Fanom kina superbohaterskiego Jamesa Gunna przedstawiać nie trzeba. Zanim jednak twórca "Strażników Galaktyki" oraz szef DC Studios stał się jednym z najważniejszych graczy w Hollywood, zaczynał od pracy w studiu, które dało światu taką "perełkę", jak "Poultrygeist: Noc kurczęcich trucheł". Reżyser nie wyrzeka się jednak swoich korzeni, a w jego filmach wciąż króluje niewybredny humor – i być może za tę oryginalność i odejście od schematów widzowie oraz Hollywood go pokochali.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
James Gunn to reżyser hulających obecnie w kinie "Strażników Galaktyki: Volume 3".
Gunn zaczynał karierę od kultowego studia Troma, które znane jest z takich filmów, jak "Toksyczny mściciel" czy "Tromeo i Julia".
Pod koniec 2022 roku reżyser został jednym z zarządzających DC Studios.
Pierwsze filmy o zombie James Gunn zaczął kręcić w wieku 12 lat
James Gunn urodził się w 1966 roku w Missouri w rodzinie katolickich irlandzkich imigrantów. Ma piątkę rodzeństwa, z czego trójka pracuje w tym samym biznesie, co on – Sean i Matt są aktorami (ten pierwszy zagrał w jego "Strażnikach Galaktyki", a drugi jest także pisarzem), a Brian pracuje jako scenarzysta.
Gunn od dzieciństwa interesował się popkulturą. Czytał komiksy i magazyny jak "Fangoria", oglądał niskobudżetowe horrory i filmy gatunkowe. W wieku 12 lat zaczął kręcić pierwsze amatorskie filmy o zombie ze swoim bratem w pobliskich laskach.
Pozostając wiernym swojej pasji Gunn ukończył studia na wydziale artystycznym na Saint Louis University, a następnie na prestiżowym Columbia University School of Fine Arts (co ciekawe, studiował tam pisanie prozy, a nie filmów).
Troma i Lloyd Kaufman nauczyli Gunna wszystkiego
Swoją pierwszą pracę w połowie lat 90. Gunn dostał w Tromie – kultowym już dziś studiu Lloyda Kaufmana, znanym z realizowania najbardziej szalonych pomysłów za niewielkie pieniądze, które albo się kocha, albo nienawidzi za niewybredne (oraz niepoprawne politycznie w ostatnich latach) poczucie humoru oraz tanie efekty gore.
Cokolwiek jednak się myśli o punkowym studiu kręcącym przede wszystkim horrory komediowe, to właśnie pracując w nim Gunn nauczył się, jak pisać scenariusze, produkować i dystrybuować filmy, znajdować lokacje do kręcenia oraz reżyserować aktorów.
Przyszły szef DC Studios swój pierwszy film napisał wraz ze wspomnianym wcześniej legendarnym Kaufmanem, który także był jego reżyserem. "Tromeo i Julia", jak sama nazwa wskazuje, jest wariacją na temat klasycznego dramatu Szekspira.
Co ciekawe, parodia jednego z największych romansów w historii doczekała się całkiem niezłych recenzji na łamach "The New York Timesa".
Gunn wymieniony jest jako jeden ze współscenarzystów również takich seriali jak "The Tromaville Café" and "Troma’s Edge TV". Pierwszym jego samodzielnym scenariuszem byli "Specjalni", czyli niezależna komedia superbohaterska.
Później po raz pierwszy nawiązał współpracę z Warner Bros., gdy napisał scenariusz do "Scooby-Doo". Film nie spodobał się krytykom, ale był jednym z największych kasowych hitów 2002 roku, dzięki czemu Gunn dostał również pracę przy jego wypuszczonym dwa lata później sequelu "Scooby-Doo 2: Potwory na gigancie".
Po latach reżyser wspominał, że studio mocno ingerowało w jego wersje filmów i nie pozwoliło m.in. na bardziej dosłowne przedstawienie Velmy jako osoby ze społeczności LGBT+.
Od "Robali" do "Strażników Galaktyki"
W tym samym roku, w którym premierę miała druga część "Scooby-Doo", na ekranach zadebiutował napisany przez Gunna "Świt żywych trupów" w reżyserii Zacka Snydera. Horror był numerem jeden w box office i zarobił ponad 100 mln dolarów i sprawił, że Gunn zyskał w Hollywood opinię gościa, który pisze filmowe hity.
W 2006 roku, a więc ponad 10 lat po rozpoczęciu przez niego kariery w show-biznesie, wreszcie udało mu się wyreżyserować swój pierwszy film. Składające hołd erze horrorów lat 80. "Robale" nie stały się takimi kasowymi hitami, jak poprzednie, bardziej mainstreamowe produkcje Gunna, jednak krytykom się spodobały.
Prawdziwy przełom reżysersko-scenariopisarski nadszedł dla Gunna dopiero w 2014 roku, gdy Marvel powierzył mu pieczę nad "Strażnikami Galaktyki". Produkcja z Chrisem Prattem, Zoe Saldañą oraz Davem Bautistą wyróżniała się na tle innych tytułów studia charakterystycznym poczuciem humoru Gunna (prawdopodobnie również schedą po pracy w Tromie) i spodobała się nawet tym, którzy od kina superbohaterskiego generalnie stronią.
Wychowanek Kaufmana dostał zielone światło na kolejne części, ale jako wychowanek jednego z najbardziej kontrowersyjnych reżyserów sam nie uniknął pewnych "wpadek". W 2018 roku, czyli rok po premierze "Strażników Galaktyki vol. 2" gruchnęła wieść, że Disney zwolnił reżysera, a trzecia część zostanie przekazana w ręce kogoś innego.
Poszło o tweety Gunna z lat 2009-2010, w których filmowiec żartował m.in. z gwałtów, pedofilii, Holokaustu oraz zamachu z 11 września. Po latach na światło dzienne wyciągnęli je konserwatywni dziennikarze i pomimo przeprosin reżysera oraz zapewnień, że obecnie jest już innym człowiekiem, zarząd Disneya był nieugięty...
...aż do początku 2019 roku, gdy przywrócił go na stołek reżysera. Jak wspominali aktorzy przy okazji niedawnej premiery, nie mogli wyobrazić sobie robienia filmu bez Gunna i tak też przedstawili sprawę studiu.
Szczęśliwie mieli po swojej stronie szefa Marvela Kevina Feige'a, który również optował za przywróceniem oryginalnego twórcy. Patrząc na pozytywne recenzje "Strażników Galaktyki: Volume 3" oraz wyniki w box office, Disney może jedynie żałować, że nie zaklepał Gunna dla siebie na dłużej.
"Zarząd MCU z pewnością pluje sobie teraz w brodę, gdyż Gunn – co by o nim nie mówić – dał głodnym wrażeń widzom dokładnie to, czego w ostatnich latach filmy Marvela nie potrafiły im zaserwować" – oceniała dla naTemat Zuzanna Tomaszewicz.
Wszyscy czekają, co Gunn zrobi jako szef DC
Nie tylko Marvel dostrzegł potencjał Gunna. W 2021 roku światło dzienne ujrzał "Legion samobójców: The Suicide Squad" w jego reżyserii, który został oceniony znacznie wyżej niż pierwsza część, za której kamerą stanął jego wcześniejszy współpracownik Zack Snyder.
Jedną z ulubionych postaci widzów okazał się Peacemaker, w którego wcielał się były wrestler John Cena. Genialny casting nie został zmarnowany i na początku 2022 roku na HBO Max zadebiutował spin-off będący serialem poświęconym właśnie temu bohaterowi.
"Serial oraz jego odbiór przez widzów udowadniają, że asekurancka strategia, którą z reguły kierują się hollywoodzkie wytwórnie, nie popłaca, a publika chce czegoś świeżego, charakternego i nieugrzecznionego, a taka właśnie jest historia wrednego Kapitana Ameryki na sterydach, który nie boi się czasami odsłonić swojego miękkiego brzuszka" – przeczytacie w recenzji "Peacemakera" opublikowanej na łamach naTemat.
Sukces produkcji sygnowanych nazwiskiem Gunna sprawił, że DC Studios, mające w ostatnich latach na swoim koncie więcej porażek niż sukcesów, poszło po rozum do głowy i pod koniec 2022 roku ogłosiło, że razem z Peterem Safranem ("Aquaman", "Shazam! Gniew bogów") obejmie on stery nad studiem.
Już po paru miesiącach duet podjął kontrowersyjną decyzję, gdy oznajmił, że zwalnia Henry'ego Cavilla z roli Supermana, gdyż ma inną wizję tego bohatera. Krytykę rozjuszonych fanów aktora Gunn podsumował na swoim Twitterze.
"Wiedzieliśmy obejmując szefostwo w DC, że znajdzie się pewna mniejszość, która będzie szczególnie hałaśliwa i niemiła. Wiedzieliśmy, że kiedy weźmiemy się za robotę, będziemy musieli przejść okres pewnych turbulencji. Wiedzieliśmy, że będziemy musieli podjąć trudne, nieoczywiste decyzje, zwłaszcza w obliczu chaotycznej natury tego, co było przed nami" – przekazał w jednym z postów.
Reżyser odniósł się także do personalnych przytyków pod adresem nowych szefów DC Studios (którym sam zresztą jest). "Nikt nie lubi być nękany ani wyzywany – ale szczerze mówiąc, przechodziliśmy przez znacznie gorsze rzeczy. Obraźliwe krzyki nigdy, przenigdy nie wpłyną na nasze działania" – stwierdził.
Gunn zakończył wpis dodając, że razem z drugim szefem DC Peterem Safranem nie ugną się pod wpływem krytycznych głosów. Podkreślił, że ich decyzje są zgodne z tym, "co ich zdaniem jest najlepsze dla historii i dla postaci z DC funkcjonujących od prawie 85 lat".
Na chwilę obecną wiadomo, że nowi szefowie studia mają m.in. w planach opowiedzenie na nowo historii wspomnianego Supermana, nakręcenie nowych przygód Batmana i Robina (na podstawie komiksów wydawanych w latach 1967-1983), "Potwora z bagien" oraz serial o Green Lantern Corps. Patrząc na dotychczasowe dzieła Gunna raczej nie ma się co obawiać, a zacierać ręce i czekać na nowe z niecierpliwością.
Jestem psycholożką, a obecnie również studentką kulturoznawstwa. Pisanie towarzyszyło mi od zawsze w różnych formach, ale dopiero kilka lat temu podjęłam decyzję, by związać się z nim zawodowo. Zajmowałam się copywritingiem, ale największą frajdę zawsze sprawiało mi pisanie o kulturze. Interesuje się głównie literaturą i kinem we wszystkich ich odmianach – nie lubię podziału na niskie i wysokie, tylko na dobre i złe. Mój gust obejmuje zarówno Bergmana, jak i kiczowate filmy klasy B. Po godzinach piszę artykuły naukowe o horrorach, które czasem nawet ktoś czyta.