Blok, piwko i kebab. Chopin i rap. Przemoc i łzy. Swoi i obcy. To wszystko składa się na świat w "Chlebie i soli", nagrodzonym na Festiwalu Filmowym w Wenecji pełnometrażowym debiucie Damiana Kocura, który ma szansę aż na sześć Orłów (w tym dla najlepszego filmu). To świat znany większości nam aż za dobrze: prowincjonalnych miast i miasteczek, z których pragniemy się wyrwać, ale one cały czas są w nas. Nie ma od nich ucieczki.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Chleb i sól" to pełnometrażowy debiut Damiana Kocura, który wcześniej był wielokrotnie wyróżniany za swoje filmy krótkometrażowe ("Nic nowego pod słońcem", "Dalej jest dzień")
Inspirowany prawdziwymi wydarzeniami "Chleb i sól" opowiada o młodym, obiecującym pianiście, który na wakacje przyjeżdża do rodzinnego miasta, spędza beztroskie lato, ale i trafia w sam środek konfliktu w lokalnym barze z kebabem
W filmie grają naturszczycy: Tymoteusz Bies, Jacek Bies, Bartosz "Intruz" Olewiński, Nikola Raczko, Dawid Piejko, Nadim Suleiman, Nadeem Shalave, Małgorzata Puzio, Julia Sauerbier i Wojciech "TPS" Walkiewicz
Producentami są Jerzy Kapuściński i Ewa Jastrzębska, którzy pracowali przy takich filmach jak: "Sala samobójców. Hejter", "Supernova" i "Cicha noc"
Film "Chleb i sól" otrzymał Nagrodę Specjalną Jury Orizzonti na Festiwalu Filmowym w Wenecji, a także trzy nagrody specjalne na FPFF w Gdyni
Film Damian Kocura ma sześć nominacji do Orłów 2023, w tym za najlepszy film, reżyserię czy zdjęcia
To znakomity debiut i jeden z najważniejszych polskich filmów ostatnich lat, o czym piszemy w recenzji "Chleba i soli" Damiana Kocura
Niby znowu to samo: prowincjonalna Polska, blokowiska, dresiarze, rasizm, homofobia i piwko na ławeczce. Szarość i nuda, soczyste "k*rwy", nieobecni ojcowie alkoholicy i obskurne przystanki autobusowe, które są bramą do lepszego świata (o ile przyjedzie rozklekotany PKS). Ot, nasze polaczkowe piekiełko, nadwiślańska beznadzieja. Tyle że wcale nie – Damian Kocur robi to zupełnie inaczej.
W "Chlebie i soli", który dzieje się w polskim małym mieście, czyli wszędzie i nigdzie, owszem, jest marazm, frustracja, bierność i przemoc, ale jest i śmiech aż do bólu brzucha, czułość, przyjaźń i braterska miłość. Obok rapu jest Chopin, a ziomeczki nawijają przy dźwiękach fortepianu. Wytatuowany osiłek płacze, gdy wspomina tatę, a nocą na placu zabaw rozmawia się o muzyce poważnej. Tu ze swoją atrakcyjną byłą idzie się do wesołego miasteczka, ale tęsknie spogląda się na obcokrajowca pracującego w barze z kebabem.
U Kocura, wcześniej cenionego reżysera krótkometrażówek, którego pełnometrażowy debiut otrzymał już naręcze nagród, w tym Nagrodę Specjalną Jury Orizzonti na Festiwalu Filmowym w Wenecji, jest mocniej i głębiej, bardziej szczerze i empatycznie, a przede wszystkim subtelniej niż przyzwyczaiło nas do tego tzw. polskie kino społecznie zaangażowane.
O czym jest "Chleb i sól"? O małych miastach, rapie i... Chopinie
Tymek (Tymoteusz Bies), student warszawskiej Akademii Muzycznej, obiecujący pianista, przyjeżdża na wakacje do rodzinnego miasta. Niedługo pojedzie na stypendium do Niemiec, ale na razie ma jeszcze luz: przesiaduje z kolegami w lokalnym barze z kebabem, który prowadzi dwóch obcokrajowców (Nadim Suleiman i Nadeem Shalave), odnawia znajomość z byłą sympatią Nikolą (Nikola Raczko), chilluje na plaży i pije piwo na ławeczce pod blokiem.
Tymek niby jest stąd, ale jest też z zewnątrz. Na prowincję patrzy już okiem nieco aroganckiego człowieka z wielkiego miasta, który zaraz ucieka na Zachód. Zauważa więc to, czego nie zauważają inni: że jego matka bez przerwy pracuje, nękanie cudzoziemców jest na porządku dziennym, koledzy nie mają żadnych ambicji, a światopoglądowo zupełnie odstają od "warszawki". Jest duszno i ciasno.
Tymek zauważa coś jeszcze: jego młodszy brat, Jacek (Jacek Bies, prywatnie również brat Tymoteusza) utknął w miejscu. Spotyka się z miejscową dziewczyną bez ambicji (w oczach Tymka), przestał ćwiczyć grę na pianinie, bo oblał egzamin. Wydaje się, że jest mu dobrze, ale przecież, jak uważa główny bohater, stąd trzeba wyjechać.
Tymek jest "słoikiem", a ziomki okazjonalnie lubią pośmiać się z jego wielkomiejskich zwyczajów. Ale tak naprawdę wcale nie uciekł z prowincji, mentalnie wciąż tutaj jest, co brutalnie sobie uświadomi. Niby wie, że ksenofobia jest zła, ale śmieje się z rasistowskich żarcików. Niby jest przeciwko przemocy, ale odwraca głowę, gdy w autobusie dochodzi do nękania i kradzieży. Niby fascynuje go Youssef z baru, ale posłusznie się uśmiecha, gdy koledzy niewybrednie żartują z "pedałów".
Bo ta przemoc jest tutaj wszędzie, w każdym kącie i zakamarku. Gdy konflikt między jego znajomymi z bloku a obcokrajowcami, "naszymi" i "obcymi", się nasili, Tymek będzie w jego centrum. Jednak Damian Kocur i tutaj nie idzie w stereotypy, bo relacja dresiarzy z cudzoziemcami wcale nie jest jednoznaczna. Jest i sympatia, i agresja, i bliskość, i niezrozumienie.
Niektórych procesów nie da się jednak zatrzymać, o czym reżyser dobrze wie. Przemoc prędzej czy później zbierze swoje żniwo. Od wielu rzeczy nie ma ucieczki, tak jak nie ma jej z małych miast, bo one zostają w naszym krwiobiegu i pod skórą.
W "Chlebie i soli" nie ma zawodowych aktorów. I chwała za to Damianowi Kocurowi
Siłą "Chleba i soli" Damiana Kocura (tytuł odnosi się oczywiście do staropolskiego zwyczaju witania przybyszy, którą dzisiaj praktykuje się już tylko na weselach, a już na pewno nie w barach z kebabem na prowincji) jest naturalność. W obsadzie są wyłącznie naturszczycy, nie ma tu zawodowych aktorów. Wszyscy grają mniej więcej siebie, mówią naturalnie, nie mają warsztatu.
To nadaje filmowi Kocura niesamowity autentyzm. Oglądając "Chleb i sól" mamy momentami wrażenie, że to paradokument albo że kogoś podglądamy. Taka była intencja reżysera, który swoich bohaterów podpatruje, obserwuje i słucha. Jest w samym środku życia, dzięki czemu unika tak częstej w polskim kinie, irytującej pozycji krytyka i moralizatora. Nie ma tutaj łatwej oceny i potępiania, jest szorstkość i czułość, błyskotliwość i empatia.
Owszem, Kocur bacznie analizuje, dobrze rozumie mechanizmy stojące za społecznymi procesami. Pokazuje nam palące problemy polskości, wszystkie jej choroby: alkoholizm, przemoc, brak perspektyw, ksenofobię, rasizm, homofobię, maczyzm, patologię, nieobecnych ojców i harujące matki, biedę.
Jest tutaj wszystko, co w naszym społeczeństwie uwiera i boli, ale Kocur nie podaje nam tego na tacy. Jest subtelnie i uważnie, a nie podane "krowie na rowie". Owszem, "Chleb i sól" to wyraźny sprzeciw przeciwko przemocy w każdej formie, ale bez moralizatorstwa, bo ono, co dobrze już wiemy, wcale nie zdaje egzaminu.
"Chleb i sól" utkane jest też z emocji. Znowu, nie są to emocje wielkie, patetyczne, wykrzyczane. Często są w ukryciu, buzują pod powierzchnią, a świetni w swojej naturalności aktorzy oddają je doskonale. I chociaż czasami scena się urywa, a Kocur wielu rzeczy nie dopowiada, niczego nie mówi wprost, wszystkiego nie pokazuje, a jedynie sugeruje, to my domyślamy się, czujemy, przeżywamy. Słyszymy w muzyce Chopina i rapsach pod blokiem. Widzimy w spojrzeniach i gestach, bo nie ma tutaj nic zbędnego.
"Chleb i sól" to jeden z najważniejszych polskich filmów ostatnich lat. Nie tylko uderza realizmem, ale przeszywa nim do bólu. To znakomity, mocny debiut, który boli niczym świeża rana posypana tytułową solą. Bo czy można od tego wszystkiego uciec? A może mamy już to wszystko w sobie?