logo
"Cabin Fever" to horror, który ma 0 proc. pozytywnych recenzji na Rotten Tomatoes. Fot. naTemat/ kadr z filmu "Cabin Fever"
Reklama.

Eli Roth to znawca horrorów

Eli Roth to fanatyk kina grozy, który ma niesamowitą wiedzę o tym gatunku, co udowadnia w wyprodukowanym przez niego serialu dokumentalnym "Historia horroru".

Roth zasłynął "Hostelem", filmem będącym rozrywką jedynie dla koneserów naprawdę brutalnego torture porn (podgatunku horroru skupionego na pokazywaniu brutalnej przemocy na ekranie), jednak zadebiutował "Śmiertelną gorączką", w której jego fascynacja horrorem przyniosła niezłe rezultaty.

Pomimo banalnej fabuły reżyserowi udało się wpleść w nią doskonale rozpoznawalne przez fanów kina grozy motywy, co zostało docenione zarówno przez nich, jak i łasych na takie meta-gierki krytyków.

logo
"Śmiertelna gorączka" to debiut fabularny Eliego Rotha. Fot. kadr z filmu "Śmiertelna gorączka"

"Śmiertelna gorączka" odniosła na tyle spory sukces, że zdecydowano się na dokręcenie drugiej (2009) oraz trzeciej części (2013), choć już nie w reżyserii Rotha, który zajął się innymi projektami. Po czternastu latach od premiery (a więc całkiem prędko) światło dzienne ujrzał remake oryginału – tak zły, że żaden z krytyków umieszczających recenzje na Rotten Tomatoes nie napisał o nim ani jednego dobrego słowa.

Co poszło nie tak w "Cabin Fever" (2016)?

"Cabin Fever" z 2016 podążą dokładnie tym samym szlakiem, co horror Rotha. Grupa młodych mieszczuchów udaje się na odpoczynek do chaty na odludziu. Szybko wchodzą w konflikt z agresywnymi lokalsami, jednak jak się prędko okazuje, to nie oni stanowią największe zagrożenie, a bezlitosny mięsożerny wirus.

Pisząc scenariusz "Śmiertelnej gorączki", Roth inspirował się własnym zakażeniem skóry, którego nabawił się, pracując na farmie na Islandii oraz ulubionymi horrorami: "Ostatnim domem po lewej" (1972) Wesa Andersona, "Teksańską masakrą piłą mechaniczną" Tobe'ego Hoopera (1974) oraz "Martwym złem" (1981) Sama Raimiego.

Reżyser nie wynalazł koła na nowo, ale zgrabnie udało mu się połączyć znane z tych tytułów tematy (strach przed obcymi, konflikt pomiędzy miastem a wsią, izolacja w miejscu oderwanym od świata), lokacje (domek w głębi lasu) oraz gatunki (body horror ze slasherem).

"Cabin Fever" Travisa Zariwny'ego kroczy za horrorem Rotha niczym pokraczny bliźniak, który być może wygląda identycznie, ale nie zachowuje esencji filmu reżysera "Hostelu" i "Zegara czarnoksiężnika".

Horrory wielokrotnie już dostawały po głowie za idiotyczne bazowanie na tych samych kliszach, prowadzące często do absurdalnych zachowań głównych bohaterów. W oryginalnej "Śmiertelnej gorączce" do tych schematów Roth podszedł jednak z humorem i dystansem, więc chociaż zasadniczo film nie jest komedią, to nieustannie ironicznie mruga do widzów okiem.

Tej lekkości zabrakło w remaku Zariwny'ego. Przyciężkawi są bohaterowie (poziom gry aktorskiej obsady: amator), dialogi (nieadekwatne i absurdalne, jak w najprawdopodobniej najgorszym filmie tego roku, czyli slasherze "Puchatek: Krew i miód") oraz zdaje się artystyczne ambicje twórcy (niektóre ujęcia wyglądają jak parodia horrorów w stylu tych ze studia A24).

Seans "Cabin Fever" najbardziej utrudnia jednak i zamienia w mordęgę nielogiczność postępujących po sobie zdarzeń czy właśnie wspomniane wcześniej akcje bohaterów, od których rozboleć może głowa.

Dodajcie do tego niechlujność twórców i niekonsekwencje twórców (przykład: dziewczyna, która została rozerwana przez podwórkowego psa na strzępy, jakby był co najmniej tygrysem, pod koniec filmu pojawia się w worku na zwłoki w całości) – i koszmar gotowy, choć zapewne nie taki, na jaki liczył Zariwny.

logo
"Cabin Fever" z 2016 roku to niepotrzebny remake. Fot. "Cabin Fever"

Niepotrzebny remake i bardzo zły film

Wiele remaków powstających obecnie na potęgę niewartych jest nawet jednej klatki filmowej. Istnienie "Cabin Fever" w filmowym czy nawet horrorowym krajobrazie nie ma żadnej racji bytu – zamiast dodawać jakąś nową wartość do swojego poprzednika, wręcz ją odejmuje.

Jego nieudolność bowiem sprawia, że z radaru widzów (zbyt zajętych miernotą filmu, by dostrzec coś innego) z pewnością zniknie to, co w swoim oryginalnym dziele chciał przekazać Roth – fakt, jak silnie ufamy stereotypom i uprzedzeniom, co w tej konkretnej historii prowadzi wielokrotnie do tragedii.

Żeby oddać nieco sprawiedliwości Zariwny'emu, znam tytuły, które leżą już na poziomie realizacji i odstraszają po pierwszych minutach chwiejącym obrazem czy amatorskimi cięciami, więc zasługują na owo okrągłe zero nieco bardziej. Będąc jednak uczciwą wobec potencjalnych widzów, ostrzegam, że remake "Śmiertelnej gorączki" oferuje mocne gore... i właściwie nic więcej.

Oglądanie złych filmów bywa przyjemnością, jednak w tym wypadku może być mowa jedynie o schadenfreude. Jeśli więc czyjaś klęska na całej linii nie wprawia was w dobrym humor – omijajcie "Cabin Fever" z daleka.