nt_logo

Power Rangers znów kopią tyłki w Dinozordach. Nostalgia wjechała tak mocno, że zabrakło paru rzeczy

Bartosz Godziński

20 kwietnia 2023, 20:20 · 4 minuty czytania
"Power Rangers: Once and Always" to wspaniały skok w przeszłość, kiedy niedorzeczne scenariusze, tandetne kostiumy i biedne efekty specjalne nikomu nie przeszkadzały. Na odcinku specjalnym kultowego serialu bawiłem się jak za dawnych lat, ale twórcy mogli sprawić lepszy prezent urodzinowy serii.


Power Rangers znów kopią tyłki w Dinozordach. Nostalgia wjechała tak mocno, że zabrakło paru rzeczy

Bartosz Godziński
20 kwietnia 2023, 20:20 • 1 minuta czytania
"Power Rangers: Once and Always" to wspaniały skok w przeszłość, kiedy niedorzeczne scenariusze, tandetne kostiumy i biedne efekty specjalne nikomu nie przeszkadzały. Na odcinku specjalnym kultowego serialu bawiłem się jak za dawnych lat, ale twórcy mogli sprawić lepszy prezent urodzinowy serii.
Jak wypadł powrót Power Rangers? Fot. "Power Rangers: Once and Always" / Netflix
  • "Power Rangers: Once and Always" to trwający niecałą godzinę odcinek specjalny nakręcony z okazji 30. rocznicy powstania serialu. Jego reżyserem jest Charlie Haskell.
  • Do swoich ról powrócili znani ze pierwszych serii: David Yost (Billy - Niebieski Ranger), Walter Emanuel Jones (Zack - Czarny Ranger), Steve Cardenas (Czerwony Ranger - Rocky) i Catherine Sutherland (Różowa Rangerka - Kat).
  • Odcinek oddaje hołd serialowi - pod względem konwencji i smaczków, ale także zmarłym aktorom. Potrafi też rozczarować. Można go obejrzeć online na Netfliksie.

Kiedy oglądałem odcinek specjalny "Power Rangers" przypomniałem sobie, dlaczego to był taki hit w latach 90. Jest w nim wszystko: fajni bohaterowie, cudaczni wrogowie, sztuki walki, szkolne klimaty, szalone/epickie przygody, dinozaury i roboty (w wersji 2w1), kiczowate stroje, suchary i dramaty. Całość w wydaniu niskobudżetowego, ale intensywnego science-fiction. Nie dało się tego nie polubić za dzieciaka.

Ta specyficzna konwencja jest też w nowej produkcji, co jest ogromną zaletą, ale ma też pewne wady. "Once and Always" nie jest zwykłym odcinaniem kuponu i jechaniem na nostalgii, ale wypada blado na tle "Cobra Kai", które kontynuuje wątki z "Karate Kidów" i jest mocno retro, jednak robi to o wiele lepiej i mądrzej.

"Power Rangers: Once and Always". Co się dzieje w odcinku specjalnym?

Serial dzieje się współcześnie. Rita Odraza powraca jako.. robot (ale z głosem Barbary Goodson) i znów zaczyna rozrabiać. Jak już to było pokazane w zwiastunie: próbuje otworzyć portal czasowy, by wrócić do przeszłości i wyciąć w pień bohaterów, zanim Zordon zrobi z nich Power Rangers.

Jedna z wojowniczek ginie już na samym początku i to jeszcze w teraźniejszości - mowa o Żółtej Rangerce Trini. To było niestety do przewidzenia, ponieważ odtwórczyni roli w pierwszej obsadzie, Thuy Trang, zmarła w 2001 roku. Stanowi jednak dobry punkt wyjścia łączący pokolenia. Bohaterka miała córkę - Minh (Charlie Kersh), która teraz chce być następczynią matki i rzecz jasna ją pomścić.

Plan rechoczącej Rity jest niecny - z pomocą dwóch sługusów (jeden przypomina minotaura, a drugi kobrę z rękami i nogami) przemienia Power Rangersów na całym świecie (jest ich więcej niż wcześniej) w takie miniaturowe figurki, by łatwiej wyssać z nich moc potrzebną do uruchomienia portalu. Jak widać, fabuła jest odpowiednio niedorzeczna, ale na tym polega cały urok serialu.

Jednak specjalny odcinek czasem uderza też w poważniejsze tony – np. kiedy chodzi o żałobę i obwinianie się za śmierć Żółtej Rangerki. Jest to dość zaskakujące wyłamywanie się rozrywkowo-nawalankowym schematom, ale wykonane po łebkach i momentami wręcz parodystycznie. Czasu na większe rozkimny nie było też zbyt wiele.

Super jest znów zobaczyć bohaterów z dzieciństwa na ekranie. Czemu jednak jest i tak mało?

Pierwsze skrzypce w serialu oprócz aspirującej Rangerki grają bohaterowie z oryginalnej obsady, którzy wcześniej byli na pierwszym planie, ale tak trochę z boku, czyli Billy (David Yost) i Zack (Walter Emanuel Jones). Później dołączają do nich Rocky i Kat (Steve Cardenas i Catherine Sutherland, czyli odpowiednio drugi Czerwony i Różowy Ranger).

Wszyscy są już w średnim wieku i mają normalne zawody, które na chwilę muszą porzucić (Rocky dosłownie miał właśnie zjeść kanapkę na budowie, ale został wezwany do Centrum Dowodzenia), by po raz kolejny zmierzyć się ze złem, ale i osobistymi problemami. Tego drugiego aspektu jednak nie pociągnięto dalej.

Wspaniale jest ich znów zobaczyć, bo licznik nostalgii wybija poza skalę, ale i tak czuć ogromny niedosyt pozostałych aktorów, którzy po prostu się nie zgodzili (pierwsza Różowa Rangerka Amy Jo Johnson), grozi im 20 lat więzienia (jak pierwszemu Czerwonemu Rangerowi Austinowi St. Johnowi) lub nie żyją jak wspomniana Thuy Trang czy Jason David Frank, który popełnił samobójstwo w listopadzie zeszłego roku.

Szkoda że nie pojawili się mniej znani aktorzy z innych serii lub nawet nowi wojownicy, bo ogólnie całość kręci wokół głównego tria, a reszta wpada na chwilę lub pomniejszona do formatu nieruchomych zabawek. A można przecież było zrobić spektakularną batalię i złożyć się na megahiperduperzorda.

Liczyłem też obecność legendarnego duetu szkolnych zbirów: Mięśniaka i Czachy – ci owszem pojawili się na moment, ale tylko na bilboardzie reklamującym knajpę. Jak już kręcimy odcinek na 30. rocznicę, to zróbmy to z pompą. Dobrze, jest chociaż Alfa, który ciągle mówi słynne "Ajajaj". Mamy sentymentalną podróż do korzeni, ale na pół gwizdka.

Oczekiwanie względem fabuły były niskie, ale ta i tak zawodzi

Fabuła w zamyśle też pewnie była bardziej okazała, ale chyba zabrakło pieniędzy, chęci lub możliwości – scenariusz jest budowany wokół powrotu w czasie, jednak... nie mogę tego napisać, by nie spoilerować. Punktowi kulminacyjnemu towarzyszy niestety wielkie rozczarowanie.

Odcinkowi zabrakło jakby sporego fragmentu, który mógłby rodzić mnóstwo zabawnych i ciekawych konsekwencji. Wiadomo, że w serialach młodzieżowych dobro i tak zawsze na koniec zwycięży, ale tak się nie robi. Boss zawsze powinien ostatecznie zrealizować swój plan, który na koniec jest cudem niweczony przez bohaterów, wszyscy biją brawo, a Dinozordy tańczą poloneza.

Może jednak miałem za duże oczekiwania, a przecież to serial, który nigdy nie miał być ambitny. I akurat pod tym względem "Power Rangers: Once and Always" dowozi, że hej. Odcinek jest pełen nielogiczności, dialogi są ckliwe, patetyczne, a hasełka rzucane przez jedną i drugą stronę odpowiednio suche. Jest też sporo easter eggów (jak wspomnieni Mięśniak i Czacha, odtworzenie sekwencji przemian), a finałowa piosenka z hołdem dla starej gwardii zmoczy oczy każdego fana.

Powrót "Power Rangers" przynosi radochę, ale czekam na więcej!

Mnie najbardziej rozczuliły gumowe kostiumy potworów i (d)efekty komputerowe – animacje z walki mechów wyglądają, jakby były stworzone na komputerze, który pamięta czasy pierwszych "Power Rangers". Już nawet gry na smartfony mają ładniejszą grafikę. Tak jednak miało być i akurat pod tym kątek cieszę się, że poskąpiono kasy. Tak zapamiętałem ten serial i w nowej wersji efekty właśnie tak wyglądają. Nie każdemu to jednak podejdzie, bo technika poszła mocno do przodu.

"Power Rangers: Once and Always" to odcinek specjalny tylko i wyłącznie dla fanów serialu. I to tych młodszych, ale nawet i ci mogą poczuć oszukani. Nostalgia nostalgią, ale po takich szumnych zapowiedziach film powinien mieć coś więcej niż koślawy scenariusz, tandetne efekty i kilkoro aktorów na krzyż. Sama seria też zasługuje na lepszy prezent urodzinowy. Nie wiadomo, czy jeszcze nadarzy się ku temu okazja, a oglądanie dziadków w kolorowych kostiumach klepiących Kitowców jest trochę... do kitu.