Robi mi się niedobrze na myśl o relacjonowaniu działań "rosyjskiej" komisji PiS, która ma być sądem kapturowym nie tylko dla Donalda Tuska, ale i każdej osoby, która z jakiegoś powodu jest niewygodna dla władzy. Po tym, jak Andrzej Duda ochoczo podpisał się pod tym niekonstytucyjnym bublem, powinniśmy się zastanowić, czy i jak pozarządowe media powinny pokazywać obrady.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Wybaczcie, nie będę używać okrągłych zdań o sporze prawnym, bo to nie jest ani spór, ani prawny. To brutalny atak barbarzyńców na Polskę: europejskie państwo i europejskie wartości. Atak prowadzony od wewnątrz.
Zamiast stworzyć normalną komisję śledczą, która mogłaby wyjaśnić kwestię rosyjskich wpływów w Polsce po 1989 roku, politycy PiS przegłosowali powołanie nieodpowiedzialnej, partyjnej inkwizycji, która na wszelki wypadek ma nie badać ich działań z lat 2005-2007.
Polowanie na czarownice
Członkowie Zjednoczonej Prawicy wykuli młot na Tuska i inne czarownice. Teraz będą nim wymachiwać tuż przed wyborami – tak bardzo boją się przegranej. Biorąc pod uwagę to, co działacze PiS i jego przystawek wyprawiali przez ostatnie osiem lat, ten strach jest zrozumiały. Rzutem na taśmę rządzący spróbują odwrócić uwagę Polaków od szalejących cen, by skupić ich wzrok na symbolicznych, ale nadal płonących stosach. Stąd lex Tusk.
Co w tej sytuacji powinny zrobić wolne media? Beznamiętnie (niektórzy powiedzieliby: symetrycznie) opisywać wysokość i temperaturę płomieni? A może po prostu nie przychodzić na plac, na którym mają być wykonywane egzekucje? Decyzje pisowskiej inkwizycji mają być przecież ostateczne, a jej członkowie całkowicie bezkarni, nawet gdy będą jawnie kłamać i pomawiać.
Mamy do wyboru trzy główne opcje.
1. Bojkot
"Szanujące się media absolutnie nie powinny brać udziału w tej farsie" – napisała mi na Facebooku znajoma spoza branży, która nie kryje oburzenia ostatnimi wydarzeniami. Podobny postulat – bojkotu "roskomisji" PiS-u przez niezależne media – zgłosiła posłanka Lewicy Magdalena Biejat podczas konferencji prasowej.
Nie powiem, opcja wydaje się kusząca, bo przecież nikt nie lubi babrać się w szambie, ale niestety jest nierealistyczna. To nie jest przypadek "don't make stupid people famous" (pomijając już szczegół, że nie chodzi o głupotę, ale podłość).
To, że czegoś nie pokaże TVN24, Wyborcza czy naTemat nie sprawi, że sprawa nie będzie nagłośniona. Nie po to PiS zrobił z TVP swoją partyjną telewizję, by teraz nie trąbić w niej 24/7 o wszystkim, co tylko członkom "roskomisji" ślina na język przyniesie. Do tego dochodzą platformy społecznościowe, na których w ciągu kilku sekund mogą wylądować filmiki z "przesłuchań" czy, dajmy na to, "dowody", podrzucone przez władzę nielegalnym Pegasusem czy innym programem do inwigilacji.
Ignorowanie "roskomisji" przez pozarządowe media sprawi tylko, że w przestrzeni publicznej będą krążyć wyłącznie kłamstwa TVPiS i kontrolowane przecieki od inkwizytorów. Bojkot jest opcją pozornie atrakcyjną, ale niebezpieczną. Wystarczy przypomnieć sobie, do czego doprowadziło bycie "ponad to" po katastrofie smoleńskiej, gdy działacze PiS zaczęli sączyć w uszy wyborców teorie spiskowe, by podpompować sobie słupki.
Barbarzyńcy mają tendencję do tego, by żerować na cudzej delikatności, a potem siadać pięknoduchom na głowie.
2. Wszystko po staremu
Jeszcze gorsza jest jednak opcja numer dwa: relacjonowanie komisji PiS jak każdej innej komisji, tak jakby funkcjonowała według demokratycznych, przejrzystych, sprawiedliwych reguł, czyli sprawianie wrażenia, że jest odwrotnie niż w rzeczywistości.
To ciche wchodzenie w narrację PiS, któremu bardzo zależy na tym, by to barbarzyństwo oswoić. Wolne media nie mogą w tym uczestniczyć.
3. Odkłamywanie działań "roskomisji"
No i wreszcie ostatnia główna opcja, numer trzy: niezależne media odnotowują działanie "roskomisji" PiS, przytaczają główne wydarzenia, jednak za każdym razem opatrują je solidnym kontekstem: o bezprawności komisji lex Tusk, o jej partyjnym charakterze, o kompletnym braku odpowiedzialności karnej jej członków, którzy mogą wygadywać najgorsze bzdury i oskarżać rywali o najgorsze rzeczy bez żadnego trybu. Innymi słowy, trzeba wziąć na siebie żmudne zadanie odkłamywania tych wszystkich łgarstw.
Ta opcja wydaje się najlepsza z możliwych, jednak nadal pozostaje pytanie "jak?". Może jestem naiwna, ale widzę to tak, że szefowe i szefowie wolnych redakcji w Polsce siadają razem i wypracowują konkretne rozwiązania. Czy relacjonować posiedzenia "roskomisji" na żywo? Jak reagować na kłamstwa i manipulacje jej członków? W jaki sposób tworzyć tytuły tekstów w internecie, by krzykliwe cytaty nie rozpowszechniały propagandy PiS?
Wszystko bowiem ostatecznie rozbija się o procedury albo ich brak. Czasami – jak dowodzi smutny przykład Smoleńska – dosłownie. Nie wystarczy, by wolne media postanowiły, że będą krytycznie opisywać działania pisowskiej komisji. Powinny mieć gotowe scenariusze na dające się przewidzieć typy sytuacji, a w razie potrzeby zgodnie reagować na bieżąco. I powinny być gotowe poświęcić wyświetlenia czy kliki, które mogłyby pozyskać mocnymi tytułami, na rzecz rzetelności.
Inaczej, mimo pięknych idei, skończą tam, gdzie chce PiS: jako mimowolni uczestnicy tego barbarzyństwa. Uniknięcie tej hańby nie ma ceny. Jedyną rzeczą, którą zweryfikuje "roskomisja", będzie to, czy wolne media podzielają tę opinię.