Lekarz ujawnił, jak wyglądały rany na ciele Kamila. Chłopiec musiał bardzo cierpieć
redakcja naTemat
12 maja 2023, 19:00·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 12 maja 2023, 19:00
25 proc. ciała Kamilka było pokryte poparzeniami. Zdaniem jego lekarza chłopiec przed przewiezieniem do szpitala musiał bardzo cierpieć. Rany były w tak złym stanie, że medycy musieli rozciąć ubranie, by móc je ściągnąć. Prócz tego chłopiec miał złamania, a także był pobity.
Reklama.
Reklama.
Lekarz Kamila dr Andrzej Bulandra ocenił w rozmowie z TVN24 stan, w jakim chłopiec trafił do szpitala. Jak wskazał, około 1/4 ciała chłopca była poparzona, a rany przykryte były ubraniem. To przykleiło się do ciała na tyle mocno, że lekarze, by je zdjąć, musieli rozcinać materiał.
Matka nie leczyła oparzeń Kamila
– Moją uwagę zwróciło to, że to nie były oparzenia świeże, ale takie, które powstały jakiś czas wcześniej i nie były w sposób fachowy leczone. Były brudne, zakażone, pokryte strupami. Nie widziałem żadnego efektu wcześniejszego leczenia – stwierdził dr Bulandra i dodał, że dziecko musiało bardzo cierpieć.
– Na pewno tego typu oparzenia związane są z bardzo dużymi dolegliwościami bólowymi. Przez te parę dni od momentu oparzenia do przybycia do szpitala musiało to być duże cierpienie – wskazał lekarz. Jak dodał, obszar oparzenia był na tyle duży, że nie miało ono szans samoistnie się zagoić.
W organizmie chłopca doszło do szeregu chorób zapalnych, które spowodowało nie tylko oparzenie, ale też złamania. Jak wskazał lekarz, najstarsze miało ponad miesiąc.
– Złamanie to też jest proces zapalny, też tam się dzieją różne rzeczy na poziomie biologicznym, biochemicznym, komórkowym, które mają wpływ na zaostrzenie tej choroby oparzeniowej – podkreślił.
Batalia o życie ośmioletniego Kamilka trwała 35 dni. Od momentu przywiezienia chłopca do szpitala zespół medyków robił wszystko, by go uratować. Niestetychłopiec zmarł 8 maja. Cały czas przebywał w stanie śpiączki farmakologicznej. Sporą rolę odegrał tu czas. Pomoc bowiem została udzielona Kamilkowi dopiero po pięciu dniach.
Pogotowie wezwał biologiczny ojciec Kamila, który dowiedział się o stanie dziecka. Ośmiolatka poparzył ojczym, który znęcał się nad nim, a oprócz oblania go wrzątkiem, także rzucił nim na rozgrzany piec węglowy, a także bił i przypalał papierosami.
Poparzenia widziała nie tylko matka dziecka, ale też wujostwo, które mieszkało z rodziną Kamilka w dwupokojowym mieszkaniu. Jak twierdzą, chłopiec miał się jednak nie uskarżać na ból. O znęcaniu się nad dzieckiem także mieli nie wiedzieć, o czym powiedzieli w programie "Uwaga" telewizji TVN. Jednocześnie ciotka przyznała, że w momencie poparzenia była w mieszkaniu, ale "w swoim pokoju", dlatego niczego nie słyszała.
W obrębie rany oparzeniowej wydzielane są specjalne substancje,
powodujące proces zapalny, którego fizjologicznym zadaniem jest
usunięcie uszkodzonej tkanki i rozpoczęcie procesu gojenia. Gdy
oparzenie zlokalizowane jest na niewielkiej powierzchni ciała, ten
proces zapalny jest pożądany. Natomiast jeśli oparzenie jest duże,
obejmujące powyżej 10 proc. powierzchni ciała i ilość tych substancji
wydzielanych jest duża, to rozwija się ogólnoustrojowa choroba
oparzeniowa(...)