Dziennikarz - pasjonat, to na pewno o nim. Mikołaj Sokół - człowiek, który za własne pieniądze lata na najważniejsze wyścigi Formuły 1, a tam rozmawia z ludźmi, którzy zarabiają 15 milionów euro rocznie. Zna czołowych kierowców i może nam opowiedzieć, że Lewisowi Hamiltonowi odbiło, a Robertowi Kubicy to raczej nie grozi. W rozmowie z naTemat opowiada o zawodnikach, którzy na starcie mają tętno ponad 200, a w czasie jazdy naciskają hamulec z siłą 100 kilogramów. Ukazuje nam świat rajdów i wyścigów, ich kulisy, trudność i specyfikę. Coś, z czym raczej nie zetkniecie się w tradycyjnych mediach.
Powiedz - ile kosztuje wyjazd na wyścig Formuły 1?
To nie jest tania zabawa, bo budżet na jeden taki wyjazd zaczynamy od 4 tysięcy złotych. Jestem wolnym strzelcem, sam to sobie opłacam, więc w minionym sezonie byłem tylko na tych europejskich. Gdyby mnie nagle napadła myśl, by jednak polecieć na Grand Prix Japonii albo Brazylii, to byłoby się trudno zmieścić w dziesiątce. Wychodzę z założenia, że jak to tylko możliwe, trzeba być na miejscu. Boli mnie, że zajmujące się tą tematyką polskie „media” żerują na pracy serwisów zagranicznych i to od ich biorą informacje. W tym poprzednim zdaniu słowo „media” weźcie w cudzysłów.
Czemu?
Bo takie coś ma niewiele wspólnego z dziennikarstwem. To jest kopiowanie od innych, przepisywanie.
Was jest mało w Polsce, prawda?
W jakim sensie?
Ludzi, którzy zajmują się rajdami czy wyścigami i mają o tym naprawdę duże pojęcie.
Największy problem pojawia się wtedy, gdy za takie tematy bierze się duże medium, ogólnopolskie. Wiecie, co oni wybierają. Najlepiej jak będzie jakiś wypadek, czyjś dramat. Koziołkujący samochód, płomienie. Wtedy od razu rzucają na ekran ten swój żółty pasek. I pojawia się jakaś mądra głowa, która mówi, tak jak ostatnio, że, cytuję: Robert się rozbił i nie pojedzie dalej w wyścigu. A to jest fundamentalny dowód absolutnej niekompetencji – to tak, jakby powiedzieć o Robercie Lewandowskim, że jest siatkarzem. Owszem, używa w swojej dyscyplinie piłki, ale na tym podobieństwa się kończą. Podobnie jak rajdowiec nie używa wyścigówki i nie startuje w żadnym wyścigu, tylko właśnie w rajdzie. Jasne, są ludzie, którzy tego by nigdy nie powiedzieli. Ale też macie rację, że nie jest ich dużo.
O Kubicy wielu Polaków usłyszało dopiero wtedy, gdy trafił do teamu Formuły 1.
Właśnie, to świetny przykład. A przecież on przez wiele lat wcześniej zdobywał kolejne doświadczenia jako kierowca w różnego rodzaju seriach. I co? W Polsce jest cisza. Potem jest sierpień 2006 roku, Robert debiutuje w wyścigu Formuły 1 i nagle mamy wielki boom. Kubicomania. Dla niego to było dziwne, też dlatego, że wielu dziennikarzom musiał opowiadać całe swoje wcześniejsze życie. Dla nich był trochę takim gościem, który nagle wyskoczył znikąd. Ale wiecie co? To dobrze, że Polacy, nawet w taki sposób, zaczęli się tym interesować. Dobrze, że wielu widzi teraz, że sport to nie tylko piłka czy skoki narciarskie.
Robert Kubica na podium na torze Monza w 2006 roku:
Totalnie nudne skoki narciarskie.
Czy ja wiem, czasami lubię je sobie pooglądać.
A powiedz, co ma w sobie Formuła 1, czego nie ma futbol? Pytam, bo rozmawialiśmy o tym przed wywiadem i nasunęło nam się takie skojarzenie. Z jednej strony kierowca – człowiek inteligentny. Robert Kubica – człowiek inżynier. Z drugiej strony piłkarz – przygłup. Jeden z nas pracował przez rok w portalu stricte piłkarskim i właśnie takie ma skojarzenie.
.
Ale w Polsce tak mówi się też o kierowcach. Że prości. Jest taki stereotyp, że to facet, który wsiada sobie do samochodu i sobie jedzie. Ludzie myślą, że wystarczy siedzieć i poruszać kierownicą. Polecam im, niech wykupią sobie przejażdżkę dwuosobowym samochodem Formuły 1, prowadzonym przez kierowcę-zawodowca. To doświadczenie, które szeroko otwiera oczy. Miałem okazję, zresztą sam też prowadziłem auto F1.
W Walencji kiedyś testowałeś bolid BMW.
To był samochód Formuły BMW, którym na co dzień ścigają się 15-letni kierowcy, po przejściu z gokartów. I mogę was zapewnić, że dla doświadczonego kierowcy, który w Polsce wykręcił mnóstwo kilometrów po naszych wspaniałych drogach, taki wóz jest nie do opanowania. Problem jest nawet wtedy, gdy dwuosobową wyścigówką wiezie cię zawodowiec. Niby to tylko jedno okrążenie, jakieś 5,5 kilometra, i jesteś tylko pasażerem. Ale kłopot jest już na przykład z trzymaniem głowy w pionie. Przy przyspieszeniu jeszcze pół biedy, ale to, co się dzieje przy hamowaniu albo przy szybkim pokonywaniu łuków, to już inna bajka. Po pierwszym hamowaniu miałem ochotę wysiąść. Mobilizowała mnie tylko myśl, że taka okazja nie trafia się często.
Siły działające na organizm to jest jakiś kosmos. A jeszcze trzeba dodać, że najlepsi na zawodach nie jadą jednego okrążenia, jak przy takiej przejażdżce dla „osób z ulicy”, ale 50-60. To trwa niecałe dwie godziny i nie polega tylko na tym, żeby utrzymać głowę w pionie. Mkniesz z prędkością ponad 300 km/h, do tego musisz kontrolować co robią inni, a na kierownicy masz ze 20 różnych guziczków i pokręteł. A, i jeszcze ktoś do ciebie mówi przez radio, żebyś oszczędzał opony, zmienił skład mieszanki paliwowej czy balans hamulców. Wszystko w jednej chwili. Musisz mieć komputer w głowie i ten komputer musi być w dodatku połączony z bardzo mocnym ciałem. Takim, które jest w stanie znieść te przeciążenia. Widzicie, to nie jest wejście do Skody Fabii i obranie w niedzielę drogi na kościół, żeby dojechać 20 sekund przed swoim sąsiadem (śmiech).
Wrócimy jeszcze do porównania piłkarz – kierowca?
Nie chcę nic odbierać przedstawicielom tej popularnej dyscypliny. Ale zobaczcie – wyścig to ponad półtorej godziny i tam jest ciągła walka o tysięczne części sekundy. Jedno hamowanie spóźnione o metr i zamiast na pierwszym miejscu znajdujesz się na ostatnim. A w piłce ktoś się pomyli, ale błąd można naprawić. A nawet jak stracisz gola, to jeszcze możesz wyrównać.
Są dyscypliny, które można porównać do Formuły 1?
Jest parę takich, gdzie kluczowa jest koncentracja. Może snooker, tam musisz się wyciszyć i trafiać w kulki.
Mikołaj Sokół dla tv.rp.pl:
Ale potem siadasz i popijasz wodę. Patrzysz, jak gra rywal.
W Formule też można odpocząć. Na prostej, jak auto ci się rozpędza. Masz na to z 5-10 sekund i w tym czasie możesz spokojnie pozmieniać ustawienia albo pogadać z inżynierem (śmiech).
Skoro decydują tysięczne, to i samochód musi być idealny.
Oczywiście. Na każdy tor jest zazwyczaj przygotowywany inaczej. Bada się wszystko, mierzy i potem ustala odpowiednie parametry. To już nie są lata 70., gdzie kierowca wysiada, zrezygnowany i mówi, że dzisiaj to nie wyszło, bo z samochodem coś było nie tak. Nie da się ściemniać, bo wszystko jest teraz rejestrowane i przesyłane na komputery do inżynierów. Praktycznie wszystko da się przeanalizować.
Kierowcy w tym pomagają?
Różnie. Są tacy, którzy jeżdżą bardzo szybko, ale co do detali technicznych polegają na inżynierach i ich doświadczeniu. Ale są tacy jak Robert, którzy sami spokojnie poradziliby sobie z dokręceniem konkretnych śrubek i ustawieniem parametrów. Zresztą takie umiejętności oni nabywają latami. Gdy nie mają jeszcze 10 lat, ścigają się na gokartach. Wyczynowych, które nie mają praktycznie nic wspólnego z takim, którym być może ktoś z was jeździł wczoraj. Zresztą przejechałem się kiedyś takim zawodniczym. Wiecie, w ile sekund się rozpędza do setki?
Cztery?
Dwie i pół. Pamiętam, że po pięciu okrążeniach toru gokartowego, który miał z 800 czy 900 metrów, miałem serdecznie dosyć. Nie byłem w stanie utrzymać kierownicy w rękach. A nastoletni zawodnik wsiada i bach, trzydzieści okrążeń. Wysiada, poprawia ustawienia, wsiada i znów trzydzieści okrążeń. U nich to jest automatyzm, to jest naturalne. Nie mają tak jak ja, że robią wszystko by zmieścić się w torze i łapią się na tym, że ze stresu za mocno ściskają kierownicę. Oni mają przejechanych 15 tysięcy okrążeń i każde kolejne im przelatuje jak w kalejdoskopie. I potem jest im łatwiej, gdy pokonują kolejne szczeble. Gdy idą coraz wyżej. I gdy są wreszcie w Formule 1.
Robert Kubica, o tym jak to się stało, że został kierowcą:
dla "Rzeczpospolitej":
W wieku 10 lat nie można decydować samemu, czy chce się grać w piłkę czy jeĽdzić w wyścigach. Rodzice wiedzieli, że kierowcą wyścigowym nie da się zostać w wieku 30 lat, po szkole. Do szkoły chodziłem więc do pewnego momentu, potem trzeba było dokonać wyboru. Szkołę można zawsze skończyć, a kierowcą wyścigowym w wieku 40 lat już się nie zostanie...
W normalnej polskiej rodzinie pewnie by to nie przeszło, ale moi rodzice mieli rację. Życie i starty za granicą nauczyły mnie więcej niż jakakolwiek szkoła.
To prawda, że w Formule przeciążenia są takie, że w jednym wyścigu kierowca traci nawet 5 kilo?
Przeciążenia są swoją drogą. Idźmy po kolei. Jest temperatura, mniej więcej 50-60 stopni Celsjusza w kokpicie, a kierowca przecież nie siedzi tam w T-shircie i kąpielówkach. Mają bieliznę z długimi rękawami, a na tym wszystkim jeszcze jest kombinezon. Wszystko dla bezpieczeństwa. Do tego poziom koncentracji. A, i do tego tętno. Robiono kiedyś ciekawe badania. Zakładano kierowcom specjalne przyrządy pomiarowe i wyszło, że średnie tętno w czasie całego wyścigu, czyli przez półtorej godziny do dwóch, to 175-180 uderzeń minutę. A tuż po starcie spokojnie przekracza 200.
Dużo, nawet bardzo. To mniej więcej tętno narciarki biegowej, która robi 30 km w półtorej godziny.
Tak, tylko, nie umniejszając w niczym pani Justynie, która jest wybitna, w jej sporcie nie jest tak, że jak jakiś sygnał nie pójdzie w ułamku sekundy do mózgu, to przy prędkości 300 km/h może się rozbić o ścianę.
Z medycznego punktu widzenia co jest najważniejsze?
To, żeby tętno spoczynkowe kierowcy było jak najniższe. Bo wtedy w trakcie wyścigu taki człowiek nie musi wykorzystywać tak dużej części swojego mózgu, nie mówi do siebie: „O Boże, muszę panować nad oddechem”. Gdyby tak mówił, uciekałby od tego, co się dzieje na torze, uciekałyby te tysięczne, łatwiej by było o błąd. Przy takiej ilości informacji do przetworzenia, kierowca musi możliwie w jak największym stopniu minimalizować swoje zmęczenie. Dochodzi jeszcze picie, kierowcy mają w kokpicie specjalny płyn, tylko on się bardzo często nagrzewa i pojawia się problem, bo picie ciepłej herbaty, żeby się schłodzić okazuje się być niezbyt trafionym pomysłem (śmiech).
Jedzenia nie mają?
Nie, nie mają. Za to my mamy. Pauza na chwilę.
(Po pięciu minutach) W filmie „Racing is in my blood” o Ayrtonie Sennie widziałem taką scenę, jak Brazylijczyk wykonuje na plaży specjalne ćwiczenia na szyję. Można było się zmęczyć od samego oglądania.
Żeby wytrzymywać te wszystkie przeciążenia, nie można mieć słabej szyi (śmiech).
Pierwsza częśc filmi "Racing is in my blood":
Z kolei Jenson Button osiąga świetne jak na amatora wyniki w triathlonie. Wielu biega. Trening wydolnościowy stał się podstawą, żeby mieć mniejsze to tętno spoczynkowe, o którym mówiłeś.
Mówicie teraz o bieganiu i triathlonie, które wyrabiają mięśnie nóg. Wielu ludzi myśli, że kierowca może je mieć słabe. Bzdura. W wyścigówce siedzenie masz usytuowane nisko, a nogi, w porównaniu do normalnego samochodu, masz położone wysoko. Kiedy jeździłem autem Formuły Renault 2000 to wyszło na wydrukach, że jedną nogą naciskam na pedał hamulca z siłą 30-35 kilogramów. Przeżycie było świetne, dobrze się hamowało, myślałem, że jest wszystko OK. A potem zobaczyłem wykresy. Zawodowców.
Co ci wyszło?
Że hamuję z siłą przynajmniej trzy razy za małą. W auta F1 na pedał hamulca kierowcy naciskają z siłą około 100 kilogramów. Wyobraźcie sobie ten ruch, przez ten cały czas, wykonywany dziesięć razy na jednym okrążeniu. Jeżeli się pomylisz, wykonasz go w złym czasie, to albo ktoś cię wyprzedzi, bo hamujesz za wcześnie, albo walniesz w barierę, bo zahamowałeś za późno. Formuła 1 welcome to.
Kiedyś przygotowanie fizycznie nie było tak ważne, prawda?
Nie było. Ale zmieniło się jeszcze jedno. Kierowcy się dużo zdrowiej prowadzą. Nie wiem, czy widzieliście, pewnie jest gdzieś na Youtube, wywiad z Jamesem Huntem (czołowy kierowca z lat 70. - red.). Tuż po wyścigu podchodzi operator, reporter, zadają mu pytanie. On coś mówi, na chwilę przerywa i do kogoś z tłumu: „Możesz mi dać tego papierosa?”. Bierze i z papierosem w dłoni do kamery: „No więc ten wyścig to coś tam, coś tam…”.
James Hunt z papierosem po wyścigu:
Formuła nie jest zbyt wygładzona?
Musi taka być. Dzisiaj nie chcemy, by oklejonymi naszymi reklamami sportowiec wyczołgiwał się z nocnego klubu na chodnik.
Ale nie wiemy przez to, jakim człowiekiem naprawdę jest Lewis Hamilton.
Akurat Hamilton jest człowiekiem, któremu trochę odbiło.
Jak to?
Gdy trafił do McLarena, był zachwycony wszystkim, co działo się wokół. Szczęśliwy, wdzięczny, że dano mu taką szansę. Zresztą ja go pamiętam z czasów jeszcze wcześniejszych, z Formuły 3. Wtedy, jak widywaliśmy się w padoku ale też poza nim, był normalnym, fajnym człowiekiem. Potem, już w barwach McLarena, wygrał w Kanadzie swój pierwszy wyścig i zaczęło się gwiazdorzenie. Przemykał gdzieś, unikał kontaktu z ludźmi, nie podawał ręki nawet swoim mechanikom. Wielki Pan Hamilton. Wiecie, wkroczył w świat jachtów, limuzyn, spotkań z celebrytami.
Robert Kubica to przeciwieństwo, prawda?
Robert jest człowiekiem, który świetnie by się czuł w wyścigach z lat 70. W czasach, gdzie nie ma tej całej otoczki PR, gdzie nie trzeba się cały czas uśmiechać, wychodzić na konferencje, odpowiadać na pytania tak, jak ci sponsor z góry przykazał. On wolałby wsiąść w auto, pojechać, wygrać, wysiąść, odpocząć. Dla niego sensem życia jest jeżdżenie, ściganie. Robert idealnie by się odnalazł w czasach, gdzie dziennikarze, fotoreporterzy nie próbują mu wejść do talerza, wydrukować tego, co zjadł dzisiaj na obiad. Informować, z kim się dzisiaj umawia, co robi po dojechaniu do mety. Owszem, są zawodnicy, którzy zabierają na wyścigi swoje dziewczyny i wrzucają potem fotki na Twittera albo Facebooka. Takie są wymagania naszych czasów. Żyjemy w epoce Wielkiego Brata, gdzie ludzie chcą widzieć co taki Hamilton je na śniadanie. Co je Kubica, raczej się nie dowiedzą.
Mam wrażenie, że w ogóle prawie nic o Kubicy – człowieku nie wiedzą.
A jest kilka historii, które pokazują, kim naprawdę jest. Gdy miał bodajże 13 lat, był na wyścigu F1 na Węgrzech. To był jeden, jedyny raz, kiedy Kubica był na wyścigu w roli kibica. Potem powiedział, że jakby miał kiedyś powrócić na taki tor, to tylko jako kierowca. Jak widać, słowa dotrzymał.
Człowiek dążący do celu.
I człowiek wszechstronny, utalentowany. To był bodajże 2005 rok, mistrzostwa Polski w Colin McRae Rally 5. Tam, gdzie kiedyś było kino Moskwa, Silver Screen na Puławskiej. Przyjechała cała masa młodych chłopaczków, którzy znali każdy odcinek na pamięć. No i sorry, Robert ich wszystkich ograł. A wcześniej w ogóle nie grał w „piątkę”. „Czwórkę” bardzo lubił.
Film przedstawiający sylwetkę Roberta Kubicy:
Później była kolejna wygrana - w plebiscycie na Sportowca Roku 2008, co nie każdemu przypadło do gustu.
Wiecie, co było w tamtej sprawie najbardziej żałosne? Że była tam pewna grupka osób, blisko związanych z tym plebiscytem, które po ogłoszeniu werdyktu mówiły, że coś jest chyba nie tak, skoro wygrał kierowca, a nie zdobywca złotego medalu na igrzyskach w Pekinie, jak niby nakazuje tradycja. Tam chodziło też o to, że Robert wygrał głównie sms-ami, a nie kuponami, wysyłanymi pocztą. Słyszałem nawet taki głos, że ci, którzy w ten sposób na niego głosowali, to jacyś sabotażyści. Żenujące to było. Zresztą inni sportowcy z pierwszej dziesiątki też mieli z tym problem. Chyba tylko Agnieszka Radwańska oficjalnie pogratulowała mu wtedy pierwszego miejsca.
Robert czyta to, co pisze się o nim w mediach?
To trzeba by jego zapytać.
Znacie się.
Właśnie. To słowo jeszcze tutaj nie padło. Na szczęście nie padło. Mam nadzieję, że jak będziecie to publikować, to nie napiszecie w nagłówku, że „rozmawiamy z …”
Przyjacielem.
To jest świetny przykład tego ingerowania w życie prywatne, o którym mówiłem. Przyjaciel – to duże słowo, naładowane emocjonalnie. To, dla kogo nim jestem, to moja prywatna sprawa. Gdy wypowiadam się na temat wyścigów i rajdów, robię to jako profesjonalista, osoba zajmująca się tym na co dzień. I fajnie, gdyby to było tak postrzegane. Cieszę się też, że wy, jak widzę, nie rozmawiacie ze mną dlatego, że jestem czyimś kolegą. To właściwe podejście.
A jak oceniasz podejście polskich mediów po wypadku Roberta w rajdzie du Var? Część z nich zaczęła sugerować, że jak na tak ponoć zdolnego kierowcę, Kubica ma zdecydowanie za dużo wypadków.
Błędem jest samo mówienie, że tych wypadków jest dużo. W ogóle samo pojęcie „wypadku” jest tutaj nie na miejscu. Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Tak już w tym sporcie bywa. Ale stawianie Roberta w jednym szeregu z największymi „dzwonnikami” w rajdach i wyścigach jest nieporozumieniem. Naprawdę były takie głosy?
Były.
No to żółtym paskiem znowu poleciało (śmiech).
Robert Kubica, w rozmowie z Mikołajem Sokołem:
A może jest tak, że media patrzą tak a nie inaczej, nie zagłębiają się w specyfikę wyścigów, bo sądzą, że to dla ludzi za trudne.
Jest na pewno tak, że jeżeli ktoś chce po prostu skonsumować wydarzenie sportowe, to sobie włączy piłkę czy sporty narciarskie. Tam sytuacje ma jasną. Ktoś skoczył dalej, jest lepszy. Źle wylądował, ma odjęte punkty.
Teraz są współczynniki.
No tak, trochę to skomplikowały. Ale to wciąż jest prosta dyscyplina. A w Formule 1 masz faceta, który wygrywa Grand Prix. Następny wyścig i do mety dojeżdża jako piąty. I wtedy pisze się już, że ten kierowca się skończył. Już mu wystarczy. Emeryturka wita. Nie wytłumaczą ludziom, co tak naprawdę mogło się stać.
Wiesz, może w Polsce będzie jeszcze lepiej z tą wiedzą. Wyścig w naszym kraju mógłby takie coś sprawić.
Obawiam się, że nie doświadczymy tego za naszego życia.