PRL dostał w sądzie 240 tysięcy złotych zadośćuczynienia za bezpodstawne uwięzienie go na dwa lata. Były senator PiS nie ukrywa, że o pieniądze upomniał się, bo emerytury jego i jego żony nie wystarczają na godne życie. Postawa polityka wywołała wiele komentarzy, spora część z nich jest krytyczna.
Były prezydent Lech Wałęsa ocenia, że ludzie zaangażowani w opozycję z przyczyn ideologicznych nie powinni brać pieniędzy za szkody poniesione w PRL. – Mnie wystarczy, że mojemu pokoleniu, z moim udziałem, udało się wywalczyć wolność – mówi w rozmowie z naTemat Lech Wałęsa. – Działacze nie powinni domagać się żadnych pieniędzy, szczególnie kiedy nasze państwo jest w tak trudnej sytuacji. Inna sprawa z szeregowymi członkami, którzy przez tę naszą walkę zostali wciągnięci przez system komunistyczny i ponieśli szkody. Powinniśmy pomyśleć nad jakimś zadośćuczynieniem dla nich – postuluje przywódca pierwszej "Solidarności".
Zdaniem Lecha Wałęsy politycy powinni pomyśleć nad rozwiązaniem systemowym problemu działaczy "Solidarności" i instytucją na kształt Urzędu ds. Kombatantów, który zajmuje się żołnierzami II wojny światowej. – Przede wszystkim potrzebna jest jednak świadomość patriotyczna, odpowiedzialność za państwo. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś, kto po 1989 roku był politykiem, senatorem, teraz domagał się pieniędzy za czasy opozycji. Jak można mieć czelność coś takiego robić? – denerwuje się laureat pokojowej nagrody Nobla.
Przyznaje jednak, że zarówno dla niego, jak i dla innych opozycjonistów bolesne jest porównanie ich sytuacji do tego, jak żyją przedstawiciele komunistycznego aparatu. – To boli, jak się widzi oprawców i nas, ich ofiary. To niesprawiedliwe, że oni mają lepiej. Jednak żyjemy w demokracji i każdemu trzeba udowodnić winę. Nie można jakiejś grupie ludzi odebrać przywilejów – zauważa rozmówca naTemat.
Zbigniewa Romaszewskiego ostrożnie broni Stefan Niesiołowski. Jego zdaniem, jeśli ktoś czuje się pokrzywdzony, to właśnie w sądzie może domagać się zadośćuczynienia. – Każdy, kto czuje się poszkodowany za działalność opozycyjną w PRL-u, może przecież pójść do sądu i domagać się zadośćuczynienia – przypomina Stefan Niesiołowski, który trzy lata spędził w więzieniu i rok na internowaniu.
Jego zdaniem to sąd, a nie sala sejmowa jest miejscem, gdzie takie sprawy powinny być rozstrzygane. – Nie da się tego rozwiązać systemowo, bo przecież do "Solidarności" należało 10 milionów ludzi. Jak ocenić, kto poniósł jakie straty? Wydaje mi się, że Polska bardzo dobrze traktuje byłych opozycjonistów – zapewnia Niesiołowski.
Jego zdaniem wystarczy wola poszkodowanego i państwo wynagradza szkody. – Ci, którzy czują się pokrzywdzeni, którzy potrzebują pieniędzy, mogą iść do sądu i dostają niemałe pieniądze. Proszę mi pokazać państwo, które dało wszystkim opozycjonistom pieniądze. Nie ma takiego kraju i w Polsce też się tak nie stanie. Nie ma szansy, by państwo zapewniło spokojny byt wszystkim poszkodowanym przez PRL-owskie władze. Przecież gdyby takie pieniądze rozdano, to część mogłaby chociażby je przepić i po jakimś czasie znowu byłaby w potrzebie. To nieefektywne rozwiązanie – ocenia były wicemarszałek Sejmu.
Zdaniem Niesiołowskiego nawet, jeśli politycy chcieliby dać zadośćuczynienie wszystkim, to nie ma możliwości, by odbyło się to sprawiedliwie. – Jak rozsądzić, ile komu się należy? Mielibyśmy wprowadzić jakiś taryfikator? Przecież niektórzy siedzieli w więzieniu rok, inni trzy, niektórzy byli bici, stracili zdrowie. Ustawodawca nie jest w stanie tego ocenić, od tak delikatnych kwestii są sądy i obecnie dobrze wykonują swoją pracę – przekonuje poseł Platformy Obywatelskiej.
Ocenia, że system działa, bo ci, którzy znaleźli się w ciężkiej sytuacji życiowej, dostali do państwa zadośćuczynienie. – Kilkoro moich kolegów, z którymi siedziałem w więzieniu, poszło do sądu i dostało niemałe pieniądze. Ja i mój brat dziękujemy Bogu, że nie musieliśmy o te pieniądze się ubiegać. Ale jeśli ktoś potrzebuje, to dostaje pieniądze – zapewnia Stefan Niesiołowski.
Po 1989 roku wielu ludziom demokratycznej opozycji – w tym i mojej skromnej osobie – czymś niedorzecznym, ba – nieprzyzwoitym, wydawało się samo myślenie o żądaniu od młodego i biednego państwa jakichkolwiek gratyfikacji za działalność w czasach PRL. Bunt wobec systemu wynikał wszak z pobudek ideowych czy moralnych, albo choćby z chęci znalezienia się wśród ciekawych i przyzwoitych ludzi. Nadto nikomu w głowie nie były kalkulacje na temat jakikolwiek kombatanckich rent, skoro trudno było liczyć nawet na to, że system w przewidywalnym czasie kompletnie upadnie. CZYTAJ WIĘCEJ