– Żaden chrześcijanin nie może czuć się uprawniony do tego, by nie pracować i żyć na koszt innych – powiedział 1 maja biskup rzymskokatolicki Damian Bryl podczas mszy z okazji Święta Pracy. Przywołał postać apostoła Pawła, który miał nakłaniać do utrzymywania się z pracy własnych rąk. Czy to znaczy, że brak zatrudnienia jest grzechem? NaTemat zapytał o to dwóch teologów: prof. Tadeusza Bartosia i prof. Stanisława Obirka.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Biskup Bryl wygłosił kazanie z okazji 31. Ogólnopolskiej Pielgrzymki Robotników i Pracodawców do Narodowego Sanktuarium Świętego Józefa w Kaliszu
Duchowny przekonywał, że praca to skuteczne narzędzie przeciwko ubóstwu
Zdaniem hierarchy praca jest szanowana, bo stanowi źródło bogactwa albo przynajmniej godnych warunków życiowych
Bp Bryl powiedział, że owocami pracy należy się dzielić
Prof. Stanisław Obirek – delikatnie rzecz ujmując – nie jest pod wrażeniem kazania biskupa Bryla. – To wygodne, puste formuły, za którymi nie widać znajomości mechanizmów życia społecznego – ocenia teolog.
Były jezuita zwraca uwagę na to, że brak pracy może nie być kwestią wyboru. Na przeszkodzie zarobkowaniu nierzadko stoi bezrobocie albo stan zdrowia. – Obciążanie ludzi pozbawionych pracy poczuciem winy jest skrajnie nieodpowiedzialne moralnie – ocenia prof. Obirek.
Prof. Bartoś: Słowa o braku pracy mają potencjał nagonki
Na wyrzuty sumienia, które mogą pojawić się u niepracujących adresatów tego wystąpienia, zwraca uwagę także prof. Tadeusz Bartoś. Teolog dodaje, że słowa biskupa mają "potencjał nagonki". – Człowiek słucha takiego kazania i zaczyna się zastanawiać, kto w jego otoczeniu jest pasożytem. Skoro bowiem chrześcijanin nie może czuć się uprawniony, by nie pracować, to jak nazwać tych, którzy nie zarabiają pieniędzy? – wyjaśnia prof. Bartoś.
Tymczasem, podkreśla wykładowca, człowiek spędza sporą część życia nie pracując. – Nie pracują małe dzieci i nastolatki. Często nie pracują także młodzi dorośli, którzy są na studiach. Czy to znaczy, że te wszystkie osoby nie mają zajęcia? Czy to znaczy, że nie są chrześcijanami? Przecież to absurd – ocenia prof. Tadeusz Bartoś.
Filozof zwraca uwagę na to, że w doktrynie katolickiej potępiany jest nie brak pracy, tylko lenistwo, jeden z siedmiu grzechów głównych. Te rzeczy zresztą nie zawsze idą w parze – można np. nie mieć pracy, ale być bardzo zajętym obowiązkami domowymi. Ta prawidłowość działa także w drugą stronę. Grzechem lenistwa może wykazywać się ktoś, kto pracuje.
– Weźmy na przykład niesolidnego pracownika. Jest zatrudniony, zarabia pieniądze, ale nie przykłada się, wykonuje swoje obowiązki niedbale, po łebkach, czego negatywne konsekwencje ponoszą inni ludzie. Popełnia grzech lenistwa, choć przecież ma pracę – tłumaczy prof. Bartoś.
Prof. Obirek: Praca własnych rąk? Biskup powinien zacząć od siebie
Prof. Obirek uważa, że przywołanie przez biskupa Bryla motywu utrzymywania się z pracy własnych rąk jest ryzykowne dla kleru.
– Apostoł Paweł powiedział także "kto nie chce pracować, niech też nie je", ale on robił to, do czego wzywał innych: pracował własnymi rękami, robiąc namioty. Jeśli biskup Bryl chce do tego nawoływać, to powinien zacząć od siebie, czyli od kleru, bo w tej grupie jest bardzo słabo z utrzymywaniem się z pracy własnych rąk – punktuje prof. Obirek.
Teolog wskazuje, że nazywanie pracy źródłem bogactwa jest nieporozumieniem.
– To świadczy tylko o odklejeniu duchownych od realiów społecznych. Sama chęć do pracy nie wystarczy, żeby pracować. Sama ciężka praca nie gwarantuje bogactwa ani nawet godnych warunków życia. Wiedzą o tym miliony ludzi na całym świecie, którzy mimo tego, że latami harują po kilkanaście godzin dziennie, nadal mają nic lub prawie nic. Nierówności społeczne nie są wynalazkiem dzikiego kapitalizmu, ale są przez niego podtrzymywane i pogłębiane – tłumaczy filozof.
Prof. Obirek podkreśla, że sam fakt, iż hierarchowie świętują 1 maja, świadczy o tym, że pewne rzeczy się zmieniają. Święto Pracy jest bowiem dniem honorującym aktywność zwykłego człowieka, wcześniej powszechnie niedocenianą i wyzyskiwaną. – Kler razem ze szlachtą ciemiężył ludzi. W jednych regionach świata była to pańszczyzna, w innych niewolnictwo. Ludzie musieli pracować ponad siły na garstkę osób, których jedyną "zasługą" było urodzenie się z wysoką pozycją społeczną – przypomina profesor.
Teolog przekonuje, że sojusz hierarchów z możnymi nie skończył się w XIX wieku. – Na początku transformacji ustrojowej w 1989 roku polski Kościół wygodnie usadowił się po stronie zwycięzców ekonomicznych przemian. To duży kontrast z działaniami duchownych z krajów Ameryki Południowej, którzy jako zwolennicy teologii wyzwolenia zaangażowali się w tworzenie miejsc pracy – mówi prof. Obirek.
Prof. Bartoś: W tych słowach pobrzmiewa echo protestantyzmu
Prof. Bartoś tłumaczy, że duży nacisk na pracę – a szczególnie pracę przynoszącą sukces – jest w innym odłamie chrześcijaństwa: protestantyzmie. – W tym dyskursie, który położył podwaliny pod kapitalizm, praca jest drogą do zbawienia, a powodzenie finansowe wskaźnikiem tego, jaki los czeka człowieka po śmierci. W powietrzu wisi więc wniosek, że kto nie pracuje, ten jest darmozjadem – mówi teolog.
Ekspert zwraca uwagę na to, że nawet w sprzyjających warunkach – gdy ofert pracy zgodnych z kompetencjami nie brakuje – nie można zakładać, że za niepracowaniem stoi lenistwo. – Osoby, które na pierwszy rzut oka wydają się być zdrowe, mogą nie pracować z powodu takich zaburzeń psychicznych jak ciężka depresja. Nam z zewnątrz może się wydawać, że ktoś jest leniem, a prawda jest taka, że nie jest w stanie pracować, bo walczy o życie – tłumaczy prof. Bartoś.
Nie znaczy to jednak – zastrzega – że wszyscy, którzy nie pracują, są chorzy.
– Z jednej strony mamy ludzi bogatych, którzy nie muszą pracować. Z tej właśnie wolności od przymusu zdobywania środków utrzymania wzięła się zresztą filozofia. Gdyby Arystoteles i Sokrates musieli całymi dniami pracować w polu, dziś nie znalibyśmy ich imion. Z drugiej strony w każdym społeczeństwie jest mała grupa ludzi, którzy nie posiadając znacznego majątku, a mając możliwości zarobkowania, nie chcą pracować. Wtedy jednak warto ustalić, dlaczego tak się dzieje – mówi prof. Bartoś.
Teolog wskazuje, że takie nieprzystosowanie jest badane przez socjologów i pracowników społecznych. – Pewnie są przypadki, w których jedyne, czego trzeba, to kimś potrząsnąć. Jednak nie możemy zapominać o przyczynach strukturalnych, takich jak dziedziczone bezrobocie czy bieda. Praca to coś, czego trzeba się nauczyć. Niektórzy nie mieli od kogo – wyjaśnia prof. Bartoś.
Ekspert dodaje, że przypadki niepracowania mimo takiej potrzeby i możliwości są na tyle rzadkie, że nie można tego nazwać problemem społecznym.
– Problemem jest bezrobocie i wykluczenie społeczne. Problemem są opowieści o tym, że wystarczy się postarać, by przejść ścieżkę od pucybuta do milionera. Problemem jest to, że w Stanach Zjednoczonych, gdzie jeszcze do niedawna wierzono w tę opowieść, przybywa ludzi, którzy mieszkają w samochodach, bo nie mogą utrzymać siebie lub rodziny mając dwie, a nawet trzy prace. Gładkie frazesy z kazań nie przybliżają nas do ich rozwiązania – konkluduje prof. Tadeusz Bartoś.