Polacy nie gęsi i swoje miejskie legendy mają. Chociaż nie ma ich może tak wiele, jak w słynących z nich USA, niektóre z nich są równie niepokojące. Oto sześć najsłynniejszych polskich miejskich legend.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Miejskie legendy najpopularniejsze są na gruncie amerykańskim i często inspirują inne wytwory kultury, jak np. filmy.
Chociaż większość z nich nie jest aż tak znana, Polacy też mają swoje straszne historie. W czasach PRL najgłośniejszą z nich była ta o czarnej Wołdze.
Oto sześć najsłynniejszych polskich miejskich legend.
Schron i tunel dla działaczy PZPR w Pałacu Kultury i Nauki
Jak wiadomo, Pałac Kultury i Nauki do dziś budzi kontrowersje i nie brakuje zwolenników zburzenia go jako symbolu radzieckiej okupacji. Inspirowany moskiewskimi drapaczami chmur budynek projektu Lwa Rudniewa był budowany w latach 1952-1955.
Zaraz po jego otwarciu w Warszawie zaczęły krążyć plotki na temat prawdziwego zastosowaniu budynku. Najpopularniejsza z teorii mieszkańców stolicy głosiła, że pod drapaczem chmur znajduje się schron przeciwatomowy dla działaczy PZPR oraz podziemny tunel mający prowadzić do placówki, w której znajdował się Komitet Centralny Partii niedaleko Alei Jerozolimskich.
"Monte Carlo Północy"
"Monte Carlo Północy" – tak swego czasu mówiono o Sopocie za sprawą słynnego kasyna, które działało tam jeszcze przed II wojną światową. Wielu miłośników hazardów przegrywało tam ogromne pieniądze, a niektórzy tracili nawet całe majątki.
Zrozpaczeni hazardziści wielokrotnie mieli odbierać sobie życie w wynajętych w kasynie hotelowych pokojach, skacząc z molo do Bałtyku lub wieszając się w prowadzącej do przybytku alejce.
Zgodnie z legendą zdesperowani bankruci najczęściej wybierali ten ostatni sposób pożegnania się z ziemskim padołem, w związku z czym służby miejskie miały codziennie odcinać ciała zmarłych. Z tego też powodu mieszkańcy okrzyknęli tę drogę "aleją wisielców".
Nie wiadomo, czy w tej historii jest choć ziarno prawdy, gdyż w policyjnych kronikach nie zanotowano niepokojącej liczby samobójstw na wspomnianej alei. Mieszkańcy Sopotu wciąż jednak opowiadają sobie tę miejską legendę.
Zombie w metrze
Zombie to istoty o rodowodzie haitańskim, które jednak na dobre zadomowiły się w amerykańskiej popkulturze, a w ostatniej dekadzie szaleństwo na ich punkcie przypieczętował serial "The Walking Dead". Zgodnie z jedną polską miejską legendą można je jednak spotkać naprawdę w stolicy naszego kraju.
Na temat powstającej od lat drugiej linii metra w Warszawie krąży niezliczona ilość żartów oraz... jedna legenda. Mieszkańcy, którzy przebywali niedaleko tunelu, twierdzą, że z jego wnętrza da się słyszeć dziwne zawodzenie, kojarzące im się z wyciem... zombie.
Co ciekawe jednak, na ulicach stolicy czasami rzeczywiście można było spotkać żywe trupy w ramach tak zwanego Zombie Walku – odbywającego się w wielu miastach na świecie międzynarodowego happeningu, w ramach którego miłośnicy horroru wychodzili na ulicę przebrani za zombie. Ostatni taki marsz zombie miał miejsce w 2018 roku.
Karol Scheibler
Baśń o Panu Twardowskim (zwanym polskim Faustem), który oddał duszę diabłu, zna każdy. Mniej znana jest jednak miejska legenda o żyjącym w czasach rewolucji przemysłowej łódzkim fabrykancie Karolu Scheiblerze.
Niezaznajomieni z nowymi technologiami jak na tamte czasy łodzianie buchającą z maszyn parę uznali za coś z piekła rodem, a że jeszcze pachniała siarką, to tylko pobudziło ich wyobraźnię.
Jedna z najpopularniejszych w tamtym czasie historii przekazywanych sobie z ust do ust miała dotyczyć diabła Węsada (bliskiego kuzyna słynnego Boruty). Czart marzył o takiej samej sławie, jak jego krewny.
Diabeł udał się do Łodzi, a tam spotkał wspomnianego przemysłowca. Węsad miał zaproponować Scheiblerowi maszyny parowe w okazyjnych cenach, na co mężczyzna miał się zgodzić bez wahania.
Biały bus
Legenda o białym busie wydaje się być transmutacją najsłynniejszej polskiej miejskiej legendy o czarnej Wołdze, którą rodzice straszyli dzieci w PRL-u. Historia zaczęła krążyć w latach 2018-2019 i była łudząco podobno – biała furgonetka miała jeździć ulicami Polski i porywać dzieci na organy.
Policja zaprzeczyła wówczas tym doniesieniom, a portale parentingowe (w tym MamaDu) uspokajały rodziców, że mogą spać spokojnie, gdyż to jedynie miejska legenda. Niestety wydaje się jednak, że w ostatnim czasie fikcja zamieniła się w rzeczywistość.
"W odstępie kilku dni policja w Nowym Targu otrzymała trzy zgłoszenia. Wszystkie dotyczyły nieznajomych osób, które miały proponować dzieciom, aby wsiadły do ich samochodów. W dwóch przypadkach – w Szaflarach i Dursztynie – był to biały bus. W Nowym Targu – samochód typu kombi koloru jasnozielonego" – pisała w tekście dla naTemat Katarzyna Zuchowicz.
Czarna Wołga
Na koniec najsłynniejsza polska miejska legenda, czyli historia o czarnej Wołdze, którą słyszał chyba każdy. Zgodnie z krążącymi głównie w latach 60. i 70. pogłoskami ów samochód miał porywać dzieci, by... spuszczać im krew dla zamożnych Niemców chorujących na białaczkę.
O podróżowanie samochodem podejrzewano najróżniejsze osoby: komunistów z NRD, rosyjską mafię, agentów SB, Żydów, zakonnice, księży, a nawet satanistów czy wampiry. W niektórych opowieściach auto było wyposażone w białe firanki lub opony oraz nie miało tablic rejestracyjnych.
Czarna wołga w pewien sposób powróciła na przełomie milenium, jednak wyewoluowała w czarne BMW obdarzone rogami zamiast lusterek bocznych i rejestracją z liczbą 666. Tym razem jego kierowcą miał być diler narkotyków albo sam... szatan.
Legenda miała swoje lokalne wersje. W Ostrowie Wielkopolskim twierdzono, że wspomniany szatan pyta przechodniów o godzinę, a następnie wywołuje u nich doprowadzający do śmierci atak paniki. W Siedlcach kierowca auta miał zabijać jedynie dziewczyny, a w Toruniu opowiadano, że za kółkiem siedzi uchodźca porywający dzieci z wózków.
Jestem psycholożką, a obecnie również studentką kulturoznawstwa. Pisanie towarzyszyło mi od zawsze w różnych formach, ale dopiero kilka lat temu podjęłam decyzję, by związać się z nim zawodowo. Zajmowałam się copywritingiem, ale największą frajdę zawsze sprawiało mi pisanie o kulturze. Interesuje się głównie literaturą i kinem we wszystkich ich odmianach – nie lubię podziału na niskie i wysokie, tylko na dobre i złe. Mój gust obejmuje zarówno Bergmana, jak i kiczowate filmy klasy B. Po godzinach piszę artykuły naukowe o horrorach, które czasem nawet ktoś czyta.