
Andy "Fletch" Fletcher zmarł nagle 26 maja 2022 roku z powodu rozwarstwienie aorty. Miał 60 lat. Wszyscy fani Depeche Mode zastanawiali się, czy to nie będzie oznaczać definitywnego końca zespołu. Zwłaszcza że to Fletch był jego spoiwem. Dave Gahan i Martin Gore najwyraźniej schowali swoje ego do kieszeni swych skórzanych kurtek i kontynuowali projekt. Efektem jest świetna płyta "Memento Mori" i rozpoczęta trasa koncertowa.
"Memento Mori" to album bez Fletcha i słychać to od razu. Mniej popu, więcej mroku
Śmierć muzyka zawsze napędza sprzedaż płyt. W tym wypadku było jednak zupełnie inaczej. "Memento Mori" nie powstało dla nabicia kabzy. Prace nad albumem ruszyły na początku pandemii koronawirusa. – Jego tematyka była bezpośrednio inspirowana tamtym czasem. Po odejściu Fletcha postanowiliśmy kontynuować, ponieważ jesteśmy pewni, że tego właśnie by chciał, a projekt nabrał jeszcze większego znaczenia" – mówił Martin Gore.
Rola Fletcha w zespole od początku była obiektem spekulacji – niby w nim grał na koncertach i płytach, ale nie był wymieniany wśród kompozytorów piosenek. Mówiło się o nim, że był spoiwem i rozładowywał napięcie pomiędzy Gorem i Gahanem. Sam zresztą przyznał w jednym z wywiadów, że dostarczał popowy pierwiastek do muzyki Depeche Mode.
Popu na "Memento Mori" zbytnio nie uświadczymy i raczej nikt na to nie liczył, skoro już sam tytuł przypomina nam o śmierci. Co też nie znaczy, że na albumie brakuje melodyjnych i wpadających w ucho kawałków, które będą świetnie wybrzmiewać na koncertach. Na pewno należy do nich "People Are Good" – jeden z najlepszych utworów na płycie. Słychać w nim kraftwerkowe klawisze, a tekstowo znajdziemy nawiązanie do ich "People Are People" sprzed niemal czterech dekad.
Takich hołdów na "Memento Mori" jest zdecydowanie więcej - zarówno dla wcześniejszej twórczości zespołu, jak i muzyki, która grała w ich sercach. "Caroline's Monkey" z jednej strony jest jak ich piosenka z lat 80., ale z drugiej słyszę w niej niewielkie przebłyski Joy Division. Martin Gore lirycznie nadal jest mistrzem (wokalnie zresztą też, co możemy usłyszeć w "Soul with Me"), a jego teksty to jak zwykle bardziej wiersze niż piosenki.
Caroline's Monkey
Tekst: Martin Gore
Dave Gahan zresztą też jest w świetnej formie i nadal spokojnie można go umieszczać na listach najlepszych wokalistów tego i poprzedniego wieku. Jego głos jest przepełniony smutkiem i melancholią, co też nie powinno dziwić, ale wciąż jest elastyczny i niezwykle potężny - nawet w tych spokojniejszych kawałkach i balladach, których przecież na płycie nie brakuje. Doskonale to słychać w wieńczącym album, wręcz apokaliptycznym "Speak to me". Ma 60 lat, a brzmi, jakby miał o połowę mniej.
Nowa płyta Depeche Mode jest mniej przebojowa. To jednak nie wada
Z "Memento Mori" jest jak z pierwszym singlem z tej płyty: "Ghosts Again", który nie rzuca od razu na kolana, ale dojrzewa w nas z czasem. Kiedy teraz, po wielu tygodniach, włączam sobie ten utwór, dostrzegam w nim jego wielkość i choć daleko mu do starych hitów grupy, to ma w sobie coś przebojowego.
Podejrzewam, że podobnie może być z całą płytą. Po kilku przesłuchaniach nie ma niej utworów, które dodałbym na "soundtrack mojego życia", ale pod względem produkcji, kompozycji i wykonania to najwyższa półka. Traktuję ją bardziej jako całościowy projekt, niż zbiór przypadkowych piosenek. Pomiędzy dźwiękami zaklęto mrok, niepewność, przemijanie i ból po stracie przyjaciela. Nie jest to album do puszczania sobie na poprawienie humoru, ale na pewno będę do niego wracał.
Depeche Mode utrzymuje się na topie od 40 lat, a ta płyta nie zrzuci ich z piedestału, lecz jeszcze bardziej ugruntuje ich pozycję. Nagranie 15. płyty w takim stylu to marzenie wielu muzyków i tylko gartce się to udało. Od pierwszych do ostatnich taktów wiemy, że to ci sami "Depesze", ale też nieodgrzewany kotlet i odcinanie kuponów. Płyta "Memento Mori" jest równocześnie nostalgiczna i nowoczesna (bardzo wkręca mi się ten pulsujący bas w "Always You"). Fletch naprawdę byłby z niej dumny.
Zobacz także