
Plany odebrania nauczycielom wolnego w przerwie między Świętami Bożego Narodzenia a Nowym Rokiem wywołały burzę negatywnych komentarzy. Zarzuca się, że rząd szuka taniej siły roboczej, a poza tym podczas ferii uczniowie i tak nie przyjdą do szkoły, więc nauczyciele będą siedzieli bezczynnie. Mimo to budynek będzie trzeba ogrzać czy zorganizować dowóz dzieci ze wsi.
REKLAMA
Ministerstwo edukacji chce, by nauczyciele pracowali w przerwie między Świętami Bożego Narodzenia a Nowym Rokiem – w tym czasie mieliby się zajmować uczniami, których rodzice pracują oraz uzupełniać dokumentację. Cytowani przez "Gazetę Wyborczą" komentatorzy zwracają uwagę, że praca nauczyciela jest specyficzna, a za granicą normą jest przyznawanie im dłuższego urlopu.
Zawsze między świętami mamy dyżury. Z reguły nie ma wtedy uczniów, a w gimnazjach to nawet pies z kulawą nogą nie zajrzy. Oszczędności nie będzie, trzeba zagwarantować dowóz dzieci ze wsi, nie wygaszę też ogrzewania i kawał budynku będzie się grzał na pusto. CZYTAJ WIĘCEJ
Źródło: "Gazeta Wyborcza"
Jednak Związek Nauczycielstwa Polskiego popiera zmiany, których wprowadzenia chciały samorządy. To one dają pieniądze na edukację i skarżą się, że Karta Nauczyciela ogranicza im możliwości dostosowywania liczby pracowników do potrzeb. A te są coraz mniejsze, bo uczniów ubywa. Samorządowcy będą mogli też dowolniej kształtować pensje nauczycieli.
O planach ministerstwa edukacji pisaliśmy w naTemat wczoraj: "Związki zawodowe robią wszystko, by rząd nie ruszył Karty nauczyciela. Jak donosi "Gazeta Wyborcza", zmiany w ustawie, jakie ogłosi już w czwartek minister edukacji Krystyna Szumilas, nie będą dotyczyły pensum, czyli liczby godzin, które spędza przy tablicy nauczyciel. Pedagodzy muszą się jednak przygotować na krótsze wakacje. Okazuje się bowiem, że według nowych przepisów nauczyciel będzie mógł odpoczywać 47 dni, a więc o tydzień mniej niż w sumie trwają wakacje letnie i ferie zimowe".
Źródło: "Gazeta Wyborcza"

