Niby w sumie już zdążył mi się opatrzyć, bo pierwszy raz nim jeździłem mniej więcej trzy lata temu, ale… Porsche Taycan dalej mnie szokuje swoimi możliwościami, a w wersji Turbo S swoimi osiągami nawet zakrzywia prawa fizyki. Do testu trafiła mi się jednak tym razem wersja Sport Turismo – i to z takimi bajerami jak ekrany dla pasażerów na kanapie. Innymi słowy to rodzinne, elektryczne kombi od Porsche. I o ile to wspaniałe auto jako takie, to nie przekonuje mnie jego wizja "rodzinności".
Reklama.
Reklama.
Szybko zleciało, chociaż to naprawdę dziwne uczucie. Bo Taycan, chociaż na ulicach przynajmniej Warszawy wcale nie jest jakimś rzadkim obrazkiem, dalej wydaje się autem bardzo świeżym. Takie nowe rozdanie nie tylko w świecie elektromobilności, ale i w ogóle w motoryzacji.
Dlaczego szybko zleciało i dlaczego to takie dziwne? Bo pierwszy raz tym elektrykiem jeździłem już ponad… trzy lata temu.
Tak, Taycan na rynku jest już tak długo – bo przecież premiera była jeszcze trochę wcześniej. W linku poniżej znajdziecie moje wrażenia z tamtego eventu.
Czytaj także:
Zacytuję jeszcze tylko sam siebie, z leadu, dla tych, którzy nie kliknęli:
Lekturę tego artykułu polecam każdemu, kto Taycanem nie jeździł. Najlepiej zrozumie emocje, które targają człowiekiem, który pierwszy raz wsiadł do tego samochodu. Najlepiej w wersji Turbo S. Tak jak w tym teście – do tego egzemplarza zresztą miałem okazję wsadzić na fotel pasażera mojego wujka. Niby mówiłem mu, jak szybkie jest to auto.
A praktyka? Jak sam powiedział: nie spodziewał się, nie napiął brzucha, wątroba mu wbiła się w kręgosłup.
Bo rzeczywiście, pomimo już całkiem słusznego stażu na rynku, Taycan nadal przypomina jazdę rollercoasterem. Tylko takim, w którym się tylko zjeżdża w dół – bo każde wdepnięcie gazu w podłogę wywołuje coś zbliżonego do stanu nieważkości. Czujesz, że jako pasażer tego auta tracisz kontrolę nad własnym ciałem. Ten samochód jak skok w przepaść. Bez liny.
Ale naprawdę – to chyba jedyny samochód na polskim rynku (nie liczę brata bliźniaka od Audi), w którym NIE WOLNO trzymać telefonu w cup holderze w tunelu środkowym. Zrobiłem tak, wcisnąłem gaz w podłogę na światłach i… za chwilę na parkingu szukałem telefonu w bagażniku. A był i tak wpięty na kablu. Wyleciał po prostu jak z procy.
W skrócie: fajnie, fajnie, ale piszę o rzeczach, o których pisaliśmy w naTemat w kwestii Taycana już kilkukrotnie. Czyli nihil novi? No właśnie nie do końca.
Inżynierowie Porsche przez te trzy lata nie marnowali czasu. Na rynku pojawiły się kolejne wersje: Sport Turismo, czyli po prostu widoczne na zdjęciach (bo taką wersję testowałem) kombi, oraz Cross Turismo, czyli dość osobliwe (dla mnie, ale to tylko mój gust) połączenie kombi z możliwościami off-roadowymi. Tak, w aucie, które do 100 km/h rusza poniżej trzech sekund.
Brzmi dziwnie, ale… działa. W tej kwestii odsyłam znowu do innego mojego tekstu:
Czytaj także:
A co sądzę o samym Taycanie Turbo S Sport Turismo?
W kwestii prowadzenia to absolutnie ta sama liga, co zwykły Taycan, czyli… najwyższa. Taycanowi Sport Turismo nie przeszkadzają jani masa, ani dość pokaźne wymiary (prawie dwa metry szerokości i około pięciu długości). Jeździ jak po sznurku, a chociaż to auto z napędem na obie osie, można nim wejść w bardzo ładny, kontrolowany poślizg, nawet na suchym asfalcie.
Jak? Cóż, absurdalna moc i moment obrotowy (w trybie procedury startu nawet 761 KM i…1050 Nm!) są w stanie zarzucić nawet tym ciężkim klockiem (bo to elektryk). Ale z gracją i po pięknym poślizgu auto łatwo wyprowadzić na prostą. Oczywiście przy wydatnej pomocy elektroniki.
Osiągi także pozostają te same. Tak jak i komfort podróży – bo choć jestem wielkim fanem Porsche Electric Sport Sound, czyli specjalnie skomponowanego dla Taycana "dźwięku silnika" (jest rodem ze "Star Treka" i jest naprawdę super), tak zadziwiająca jest dla mnie cisza w aucie. Nie chodzi o sam silnik, którego praktycznie nie słychać po wyłączeniu wspomnianego "dźwięku".
Taycan jest niski. Opływowy. Dobrze wyciszony. W środku nawet na autostradzie praktycznie można szeptać. Jakaż to miła odmiana po jakże modnych elektrycznych SUV-ach, w których jest głośno po prostu z samego kształtu nadwozia.
Rzecz w tym, że osobiście nie do końca wiem, do kogo jest adresowany. To cud techniki, moja opinia się o tym samochodzie jako takim nie zmienia. W wersji podstawowej to niesamowite auto – zresztą klienci o tym wiedzą, bo Taycan schodzi jak ciepłe bułeczki.
Ale co ze Sport Turismo? Mimo wszystko nie potrafię go nazwać autem rodzinnym, a chyba są takie aspiracje. Egzemplarz testowy był nawet wyposażony w ekrany dla pasażerów kanapy. Można na nich sobie puścić Netflixa i jechać z dziećmi do Chorwacji na urlop…
Tylko właśnie nie.
Taycan Sport Turismo w wersji Turbo S jest cudownie eklektyczny. Łączy w sobie teoretycznie możliwości rodzinnego auta oraz rasowego sportowego kombi. Komfort i prędkość. Tylko realnie z tego połączenia nie wynika wiele.
Czy to auto rodzinne? Może bazowy Taycan bardziej spełnia tę funkcję, w wersji Turbo S to zwyczajnie nie ma sensu. Samochód jest tak drapieżny, że jazda z półtorarocznym dzieckiem w foteliku oznacza głaskanie pedału gazu. Ze starszym prawdopodobnie też, bo jeśli jakieś auto może wywołać chorobę lokomocyjną, to właśnie to.
Problematyczny pozostaje zasięg. Pomimo naprawdę dużej baterii (netto, czyli dla kierowcy, to 83,7 kWh), realnie tym samochodem w trasie będzie po prostu ciężko przejechać więcej niż 300 kilometrów (w mieście można się zakręcić w okolicy 400 kilometrów). Lub nawet mniej, jeśli będziecie jechać po autostradzie z prędkością autostradową. I nie obchodzi mnie, że przy niższej prędkości zasięg wzrośnie. Nie po to kupuję Porsche za bambilion złotych, żeby wlec się za ciągnikiem siodłowym.
I żeby nie było – test odbył się przy kilkunastu stopniach na plusie. Czyli w optymalnych warunkach. Bo elektrykom nie sprzyja nie tylko mróz, ale i upał.
Tak więc w trasie autostradowej Taycanem trzeba swoje odstać dosłownie co dwie godziny. I tak, Taycan ładuje się naprawdę szybko, bo nawet z mocą 270 kW. Ale przecież takich ładowarek w Polsce właściwie nie ma. Na ładowarce 140 kW naładowałem go mimo wszystko od 13 do 80 proc. w 27 minut. Nieźle, ale to i tak mocna ładowarka na polskie standardy. Realia są dużo gorsze.
Dodam jeszcze, że do stu procent trwało to już 57 minut, czyli praktycznie dwa razy dłużej. A bateria naładowana do 80 proc. nie zapewni nam wielkiego zasięgu w trasie. I koło się zamyka.
Czy uważam to za wielki problem? To nie problem Taycana jako takiego, tylko całej elektromobilności. Klientom to nie przeszkadza, Taycan sprzedaje się doskonale. Ale to nie jest auto rodzinne w podróże.
To może bardziej sprawdzi się jako auto do przygód dla nowoczesnego faceta? Cóż, tę niszę lepiej zapełnia według mnie wersja Cross Turismo.
Dlatego choć jako rodzic doceniam całkiem spory (jak na Porsche, bo Panamera w tej kwestii rozczarowuje) bagażnik, tak gdybym miał kupić Taycana, to "zwykłego". Sport Turismo według mnie nie ma dużo sensu.
Taycan pewnie jest najlepszym elektrykiem na rynku (nie patrzymy w tej chwili na ceny, chociaż jest na co – 858 tysięcy złotych, tak startuje konfigurator wersji Turbo S). Ale to wciąż elektryk z ich bolączkami.
Na początek wyznanie. Od kiedy testuję w naTemat samochody, miałem przyjemność siąść za kierownicą myślę, że jakichś… dwustu aut. I jeszcze żaden nie wyzwolił we mnie tylu emocji co Porsche Taycan. Proszę państwa, co to jest za samochód. Brak mi słów, a jednak muszę coś napisać.