
Po 1989 roku wielu ludziom demokratycznej opozycji – w tym i mojej skromnej osobie – czymś niedorzecznym, ba – nieprzyzwoitym, wydawało się samo myślenie o żądaniu od młodego i biednego państwa jakichkolwiek gratyfikacji za działalność w czasach PRL. Bunt wobec systemu wynikał wszak z pobudek ideowych czy moralnych, albo choćby z chęci znalezienia się wśród ciekawych i przyzwoitych ludzi. Nadto nikomu w głowie nie były kalkulacje na temat jakikolwiek kombatanckich rent, skoro trudno było liczyć nawet na to, że system w przewidywalnym czasie kompletnie upadnie. CZYTAJ WIĘCEJ
Zbigniewa Romaszewskiego ostrożnie broni Stefan Niesiołowski. Jego zdaniem, jeśli ktoś czuje się pokrzywdzony, to właśnie w sądzie może domagać się zadośćuczynienia. – Każdy, kto czuje się poszkodowany za działalność opozycyjną w PRL-u, może przecież pójść do sądu i domagać się zadośćuczynienia – przypomina Stefan Niesiołowski, który trzy lata spędził w więzieniu i rok na internowaniu.