Oni mają nie pojawić się na pogrzebie Kamilka. Boją się linczu
redakcja naTemat
11 maja 2023, 13:38·2 minuty czytania
Publikacja artykułu: 11 maja 2023, 13:38
Na pogrzebie skatowanego Kamilka nie będzie jego matki oraz ojczyma, którzy zostali aresztowani. Na uroczystości zabraknie jednak także dwójki pozostałych krewnych, czyli wuja i ciotki chłopca, którzy mieszkali z nim w tym samym domu. Są oskarżeni o to, że nie udzielili pomocy chłopcu, ale pozostają na wolności. Na uroczystościach jednak ma ich nie być.
Reklama.
Reklama.
O sprawie informuje "Fakt", który powołuje się na informacje przekazane przez wujostwo dzielnicowemu. Policjant miał usłyszeć, że rodzina chłopca nie będzie uczestniczyć w ceremonii pogrzebowej Kamilka "ze względu na reakcje ludzi".
Wujek i ciotka Kamilka nie chcieli skorzystać z ochrony
Sprawa śmierci Kamila wzbudziła ogromne poruszenie, więc obawy mogą być zasadne. Wujostwu przysługuje jednak możliwość zawnioskowania o ochronę w czasie pogrzebu. "Fakt" podaje jednak, że ani Wojciech J., ani Aneta J. nie zawnioskowali o to.
Wujek powiedział, że widział, że chłopiec miał "czerwoną twarz", ale uwierzył jego matce, że dziecko poparzyło się wrzątkiem. Miał także nie zdawać sobie sprawy z tego, że Kamilek jest cały poparzony, bo miał na sobie ubrania, a także nie skarżył się i nie płakał.
Wojciech J. deklaruje także, że w czasie, w którym dziecko zostało skatowane, przebywał w pracy. W domu była natomiast jego żona. Jak twierdzi kobieta, ona jednak również nie wiedziała, że chłopcu stała się krzywda, bo "była w swoim pokoju". Oboje usłyszeli prokuratorskie zarzuty, że nie udzielili Kamilkowi pomocy.
"Super Express" dotarł także do sąsiadów rodziny, których zapytano, czy oni również nie zdawali sobie sprawy z dramatu dziecka. Jak wyjaśnili sąsiedzi, rodzina była dysfunkcyjna, zza drzwi często dobiegały hałasy i krzyki, na które już nikt nie reagował.
Pogrzeb Kamila odbędzie się 13 maja na cmentarzu Kule w Częstochowie. Udział w nim ma wziąć biologiczny ojciec chłopca oraz jego przyrodnia siostra. To właśnie ojciec miał wezwać pogotowie do syna. Ten natychmiast po interwencji trafił do Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka.
Lekarze walczyli o życie Kamilka przez 35 dni. Ostatecznie jego stan się pogorszył, a chłopiec zmarł. Jak powiedział w materiale "Uwagi" telewizji TVN lekarz chłopca dr Andrzej Bulandra, Kamil może mógłby przeżyć, gdyby jego organizm działał poprawnie. Na to jednak nie było szans, bo dziecko było skrajnie zaniedbane, w tym w tym odwodnione i niedożywione.
– Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy zrobić, organizm tego nie wytrzymał. Natomiast gdyby był zdrowym dzieckiem, leczonym od samego początku, powinien przeżyć. To, że on był zaniedbany (...) i nie tylko chodzi o to, że leczenie od oparzenia było opóźnione, ale jego organizm był słaby. Był odwodniony, niedożywiony... Prawdopodobnie miał różnego rodzaju niedobory, które sprawiły, że nie miał siły na tę walkę – wskazał.