Znany poseł z Wielkopolski u boku miss konkursów piękności 27-letniej Katarzyny T. – takie zdjęcie znalazła policja w mieszkaniu Joanny B., jednej z oskarżonych w seksaferze. Próbowaliśmy dotrzeć do polityka, który mógł mieć kontakty z oskarżonymi, ale parlamentarzyści nabrali wody w usta. "To może złamać karierę" – przewiduje politolog dr Jarosław Flis.
– Spotkanie trwało krótko, tj. odbyłam z nim jeden stosunek seksualny i on zapłacił mi za to. Faktycznie on dał mi za seks 1700 zł – tak Klaudia G. z Ostrołęki opisywała "przygodę" z piłkarzem RM, obecnym piłkarzem Widzewa Łódź, byłym reprezentantem Polski.
M. to nie jedyna znana osoba, której nazwisko pojawia się w śledztwie i doniesieniach w sprawie seksafery. Rosyjski miliarder Roman Abramowicz, inni sportowcy– oni też korzystali z usług "modelek", donosi "Super Express". A to nie koniec, bo jak wynika z tekstu w "Newsweeku", w aferę mogą być zamieszani także nasi politycy – i to ci znani z pierwszych stron gazet czy telewizyjnych programów.
Seks celebrytów
Kulisy działalności córki muzyka Joanny B. oraz jej partnerek: Ewy L. (żony innego znanego muzyka, założyciela zespołu "Video") i Emilii P. ujawnił "Newsweek". Wcześniej o sprawie pisała "Wyborcza". Tygodnik opisał historię, jak trzy kobiety – którym nie udało się w innych branżach – rozkręciły międzynarodowy pornobiznes. Według doniesień mediów, klientami polskich burdelmam byli nawet tacy bogacze, jak Roman Abramowicz czy arabscy szejkowie.
W Polsce też nie brakowało klientów, i to tych z tzw. towarzystwa. Sportowcy i celebryci, jak opisuje "N", pojawiali się regularnie w warszawskim wieżowcu Babka Tower. Za jeden stosunek płacili po 1,5 tysiąca złotych, choć zdarzały się i droższe rachunki – nawet po 2 tysiące złotych. Wśród mieszkańców Babka Tower krążyły plotki o burdelu w ich budynku, ale nikt nic nie wiedział oficjalnie. – Przewijały się fajne panie, pojawiali się znani ludzie. Na 90 proc. wiadomo było, że tam jest burdel – mówi mi anonimowo jeden z lokatorów luksusowego budynku.
Ten proceder nie pozostał niezauważony przez policję. W efekcie prokuratura rozpoczęła śledztwo już w 2007 roku. Matki seksbiznesu, czyli Ewa L., Emilia P. (mózg całej operacji) i Joanna B. tłumaczyły policji w czerwcu 2009, że nikogo do prostytucji nie zmuszały. Kobiety jednak zostały pogrążone zeznaniami dziewczyn dla nich pracujących. "Nie miałam innego wyjścia. Zostałam oszukana, jeżeli chodzi o charakter pracy" – narzekała Kinga K. spod Rzgowa.
Politycy uwikłani?
Czy z tych usług korzystali też nasi parlamentarzyści? Jak donosi "Fakt", w aktach śledztwa nie pada nazwisko żadnego polityka. Śledczy nie byli zainteresowani klientami biznesu, a jedynie stręczycielkami. – Postawiliśmy zarzuty sześciu osobom, które trudniły się stręczycielstwem. W aktach znajdują się także nazwiska świadków, ale potrzebne nam są po to, by udowodnić te zarzuty. Wśród świadków nie ma żadnego polityka, bo nie zajmowaliśmy się klientami tej grupy – oświadczyła tabloidowi Anna Zimoląg z Prokuratury Apelacyjnej we Wrocławiu.
"Fakt" podkreśla, że w Babka Tower na pewno pojawiali się politycy. O udziale parlamentarzystów wiedziała też policja, co wynika z rozmowy opublikowanej przez "Newsweek".
Rozmowa policjantów o seksbiznesie Joanny B.
Źródło: "Newsweek"
Policjant: – Czyli ułożyliśmy, że w Warszawie jest jedna dziewczyna, która rozprowadza tam dziewczyny dla jakiegoś tam posła czy innych, tak?
Kobieta: – Tak, a w Poznaniu jest druga. CZYTAJ WIĘCEJ
Z kolei w mieszkaniu jednej z oskarżonych – Joanny B. – policja znalazła zdjęcie "prominentnego posła z Wielkopolski, który jest częstym gościem telewizyjnych programów publicystycznych", jak zaznacza "Fakt". Na fotografii poseł pozuje z Katarzyną T., 27-letnią blondynką, zwyciężczynią kilku małych konkursów piękności. "Fakt" zaznacza, że polityk wielokrotnie zasiadał w jury tych konkursów, więc zdjęcie nie dowodzi, że korzystał z usług dziewczyn lub miał cokolwiek wspólnego z seksbiznesem. Trop w tej kwestii prowadzi do jednego polityka, posła S., który jednak zaprzeczył w rozmowie z nami, by miał z seksaferą i oskarżonymi cokolwiek wspólnego. Inni politycy, pytani o seksaferę, nie chcą mówić lub odpowiadają, że sprawy po prostu nie znają.
Kara za bunga-bunga
Milczenie posłów nie powinno dziwić, bo straciliby na tym wszyscy. Ujawnienie, że ten czy ów poseł korzystał z usług prostytutek, niewątpliwie odesłałoby takiego polityka w niebyt. – Gdyby faktycznie się okazało, że są jakieś twarde dowody, to mogłoby to
Berlusconi królem bunga-bunga
Podobna afera wydarzyła się we Włoszech. O kontakty z prostytutkami oskarżony został Silvio Berlusconi. Były premier kraju na aferze jednak... skorzystał. Sprawę przedstawił tak, że wyszedł na jurnego pomimo wieku. W Polsce byłoby to raczej niemożliwe.
złamać karierę – ocenia dr Jarosław Flis, politolog. Jego zdaniem najłagodniejszy wymiar kary, jaki taka osoba mogłaby otrzymać, to los Mirosława Drzewieckiego – czyli wykluczenie z polityki. – On z prominentnego polityka stał się wyautowany. Drzewiecki był przecież wysoko postawiony, a i tak mu to nie pomogło. Nikt nie zamierzał się poświęcać i go bronić – przypomina dr Flis.
Politolog podkreśla, że taki skompromitowany polityk powinien sam odejść. – Lepiej się wycofać, jak Drzewiecki, niż próbować walczyć, jak Zbigniew Chlebowski. Który też w efekcie został wyautowany z polityki, ale w bardziej spektakularny sposób – wyjaśnia dr Flis.
Wątpliwe też, by znalazł się polityk, któremu taka sprawa zostanie puszczona płazem. – Może gdyby to był ktoś z Ruchu Palikota, to może by mu to nie zaszkodziło. Ale jak ktoś jest z głównego nurtu politycznego, to taka sytuacja byłaby nie do obrony, to kompromitacja etyczna i estetyczna – przestrzega nasz rozmówca.
Do trzech razy seks-sztuka
Czy do złamania jakiejś kariery dojdzie? Być może. Poprzednie polskie seksafery odbijały się szerokim echem w mediach i wśród opinii publicznej. Najgłośniejsza w naszej historii sprawa z seksem i politykami to "Erotyczne immunitety". W książce o tym tytule opisane zostały stosunki Anastazji Potockiej (naprawdę Marzeny Domaros) z naszymi posłami. Potocka w latach 90. była dziennikarką sejmową – akredytację otrzymała od francuskiego "Le Figaro", choć nigdy tam nie pracowała. "Erotyczne immunitety" jako jednego z kochanków Anastazji wskazywały ówczesnego wicemarszałka Sejmu Andrzeja Kerna. Nie był to jednak skandal tylko obyczajowy, ale też polityczny. Później bowiem prawdziwe nazwisko Potockiej – Domaros – pojawiło się w sprawie tak zwanej "szafy Lesiaka". Znaleziono wówczas dokumenty ujawniające, że Marzena Domaros zbierała materiały o intymnym życiu polskich posłów i miała to robić na czyjeś zlecenie – wśród jej mocodawców wymieniano m.in. Urząd Ochrony Państwa.
Mniej huczna, choć młodszym bardziej znana, była seksafera w Samoobronie. W 2006 roku Aneta Krawczyk, ówczesna radna Samoobrony w sejmiku łódzkim, oskarżyła Andrzeja Leppera i Stanisława Łyżwińskiego o żądanie
korzyści seksualnych w zamian za stanowisko w biurze poselskim. Dodatkowo, Krawczyk zarzuciła Łyżwińskiemu, że uzależniał wypłacanie jej pensji od ich stosunków seksualnych. Kobieta wszystko wyznała "Gazecie Wyborczej", w efekcie sprawa trafiła do sądu. Proces ciągnął się latami, i chociaż obaj mężczyźni byli w tym czasie skazywani, to składali apelacje od wyroków i w ten sposób przedłużali sprawę. Część śledztwa, dotyczącą Andrzeja Leppera, umorzono po jego śmierci, Stanisław Łyżwiński zaś ostatecznie został skazany na rok i trzy miesiące więzienia.
Czy nowa seksafera przyćmi poprzednie? Jeśli media poznają nazwiska posłów i je opublikują, może to być sprawa większa niż wspomnienia Anastazji Potockiej. Dziś bowiem, jeszcze bardziej niż kiedyś, politycy dbają o moralne pozory.