– Jak dotąd mamy do czynienia przede wszystkim z protestem sprowadzającym się do klikania. To się dzieje na Twitterze i Facebooku. Młodzi, dobrze wykształceni, z wielkich miast nie zbuntują się przeciwko PO – mówi o protestach w sprawie związków partnerskich publicysta Michał Kolanko.
– Mamy 500 000 maili! – pisali z entuzjazmem 27 stycznia wieczorem założyciele facebookowego wydarzenia “Związki partnerskie tak, dyskryminacja nie”. Chodziło im o e-maile ze słowami sprzeciwu wobec odrzucenia przez część posłów PO projektu ustawy o związkach partnerskich. – Ten gniew wylewa się z internetu – mówił portalowi Gazeta.pl Leszek Jażdżewski, organizator akcji, redaktor naczelny kwartalnika "Liberte". I rzeczywiście. Wirtualne oburzenie sprawiło, że udało się skrzyknąć grupę osób, które zaczęły działać także “w realu”: w niedzielę w spontanicznym proteście pod Sejmem zebrali się zwolennicy związków partnerskich. Czyżby to pierwszy krok ku szerszemu ruchowi?
O tym, że protestu, który zrodził się po piątkowym głosowaniu, nie należy bagatelizować, przekonany jest publicysta “GW” Marek Beylin. W tekście zatytułowanym “Niech Tusk drży: młodzi, aktywni, wykształceni przeciw PO”, pisze:
Czy tradycyjna ostoja Platformy, czyli “młodzi, wykształceni, z dużych miast”, przez prawicę nazywani pogardliwie lemingami, rzeczywiście zbuntują się z powodu związków partnerskich i powiedzą Tuskowi “nie”? Na ten temat rozmawiamy z Michałem Kolanką, redaktorem serwisu 300polityka.pl.
Za wcześnie jeszcze, by rozstrzygać o tym ze stuprocentową pewnością, ale mam wrażenie, że nie.
No właśnie. 100 osób, które przyszły w niedzielę pod Sejm, to chyba jednak niewiele.
Nie chodzi nawet o liczebność tej manifestacji. Pamiętajmy, że był to pierwszy, spontaniczny protest. Nie powinniśmy na jego podstawie oceniać potencjału niechęci wobec decyzji Sejmu. Moim zdaniem są jednak inne argumenty, które sprawiają, że nie powinniśmy spodziewać się masowych protestów.
Czytaj też:Nacjonalista maszeruje, leming siedzi w domu
Jakie to powody?
Przede wszystkim trudno w przypadku związków partnerskich mówić o gwałtownej ingerencji w wolność – jak to było odbierane przy sprawie ACTA. Wtedy miało miejsce jedno, konkretne wydarzenia, które wielu zdziwiło, zszokowało, które było traktowane jako zamach wolność w sieci, głęboką ingerencję rządu. Na dodatek, działo się to tuż po ogólnoświatowych protestach w sprawie projektów Kongresu USA SOPA/PIPA. Tymczasem temat związków partnerskich nie jest niczym nowym – o sprawie mówi się od dawna, a Platforma od dawna rozczarowuje wielu ludzi w sprawach obyczajowych.
Mam też wrażenie, że protesty związane z ACTA dotyczyły bezpośrednio większej grupy osób. Były też w pewnym sensie ponadpartyjne?
Tak jest. To były protesty ponad politycznymi podziałami. Obserwowałem je z bliska i widziałem, że na ulicę wyszli zarówno zwolennicy Ruchu Palikota, jak i PiS-u. Tamten problem po prostu angażował wszystkich. Kwestia związków partnerskich jest natomiast problemem dużo silniej związanym tylko z jedną opcją polityczną. Dlatego nie spodziewałbym się, żebyśmy mieli do czynienia z “drugim ACTA”.
Ale pewien opór widać. Przecież 500 tysięcy wysłanych e-maili to już jest coś.
To prawda, ale niech pan zwróci uwagę, że jak dotąd mamy do czynienia przede wszystkim z protestem sprowadzającym się do klikania. To się dzieje na Twitterze i Facebooku, są e-maile. Trudno powiedzieć, żebyśmy byli świadkami realnej aktywności. To raczej tzw. slaktywizm. W przypadku ACTA było inaczej.
Czy skoro na masowy protest nie ma co liczyć, to może przynajmniej stanie się tak, jak prognozuje Marek Beylin? Czy PO straci poparcie w części wielkomiejskiego, liberalnego elektoratu?
Może się okazać, że przynajmniej na jakiś czas poparcie dla PO spadnie. Warto śledzić sondaże, żeby to ewentualnie wychwycić. Pytanie, czy osoby deklarujące, że odchodzą od Platformy, będą o tym pamiętać przy urnie wyborczej. Co więcej, duża część tych, którzy mogą chcieć wprowadzenia związków partnerskich, i tak nie należy do elektoratu PO.
Tak pan sądzi?
Potwierdzają to sondaże. Wbrew pozorom, największe poparcie dla PO nie jest deklarowane wśród najmłodszych. Najbardziej partii Tuska sprzyjają ludzie nieco starsi, ustatkowani, nieźle zarabiający, którzy założyli już rodziny. Ich problem związków partnerskich dotyczy w mniejszym stopniu.
Ale dotyczy tzw. nowej klasy średniej, młodych, wykształconych, mieszkających w dużych miastach, dobrze zarabiających. Chodzi mi o grupę, którą prawica definiuje jako “lemingi”.
Wolałbym nie używać tego określenia, bo nawet prawicowcy nie potrafią do końca powiedzieć, kogo ono obejmuje. Ale jeśli mówimy właśnie o nowej miejskiej klasie średniej, to z całą pewnością sprawa związków partnerskich jest w tej zbiorowości obecna. Myślę jednak, że to nie jest ich główny problem. Być może decyzja PO jakoś im przeszkadza, trochę uwiera, ale na pewno nie wyjdą z jej powodu na ulice. To taki cierń w boku, ale nie realny kłopot.
Cezary Michalski napisał niedawno w “Tygodniku Powszechnym”, że “nowe polskie mieszczaństwo jest zbyt wygłodniałe, aby pozwolić sobie na solidarność społeczną”. Sugerował w ten sposób, że nastawione na osobisty sukces “lemingi”, nie bardzo interesują się losem uboższych warstw społeczeństwa. Ale wydawać by się mogło, że klasa średnia będzie chociaż skłonna walczyć o bliskie jej, obyczajowe postulaty, jak związki partnerskie. Dlaczego tak się nie dzieje?
Wydaje mi się, że przedstawiciele klasy średniej “zbuntowaliby” się tylko, gdyby jakaś decyzja rządu pogorszyła ich sytuację materialną, gdyby pojawiły się problemy gospodarcze, które bezpośrednio uderzą w ich styl czy poziom życia. Ewentualnie, gdyby stało się coś takiego, jak w przypadku ACTA, gdy działanie władz odczytano jako zamach na wolność. W innych wypadkach przedstawiciele nowej klasy średniej nie będą skłonni aktywnie angażować się w ruch protestu.
Zobacz także:Geje są leniwymi, tęczowymi lemingami: wolą siedzieć w szafie niż upomnieć się o swoje prawa
A ewentualny odpływ elektoratu? Czy wielkomiejskie zaplecze PO stopnieje?
Nie sądzę. Zwróćmy uwagę, że ta grupa nie ma właściwie na kogo innego głosować. Janusz Palikot, który ciągle “wymyśla się na nowo”, stracił wiarygodność i nie jest już traktowany jak poważny polityk. Z kolei SLD ma dla nowej klasy średniej zbyt wyraźnie lewicowy program gospodarczy. PiS odpada z kolei z powodów obyczajowych. Mam więc wrażenie, że nie będziemy świadkami masowego odpływu elektoratu PO.
Oburzenie na Platformę, jakie od piątku wylewa się wielką falą w sieci, tym razem nie zamrze. (...) Stało się więc to, co Donalda Tuska i kierownictwo PO powinno wprawić w prawdziwą trwogę: wielu młodych, aktywnych i wykształconych Polaków uznało, że Platforma nie reprezentuje ich oczekiwań ani wartości. CZYTAJ WIĘCEJ