nt_logo

Pewnie mnie wyśmiejecie, ale trudno. Ten Range Rover to… najlepsza hybryda, jaką jeździłem

Piotr Rodzik

30 maja 2023, 16:42 · 4 minuty czytania
Tak, wiem, nazwanie auta za gruuubo ponad pół bańki "najlepszą hybrydą, jaką jeździłem", zwłaszcza w sytuacji, kiedy niekoniecznie mnie stać na hybrydę ze zdecydowanie innej półki, to oczywiście pewnego rodzaju nuworyszowskie podejście do tematu. Ale w tym szaleństwie jest metoda – Range Rover Sport w wersji PHEV jest wygodny, szybki, pakowny, a przede wszystkim oferuje duży zasięg na baterii i nie jest to w ogóle trik marketingowy. Co jeszcze lepsze, energia z akumulatorów jest użyteczna nie tylko w mieście.


Pewnie mnie wyśmiejecie, ale trudno. Ten Range Rover to… najlepsza hybryda, jaką jeździłem

Piotr Rodzik
30 maja 2023, 16:42 • 1 minuta czytania
Tak, wiem, nazwanie auta za gruuubo ponad pół bańki "najlepszą hybrydą, jaką jeździłem", zwłaszcza w sytuacji, kiedy niekoniecznie mnie stać na hybrydę ze zdecydowanie innej półki, to oczywiście pewnego rodzaju nuworyszowskie podejście do tematu. Ale w tym szaleństwie jest metoda – Range Rover Sport w wersji PHEV jest wygodny, szybki, pakowny, a przede wszystkim oferuje duży zasięg na baterii i nie jest to w ogóle trik marketingowy. Co jeszcze lepsze, energia z akumulatorów jest użyteczna nie tylko w mieście.
Range Rover Sport urzeka. W wersji PHEV nawet bardzo. Fot. naTemat.pl

To pewnie nie jest żadne zaskoczenie, bo co trzeba mieć w głowie, żeby uważać inaczej, ale jestem wielkim fanem nowych rendżów. Jestem wielkim fanem zwłaszcza ich stylistyki – są dystyngowane z zewnątrz, o masywnym nadwoziu (niezależnie od modelu) można powiedzieć wszystko, ale nie to, że jest krzykliwe. Za to budzi respekt.


Range Rover Sport przypadł mi do testu już po jazdach dużym Range Roverem, którym jeździłem w zeszłym roku. Co rzuca się w oczy? Po pierwsze, to nadal kawał auta, ale już w ludzkiej skali, zwłaszcza na tle dużego rendża, który można określić tylko w jeden sposób – wielkie bydlę. Sport to konkurencja dla takich aut (wielkościowo) jak BMW X5 czy Porsche Cayenne.

Czytaj także: https://natemat.pl/431011,range-rover-test

Fani marki oczywiście szybko odnajdą w Sporcie nawiązania do zwykłego Range Rovera. Zwłaszcza wnętrze jest wypisz wymaluj praktycznie identyczne. Z zewnątrz design jest troszkę bardziej zwyczajny – zwłaszcza tylny pas wyglada zdecydowanie bardziej generycznie niż w dużym Range Roverze, który jest ze swoimi pionowymi światłami po prostu dziełem sztuki.

Przedni grill też jest nieco prostszy, ale to wszystko nie zmienia faktu, że to po prostu śliczne auto. O wnętrzu już pisałem przy okazji testu wspomnianego auta i nie ma co nad nim się rozwodzić, bo to wszystko już było. To, co mnie cieszy, to działanie systemu multimedialnego Pivi Pro. Rozpływałem się nad nim już przy okazji Jagura XF, ale system wreszcie przestał się wieszać. Chyba więc doszło do jakiejś stosownej aktualizacji.

Czytaj także: https://natemat.pl/405682,jaguar-xf-test-po-liftingu

Na minus dalej jest ergonomia. Dopchanie się do ustawień komputera pokładowego i skasowanie np. zużycia paliwa to katorga. Tak samo jak męczące może być wypchnięcie praktycznie wszystkiego na ekrany dotykowe. Na obronę projektantów – udało im się utrzymać minimalistyczny, ale i elegancki styl.

O samym wnętrzu warto jeszcze wspomnieć, że jest po prostu gigantyczne. A fotele regulowane w milionie punktów (kanapa też ma elektrycznie sterowany kąt podparcia) i masaż są po prostu doskonałe. Wygoda, wygoda, wygoda.

Ale przejdźmy już do tego, co naprawdę ciekawe.

Dlaczego tak chwalę hybrydowy układ w Range Roverze Sport?

Z wielu powodów. Po pierwsze: jest czym jechać. Sercem hybrydowego Sporta jest układ składający się ze spalinowego, trzylitrowego V6 o mocy 400 KM oraz silnika elektrycznego. Razem całość ma bardzo godne 510 koni mechanicznych.

Do setki taki zestaw rozpędza się katalogowo w 5,4 sekundy. Że wolno z takiej mocy? Przez akumulatory Rangę Rover Sport waży… prawie trzy tony (!). Z bagażami i zestawem pięciu pasażerów trójka z przodu po prostu pęka z łatwością. Skąd taka masa? Przez baterię, ale o tym za chwilę.

A właściwie to już. Range Rover Sport pomimo swojej dość kuriozalnej masy i ogólnej aerodynamiki cegły wg producenta pokona na baterii… ponad sto kilometrów. Przypominam, że typowe hybrydy plug-in puchną przy wartościach dwukrotnie mniejszych.

Skąd takie cyfry? Przez absurdalnie wielką (jak na hybrydę PHEV) baterię. Ma ona (brutto) aż 38 kWh pojemności, co oznacza, że na rynku są auta ELEKTRYCZNE, które mają mniejszy zestaw akumulatorów. Kosmos. Stąd te waga tego auta.

I co ważne, to naprawdę działa. Oczywiście nie wiem jak trzeba jeździć, żeby te sto kilometrów na prądzie przejechać, ale w mieście da się spokojnie machnąć 80 kilometrów. I co jeszcze lepsze, da się też w trasie. Na drogach krajowych udało mi się pokonać 85 kilometrów i 300 metrów, zanim bateria się wyzerowała.

Spalanie w tym czasie wyniosło raptem… pół litra na sto kilometrów. Tylko dlatego, że okazjonalnie coś trzeba było wyprzedzić i odpalał się silnik. Ale równie dobrze mogło być tu zero – i to są naprawdę imponujące liczby. Swoją drogą – V6 świetnie brzmi. To taki pomruk, ale bardzo dostojny.

Wreszcie – samochód świetnie zarządza energią w trasie i to takiej na serio, czyli po drogach ekspresowych. W trzystukilometrowej trasie z Suwałk do Warszawy (większość to ekspresówki) bateria całkowicie skończyła mi się dopiero po… 270 kilometrach.

Oczywiście nie pokonałem tyle na prądzie, ale samochód chętnie przełączał się w tryb elektryczny kiedy tylko mógł. Co to oznacza? Że w tym trzytonowym kolosie z o mocy 510 koni mechanicznych spalanie na tej 300-kilometrowej trasie wyniosło finalnie… 6,6 litra.

Mówiąc jeszcze bardziej obrazowo – pojechałem z Warszawy do Suwałk, pokręciłem się na miejscu, wróciłem do Warszawy i jeszcze mi została 1/3 baku (swoją drogą dużego, bo 72-litrowego, wbrew modzie wpychania do plug-inów baków o pojemności zgrzewki wody).

W skrócie: to hybryda, która naprawdę działa. I którą się chce jeździć.

Komfort, komfort, komfort

Tym bardziej, że Range Rover Sport jeździ jak marzenie. I co ważne – ma (jak każdy Range Rover) wszystkie zdolności terenowe, których się po nim spodziewacie. Włącznie z sonarem (!) oraz możliwością brodzenia do aż… 90 centymetrów. On tylko wygląda jak samochód, który boisz się zarysować. To brutalna maszyna terenowa, chociaż bez złudzeń – powstała po to, żeby przykładowo brytyjski lord mógł dojechać polną drogą do swojej posiadłości łamane na udać się na polowanie.

W naszych polskich warunkach Range Rover Sport realnie jest maszyną do komfortowego połykania kilometrów przez bogatych ludzi. I z tego zadania wywiązuje się oczywiście aż nadto dobrze.

Na wstępie tego fragmentu testu – nie, to nie jest żaden sportowiec wbrew nazwie. Przy wspominanym Porsche Cayenne to wręcz rozbujana łajba. Niemniej jednak pomimo wielkiego komfortu Sportem jeździ się po prostu bardzo sprawnie. To głównie zasługa genialnego wręcz pneumatycznego zawieszenia Dynamic Air Suspension z systemem Dynamic Response Pro.

I to jest serio game changer – system potrafi utrzymać wielką masę tego auta w ryzach. Dlatego przy gwałtownym nurkowaniu przód auta nie "nurkuje" i odwrotnie – przy przyspieszaniu maska nie wyrywa do góry. Oczywiście auto nie buja się też na boki. Ale i tak – nie próbujcie sprawdzać, ile jest tego sportu w Sporcie. To po prostu nie ma sensu… ale też nie o to chodzi.

Cena

I tu dochodzimy do tego punktu, w którym trochę gubię się. Nie jestem bowiem przekonany, że klient na ten samochód będzie przejmował się niskim spalaniem czy dużym zasięgiem w trybie elektrycznym. Chyba że oczywiście jest bardzo sfokusowany na bycie eco.

W każdym razie Range Rover Sport to najbiedniej okolice pół miliona złotych, ale realnie zabawa w konfiguratorze (a kto chce bazową wersję) szybko wywinduje cenę do góry. Samochód ze zdjęć to skromne 787 490 brutto.

Czy jest tej ceny warty? Oczywiście. Czy to dużo? Też oczywiście.