Mówi się o niej "trenerka całej Polski" albo "trenerka-killerka." Na Facebooku w rok zebrała ponad 130 tys. fanów i co dzień przybywa kolejnych. Jej płyty z ćwiczeniami dodawane do "Shape'a" rozeszły się jak ciepłe bułeczki. Teraz wydaje własną płytę i książkę. Do Polski przyjechał za nią jej partner – "grecki Bóg". Nie jest jedynie trenerką. Zaraża optymizmem i pasją, pomaga zmienić życie dziesiątkom tysięcy kobiet. Na Facebooku i jej stronie pojawiają się niewiarygodne metamorfozy tych, które zastosowały jej trening. Jaki jest sekret Ewy Chodakowskiej?
Jest miła, drobna i wydaje się łagodna. To tylko złudzenie. Na treningu zmienia się w kata. Nie ma litości, ale to sekret jej sukcesu. Półtora roku temu wróciła do Polski nie mając praktycznie nic. Zaczynając od zera zbudowała markę i wzbudziła zaufanie dziesiątek tysięcy ludzi. Rozmawiamy z Ewą Chodakowską o jej magicznym treningu i niekończącej się liczbie pomysłów.
Jesteś jedną z lepiej znanych trenerek w Polsce, a co ciekawe nigdy nie chciałaś tego robić.
Ewa Chodakowska: Rzeczywiście nigdy nie myślałam o tym, żeby być trenerką. Kocham sport i aktywność fizyczną, ale nigdy nie marzyłam o robieniu kariery w tej profesji. Już będąc na studiach, zaliczałam coraz to kolejne kursy fitness, ale zawsze w celu poszerzenia wiedzy dla siebie, a nie w celu dalszego jej przekazywania. Kocham ruch, a ponieważ szybko się nudzę i nie lubię monotonii, proponowane wówczas rozwiązania wciąż zostawiały wiele do życzenia. Wracając do domu po kolejnym kursie, tworzyłam swoje kombinacje. To musiało być coś, co po zakończeniu programu sprawia, że dobrze się czuję, przede wszystkim psychicznie. Nigdy nie porwałam się na myśl, że moje rozwiązania mogą też przypaść komuś do gustu. Każdy program, jaki układałam, angażował całe ciało, jak najwięcej partii mięśniowych w jednym ćwiczeniu. Sprawiał, że moja kondycja fizyczna wskakiwała na coraz to wyższy poziom.
Wciąż nie potrafiłam się jednak określić, chciałam robić wszystko na raz. Nie wyobrażałam sobie ograniczenia się do jednego kierunku. Próbowałam chyba wszystkiego, co mnie interesowało. Ludzie często sami sobie podstawiają nogę, ja na odwrót – zawsze dawałam sobie szansę. Nigdy nie zamykałam sobie drzwi przed nosem. Rozpoczęłam "historię" studiów na stosunkach międzynarodowych, poprzez fotografię, aktorstwo, tak skończyłam collage sportowy w Atenach i wtedy podjęłam decyzję o nadaniu swojemu spojrzeniu na życie (śmiech) i aktywności fizycznej tytułu "metody". Połączyłam miłość do psychologii i sportu.
Co jest w niej takiego wyjątkowego?
Tak naprawdę używam bardzo prostych ćwiczeń, które są znane od zawsze. Można byłoby rzec, że nic w niej specjalnego (śmiech). Ćwiczenia łączę w ciekawe sekwencje, pracuje głównie na interwałach – zmieniam prędkość – raz jest szybciej, raz jest wolniej, angażuję całe ciało. Te treningi nie są nudne. Każdy jeden jest wyzwaniem.
Dla mnie wpływ treningu na umysł jest znacznie ważniejszy niż efekt pojawiający się w ciele. Musisz przekroczyć granicę swojej wytrzymałości i fakt, że zaliczyłaś taki trening, jest zastrzykiem satysfakcji. Wyfruwasz mi z tej sali, ledwo żywa, bo wiesz, te kobiety... one klną na mnie w trakcie treningu, to się bardzo często zdarza (śmiech), ale to, jakie są szczęśliwe po... to jest nie do opisania.
Klną na Ciebie?
Tak! Ja jestem strasznie wredna podczas zajęć. Osoby znające mnie z Facebooka, wybierając się do mnie na trening, mają daleki od realiów obraz mojej osoby. Jestem aniołem przed i po treningu, ale w trakcie? Okrutnie się drę i nie daję odpuścić danej osobie. Mówię – albo znasz swój cel i wiesz, po co tu przyszłaś, albo zwolnij miejsce i daj szansę komuś innemu, kto to doceni i da z siebie 100 proc.
Wychodzi ktoś po takiej reprymendzie?
Nie zdarzyło się tak. Nie wymagam cudów, ale kiedy widzę, że ktoś się leni, to zwyczajnie sama mam ochotę taką osobę wystawić za drzwi. Pomimo że ten ktoś mi płaci (śmiech)! Każda z osób musi być usatysfakcjonowana już po pierwszym miesiącu, każda z nich osiąga sukces i jest moim osobistym zwycięstwem. To symbiotyczna współpraca na obopólnych korzyściach. Ja wkładam w nie całe mnóstwo swojej energii i robię wszystko, aby osoba, która przychodzi do mnie na zajęcia, dała z siebie wszystko. W zamian dostaje pięknie, rzetelnie, sumiennie wykonany trening, zakończony błogostanem. Oczywiście każda osoba ma inny próg wytrzymałości, reprezentuje inny poziom, jestem jednak na tyle okropna, żeby znaleźć limit każdego (śmiech).
W Grecji nazywano Cię podobno trenerką-killerką. W Polsce też masz takie ksywki?
Tam na mnie mówili znacznie gorzej, ale zakładam, że to nie przejdzie przez cenzurę (śmiech). W Polsce często słyszałam, że dziewczyny przez pierwszy miesiąc mnie nienawidzą w trakcie treningów, ale mają świadomość nieuniknionych efektów. Dlatego przychodzą (śmiech). Za to efekty robią swoje i wtedy z nienawiści przechodzimy w fazę miłości i tak się kochamy już na zawsze. Ostatnio jedna z dziewczyn mówi do mnie po treningu już z uśmiechem na ustach: – Ewka, dzisiaj się popłakałam w trakcie treningu!
– To pot, kochanie! – odpowiadam.
– Nie! Tym razem to były łzy! Przysięgam!
Wiesz, ten trening ze mną jest tak wykańczający... ja nawet nie wiem, jak się tu polecać, bo jestem straszna (śmiech). To aż głupio brzmi: Chodźcie, chodźcie. Będzie fajnie – pot, krew i łzy!
I omdlenia!
(śmiech) Czasem przychodzą osoby, które zapewniają, że ćwiczą już z moimi płytami, znają moje programy na pamięć. Są też takie osoby, które biegają w maratonach, grają latami w tenisa, mają świetną kondycję, są aktywne od dawna. Nie ma to najmniejszego znaczenia. Mój trening to coś innego. Nie ma mowy o rutynie, do której przyzwyczaję organizm. Początki są trudne, bo wszystkie osoby są wrzucane na głęboka wodę. Zdarzają się sytuacje, kiedy komuś się zakręci w głowie, zrobi się ciemno przed oczami, blednie i ląduje na podłodze. Reaguję w mig i zaraz wszystko wraca do normy. W 99 proc. osoby pojawiające się u mnie to wojowniczki, gotowe na walkę o nowe jutro, o nowe życie. Ja mam ten zaszczyt patrzeć jak walczą! Moje treningi mają za zadanie dać ci siłę do walki z problemami codzienności, z przebytą traumą. To pewna forma psychoterapii. Kiedy pokonujesz swoje słabości w trakcie treningu, wychodzisz ode mnie z satysfakcją.
To jest Twój sekret?
Dokładnie. Cieszyć się życiem przez aktywność fizyczną. Recepta na szczęście. Nasze ciało i nasz umysł przechodzą radosną rewolucję. Zaczynamy siebie akceptować, podobać się sobie, wzrasta poczucie naszej wartości, budujemy pewność siebie, odważnie spoglądamy w lustro. Zaczynamy inaczej żyć. Nasz umysł otwiera się na nowe możliwości, stajemy się bardziej kreatywne, przebojowe, częściej się uśmiechamy, zaczynamy ścigać swoje marzenia. Walczymy o własne szczęście, nie marnując energii na szukanie dziury w całym. To jest najpiękniejsze!
Jadąc do Polski półtora roku temu, obiecałam sobie: Polacy będą się uśmiechać! Wyobraź sobie, że w zagranicznych przewodnikach dla turystów, można znaleźć opis "Jedziesz do Polski? Zostaw tam trochę uśmiechu!". Przykre, że tego brakuje na co dzień. O taki efekt mam zamiar powalczyć. Ciało? No fajnie, że się zmienia. To jest nieuniknione, taki efekt uboczny ćwiczeń. Ważne jest to, że będziesz miała ochotę się uśmiechnąć do babeczki w windzie, na poczcie, w banku. W Polsce cierpimy na deficyt słonecznej serotoniny. W Grecji kryzys pełna gębą, a ludzie wciąż patrzą na siebie życzliwie. Naród wiecznie doładowany naturalną energią. My tego nie mamy, więc musimy ćwiczyć.
Nie mamy słońca, a do tego jesteśmy zestresowani pracą.
Ten trening jest idealnym resetem stresu. Zwariowałabym bez treningu. Czasem ćwiczę te 45 minut o północy, jak wracam po całym dniu do domu. Inaczej nie wytrzymałabym presji tempa, jakie sama ostatnio sobie narzuciłam. Od półtora roku jestem na najwyższych obrotach, staję na wysokości zadania, bo lubię z siebie dawać, ale zawsze jest jakiś termin, deadline. Chcę coś zrobić, zakończyć projekt, pojawia się stres i jak się go pozbyć? Trening!
Ostatnio spałam dwie godziny. Wrzuciłam o 6.00 post, o przedsprzedaży swojej płyty. Musiałam zrobić to o 6.00, żeby serwery nie wybuchły. I dobrze, że tak zrobiłam, bo faktycznie było gorąco. W ciągu dnia położyłam się na dwie godziny i obudziłam się taka zmięta, marudna, no i biję się z myślami – albo robię trening i znowu będę sobą, albo idę dalej spać i możliwe, że znowu obudzę się tak zmięta. I wstałam. Zrobiłam 30-minutowy szok trening i dostałam błogiego kopa energetycznego, dokończyłam pracę i zasnęłam błogo jak dziecko. Trening to najlepszy przepis na rozładowanie stresu. Właśnie wtedy, kiedy masz najmniej ochoty. Zwłaszcza wtedy, jak jesteś zmęczona psychicznie, wypruta, to trening okazuje się zbawienny.
Ile sama trenujesz?
Przede wszystkim trenuję wtedy, kiedy czuję taką potrzebę. Średnio 3 - 5 razy w tygodniu po 45 minut. Trening ma mi dostarczać energii, a nie osłabiać i męczyć, bez sprzętu, wykorzystując przeciwwagę ciała. To wystarczy. Krótko, intensywnie, na temat.
W tym samym trybie ćwiczą panie, które przychodzą do Ciebie na trening?
Tak. Trening mają 3 razy w tygodniu, a ja proszę je jeszcze, żeby 2 dni poszły sobie na basen lub pobiegać, w zależności, co która z nich lubi.
Do tej pory trenowałaś kobiety. Teraz zgodziłaś się na wywiad w "Playboyu", na Twoje treningi zaczęli przychodzić mężczyźni. Zmieniasz grupę docelową?
Zgodziłam się na wywiad do "Playboya" tylko dlatego, że chcę zwrócić uwagę na trening ogólnorozwojowy u mężczyzn, a nie tylko trening siłowy. Rzeczywiście na moje treningi w Galerii Fitness w Warszawie zaczęli przychodzić panowie. Mam jedną grupę mieszaną. Co ciekawe, to właśnie oni odpadają – bledną, padają na parkiet, łapią się za serce. Podbiegam i pytam: "Blondyn, ok?", "Rudy, ok?" A oni mrugają oczami, że zaraz będzie dobrze. Z kondycją u panów słabo. Ale mam nadzieję, że to się zmieni.
Chciałabym zmienić trochę wizerunek "Pana fit". Obserwuję mężczyzn na siłowniach i często łapię się za głowę. Zdarzyło się, że widziałam panów w klapkach, którzy przychodzą sobie "podźwigać", a może pogadać, sama nie wiem. Omijają trening kardio, pracują na górne partie mięśniowe. Zapominają o nogach i pośladkach. Standardowy zestaw treningowy to 3 serie, 4 ćwiczenia, każde 8-12 powtórzeń, dzisiaj biceps i klatka, jutro plecy i triceps. Robią długie przerwy pomiędzy ćwiczeniami, czekając aż zwolni się maszyna. Ostygają, zamiast przyśpieszać tempo. Zasnęłabym w trakcie. Pan fit to taki pan, który jest wytrzymały, silny, szybki, gibki, skoczny, zwinny. Natomiast patrząc na panów w klubie fitness, odnoszę wrażenie, że chcą być jedynie silniejsi.
Mężczyźni powinni dbać o swoją kondycję, dla siebie i dla swojej partnerki, włączać w program treningowy ćwiczenia funkcjonalne i kardio. Moje programy świetnie się sprawdzają zarówno u mężczyzn, jak i kobiet. Ostatnia płyta i program szok trening, który się na niej pojawia, jest inspirowany zawodnikami MMA. Czekam zatem na pierwszego śmiałka, który podejmie się wyzwania (śmiech).
Jak przyjechałaś 1,5 roku temu do Polski, nie miałaś praktycznie nic – ani pracy, ani milionów na koncie, a teraz nie tylko robisz to, co uwielbiasz, spełniasz swoje marzenie, to jeszcze pozawala Ci się to utrzymać. To brzmi trochę nierealnie.
To prawda – porwałam się na marzenia. Ruszyłam z motyką na słońce. Obrałam target, skoncentrowałam swoją całą energię i nie pozwalając sobie na cień zwątpienia, dałam z siebie milion procent. Nie przestałam wierzyć, że się uda! Największym szczęściem jest robić coś, co się kocha. W końcu praca zabiera nam najwięcej z naszego życia. Pracować i nie lubić swojej pracy, to jak uschnąć za życia.
Ja zaczynałam od zera wiele razy i za każdym razem wtedy, kiedy zdawałam sobie sprawę, że obecne zajęcie to jednak nie to. Najbardziej zmartwiona była rodzina, moje ciągłe przeskakiwanie z jednej ścieżki życiowej na drugą, nie miało końca i nie dawało szans na stabilizację. Kiedy zabrakło na chwilę powietrza, rzucałam wszystkim i szłam w inną stronę, aż w końcu znalazłam coś, w czym się spełniam i realizuję. I całe szczęście. Gdybym została przy stosunkach międzynarodowych, gdzie zasypiałam na makroekonomii i waliłam głową w ławkę, byłabym dzisiaj nieszczęśliwą osobą. A wtedy było tragedią, że rzucam studia i wyjeżdżam do Anglii. Deszczowa Anglia po dwóch latach wyczerpała zapasy mojej energii. Wróciłam do Polski, a z Polski pojechałam do Grecji i znów wróciłam do Polski.
Ta Grecja... To chyba kluczowe miejsce i czas w Twoim życiu.
W Londynie nabawiłam się alergii na brzydką pogodę. W pogoni za słońcem wybrałam się do Aten, gdzie moja rodzina często latała na wakacje, siostra mieszkała tam we wczesnych latach 90., mieliśmy tam też znajomych. "Leć i się doładuj, bo wróciłaś z tej Anglii, jak nie ty" – powiedziała mi siostra. No i poleciałam na rok. Tam skończyłam Akademię Pilatesa. Wróciłam później do Polski i zabrałam się za aktorstwo, które okazało się dodającą skrzydeł pasją. Radziłam sobie całkiem nieźle, ale przyszło lato, czas wakacji. Wyleciałam na tydzień na grecką wyspę i poznałam... greckiego boga (śmiech) i zupełnie spontanicznie zostałam na dwa lata, gdzie skończyłam collage sportowy.
Poznałaś greckiego boga i zakochałaś się bez pamięci?
Hm.. nie do końca bez pamięci. Ja uczucia lubię trzymać na wodzy – jest serce, ale jest też rozum. Taki system obronny, który sam się aktywuje. Schemat jest bezpieczny: Najpierw partner traci głowę, a później ja zakochuję się bez pamięci (śmiech). Kiedy zrozumiałam, że grecki bóg stracił głowę dla małej Polki, to postanowiłam, że zostaję na dłużej. Dużo dłużej.
Twój partner stał się też dla Ciebie inspiracją zawodową.
O tak. Jest inspiracją i mentorem. Na jego temat mogłabym się rozwodzić godzinami. Jest w Grecji jednym z najbardziej znanych i cenionych trenerów personalnych. Dzięki niemu zrozumiałam, co chcę w życiu robić, odnalazłam radość z dzielenia się swoją pasją. Motywowanie innych stało się największą z radości, przynoszącą spełnienie. Lefteris to człowiek o wielkim sercu, porażająco inteligentny, kochający, a do tego szalenie przystojny (śmiech). Mój ideał. Trener personalny to magiczna profesja! Biorę cię w swoje ręce i dokładam wszelkich starań, żebyś rozkwitła, dostała skrzydeł i wyfrunęła ode mnie, jako zupełnie "przeobrażona" osoba. Moim zadaniem jest tchnąć w ciebie pewność siebie, która pozwoli ci odpowiedzieć sobie na pytania: Kim jesteś? Co chcesz w życiu robić i osiągnąć? Na moich oczach przechodzisz metamorfozę.
Dopiero przy nim zawód trenera nabrał innego wymiaru. Trener personalny to przede wszystkim psycholog i psychoterapeuta. Przychodzi do mnie osoba, rozmawiam z nią, wspieram, motywuję. Z czasem wiem o niej wszystko, jestem jej powiernikiem i przyjacielem. Moim zadaniem jest sprawiać, żeby po każdym spotkaniu rosła w siłę i nabierała coraz większej wiary w siebie i lepsze jutro. Ja to kocham robić. Teraz, kiedy pracuję z setkami osób, a dziesiątkami tysięcy online, wiem, że moim zadaniem jest wesprzeć cię w tym, kim chcesz być, a nie tylko, jakie chcesz mieć ciało. To, że Ty nagle stajesz się innym człowiekiem, otwartym, pewnym siebie, zaangażowanym w życie i żyjącym tym życiem, to jest największy sukces. Twoje szczęście jest moim podwójnym szczęściem. Wszystko co daje, zawsze do mnie wraca.
W wiadomościach od dziewczyn i kobiet, którym pomagasz i udostępniasz darmowe treningi online?
Ja dziennie dostaję około 500 wiadomości na Facebooku. To jest taki standard. Oczywiście sumiennie na wszystkie odpisuję. To jest mój motor napędowy. Co więcej, na zasadzie łańcuszka motywacyjnego osoba, która dostaje ode mnie plan treningowy, zaczyna ze mną ćwiczyć, dzieli się tym z najbliższymi, znajomymi, wspiera, namawia i finalnie sama staje się taka motywacją. Dostaję coraz więcej wiadomości typu: "Ewka, już wiem, jak ty się czujesz! Zmotywowałam koleżankę i ona do mnie pisze i do mnie dzwoni, że dziękuje mi bardzo, że jest wdzięczna. Tak się cieszę, bo mogłam kogoś zarazić tą pasją tak, jak Ty". Wiadomości wypełnionych radością i słowami wdzięczności dostałam dotychczas 150 tysięcy (śmiech). Nie mogłam sobie wyobrazić piękniejszej profesji. Mój sposób na życie przełożyłam na metodę, łącząc wszystkie swoje pasje, daję to, co mam najlepsze innym.
Byłam zaskoczona i szczęśliwa. Ta liczba rośnie szybko i chyba wprost proporcjonalnie do mojego entuzjazmu. Ja z dnia na dzień, jestem coraz bardziej nakręcona. Ktoś zaczął określać to nawet mianem jakiejś sekty, co bardzo mnie bawi.
Ja słyszałam za to, że jesteś "trenerką całej Polski".
Zostałam zaproszona do współpracy przy Pytanie na Śniadanie w TVP2 i w pierwszym programie, w którym pokazywałam swoje ćwiczenia, zostałam podpisana "trenerka gwiazd". Nie dzielę ludzi na gwiazdy, celebrytów i zwykłych śmiertelników. Nie wyobrażam sobie takich kategorii. Sukcesem nie jest dla mnie trening z celebrytą, ale z każdą osobą, z którą ćwiczę na żywo czy online. Nie robię wyjątków, osoby znane przychodzą do mnie na trening grupowy. Nie prowadzę treningów personalnych, bo mam za dużo chętnych i za mało czasu, a chcę dać ten czas wszystkim! Chcę dotrzeć do szerokiego grona odbiorców. Skoro mam sprawić, żeby Polacy się uśmiechali, no to muszę być kimś więcej niż tylko "trenerką gwiazd". Tego samego dnia zadzwoniłam i powiedziałam, że nie mogę być tak podpisywana. Trenuję wszystkie osoby, które się do mnie zgłaszają! A ze jest ich sporo następnym razem podpisano "trenerka całej Polski".
Czyli "trenerka całej Polski" przypadła Ci do gustu.
Tak. Jak najbardziej (śmiech). Mam nadzieję, że kiedyś będzie to poparte liczbą Polaków ćwiczących ze mną.
Nie miałaś kiedyś tak, że te 500 wiadomości dziennie, tysiące komentarzy fanów Cię zmęczyły. Że miałaś po prostu dość, chciałaś odpocząć?
Pierwszy raz chyba odpoczęłam po tym 1,5 roku w niedzielę dwa tygodnie temu. Spojrzałam na swojego partnera i wiedziałam, że to powinna być niedziela, kiedy zamknę laptopa i poświęcę cały czas jemu. Pierwszy raz napisałam: "Wybaczcie mi, że nie będę dziś odpisywać. Nadrobię w przyszłym tygodniu".
Nadrobiłaś?
Nadrobiłam. Zostało jeszcze jakieś 200 (śmiech), oprócz tych 500, które wpadają codziennie.
Naprawdę odpisujesz wszystkim?
Nie oceniam osób, które do mnie piszą. Wszystko jest ważne. Nawet, jeśli czasem odpowiedz zdaje się być oczywista, dla osoby która pyta, może znaczyć cały świat. Traktuje każdą osobę poważnie, indywidualnie i z szacunkiem. To wyniosłam z domu. Mam cudowną rodzinę, trójkę rodzeństwa, wspieramy się szalenie. To dzięki rodzinie w tym szalonym świecie udało mi się zachować i pielęgnować prawdziwe wartości. Mi też marzy się duża rodzina. Niestety co rok mówię sobie: Jeszcze dwa lata... jeszcze tylko ten projekt i już będziemy się zabierać za rodzinę (śmiech). Tylko, że jeden projekt zamykam i pojawiają się trzy następne, ale myślę o tym.
Czyli partner zostawił dla Ciebie Grecję?
Musiałabyś zapytać partnera (śmiech). Sprowadził się w sierpniu. Przyjechał do Polski, bo nasza rozłąka trwała już rok, co doskwierało nam coraz bardziej. Półtora roku temu założyliśmy się, że jeśli za rok okaże się, że zrobiłam więcej w Polsce niż on w Grecji, przeprowadzi się do Polski. Jeśli będzie na odwrót, to ja wrócę. Jeśli to się rozpadnie, to znaczy, że nie było nic warte. Jest ze mną tutaj i dziękuję Bogu za to, że mam go przy sobie. Jest moją miłością, przyjacielem i świetnym doradcą. Jest takim wypełniaczem wszystkich brakujących części mnie – doskonałym puzzlem.
Nie tęskni za słońcem?
O to najczęściej go pytają. Odpowiada, że nawet nie zauważa, że nie ma słońca. Mamy zbyt dużo pracy, żeby martwić się o pogodę. Częściej zdarza mi się słyszeć o poranku, kiedy spogląda na Warszawę przez okno w sypialni i mówi z uśmiechem: "woooow, what a crazy weather" – dla niego to nowość (śmiech).
Wiesz, trzy dni temu miałam cudowny moment. Wrzuciłam na swój grecki profil na Facebooku informację o nowej płycie i podziękowanie dla Lefteris Kavoukis za ogromne wsparcie. Jestem naprawdę pochłonięta praca, a z jego strony nie słyszę najmniejszych wyrzutów, że wciąż brak jest mi czasu, nawet żeby czasem pogadać. Po tym wpisie przyszedł tutaj do mojego pokoju i widziałam, że jest wzruszony. Pomimo że wie, jak bardzo jestem mu wdzięczna za to, że jesteśmy tutaj razem, w bardzo szczególny i nietypowy dla niego sposób podziękował mi za to, że go tu przyciągnęłam. Podszedł do mnie, przytulił z całych sił i powiedział "dziękuję ci za to, że jesteśmy tu razem. Jestem z tobą szczęśliwy, nie żałuję tej decyzji". Ten moment był magiczny. To dla mnie szalenie istotne, ponieważ my jesteśmy zupełnie różni – ja jestem wybuchowa, impulsywna, a on jest dojrzały emocjonalnie, on jest tą stonowaną częścią naszej relacji, a ja jestem furiatem.
To ty masz grecki temperament?
Tak! Ja mam śródziemnomorski temperament (śmiech). Jesteśmy z innej orbity, on jest wspaniały i kochany, ma do mnie tyle cierpliwości. Całe zastępy aniołów mogłyby tutaj polec, a on jest wciąż spokojny. Uspokaja mnie i wycisza. Dużo rzeczy tłumaczy. Ja jestem fruwającą marzycielką. On mocno stąpa po ziemi. To genialny gracz pokera o wyjątkowej umiejętności realnego oceniania konsekwencji kolejnego kroku. Często mi mówi, co powinnam po kolei zrobić. Czasem powie, że coś jest po prostu nierealne do wykonania. Dlatego kiedy finalnie podejmujemy się któregoś z projektów, jest on realny, ale i trochę wybujały. To najfajniejsza kombinacja.
Tak było z pomysłem wielkiego treningu na Stadionie Narodowym, który teraz planujesz?
Tutaj było trochę inaczej (śmiech). Lefteris spojrzał na mnie i pyta, od kiedy to jest moim marzeniem. Od wczoraj – mówię. I usłyszałam: Kochanie zejdź na ziemię. Jeszcze zobaczysz – odpowiedziałam. Ten, który mnie zawsze wspiera i zawsze motywuje, zaczął racjonalnie oceniać koszty, bezpieczeństwo, ochronę, sponsorów i całą organizację. Ja z kolei, zaczęłam zawracać tym głowę wszystkim dookoła i okazuje się, że są szanse. Jest sponsor, jest telewizja chętna do transmisji. Pomyślałam wobec tego, że chciałabym pobić rekord Guinnessa w największym treningu grupowym. Nie wiem, czy ktoś już taki rekord ustalił. To jest moje marzenie na najbliższą chwilę. Wiem, że się spełni, bo w to wierzę.
Słyszałam, że pracujesz 16 godzin dziennie.
Co najmniej. 10 godzin zajmuje mi Facebook, a oprócz tego mam 3 dni w tygodniu 2-3 godziny jako trener z grupami. Do tego dochodzą spotkania, dodatkowe projekty, eventy sportowe. Nie ma w każdym razie w ciągu dnia takiego momentu, który nazywa się bezczynnością.
Czujesz, że w Polsce zapanowała moda na Chodakowską?
Słyszałam już nieraz takie określenie (śmiech) i jest mi bardzo z tego powodu miło. Najwyraźniej moja nieugięta potrzeba motywowania ma sens i sprawdza się. 1,5 mln osób tygodniowo wchodzi na moją stronę i kolejny raz czyta o tym, że warto. Nie patrzę jednak na to jako modę na siebie, ale modę na ruch. Ludzie nabierają większej świadomości, po co jest trening – nie tylko po to, żeby gubić centymetry, ale żeby się dobrze się poczuć. Chcę motywować do czerpania radości z życia poprzez ruch. Półtora roku temu zalazłam się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Wszystkie kobiety chciały bardzo zacząć, tylko nie wiedziały jak. Teraz wiele kobiet jest aktywnych i jeżeli jest w tym mój pierwiastek, to jestem szalenie dumna.
Zostaniecie w Polsce?
Grecja jest moim drugim domem i tam wracamy. Kiedyś będziemy biegać z dzieciakami po plaży i budować zamki z piasku. Ale zanim to zrobię, pomogę zbudować w umysłach Polaków ich wymarzone zamki i sprawię, żeby w nie uwierzyli.