– Gdyby wzrost gospodarczy nie hamował, Polacy nie wyjeżdżali za chlebem, bezrobocie nie rosło, a ulice były odśnieżone, moglibyśmy rozmawiać o związkach partnerskich – twierdzi Krzysztof Szczerski z PiS. Czy związki to temat zastępczy? A może określanie ich takim mianem służy tylko temu, by storpedować niewygodną dla opozycji dyskusję?
"Temat zastępczy" to ostatnio stwierdzenie-klucz. Prawica nie ma wątpliwości, że tak właśnie trzeba nazywać sejmową dyskusję o związkach partnerskich. W mediach przekonywali o tym jednomyślnie przedstawiciele PiS, Solidarnej Polski i konserwatystów PO, na czele z ministrem Jarosławem Gowinem.
"Zastępcze" okazują się także dywagacje o Annie Grodzkiej, która, ku sprzeciwie m.in. polityków PiS, może zostać nowym wicemarszałkiem Sejmu, jak również o prof. Krystynie Pawłowicz, której komentarze na temat parlamentarzystki Ruchu Palikota i homoseksualistów oburzyły wielu.
Gospodarka, głupcze!
O czym innym mielibyśmy dyskutować? Na przykład o wstrzymaniu unijnych funduszy na budowę polskich dróg albo o wyhamowaniu wzrostu gospodarczego, czyli o gospodarczych "newsach" ostatnich dni. – Najwyższy czas na to, by skończyć z dyskusjami nad związkami nieformalnymi (…), a zacząć dyskutować o kwestiach naprawdę ważnych: kwestiach polskiej gospodarki – podsumował ostatnio prezes PiS Jarosław Kaczyński.
Z podobnego założenia wychodzą inni prawicowi politycy. – W danym momencie jest różna hierarchia problemów. Gdyby dzisiaj w Polsce wszystko szło w sposób bezproblemowy, wzrost gospodarczy by nie hamował, ludzie nie wyjeżdżaliby za granicę za chlebem, bezrobocie malało, ulice były odśnieżone, wtedy moglibyśmy mówić, że najistotniejsze są kwestie społeczne, w tym związki partnerskie – mówi naTemat Krzysztof Szczerski, poseł PiS.
Charakterystyczny dla takiej retoryki jest wynik analizy serwisów internetowych, jaką przeprowadził na swoim blogu Tomasz Rożek, dziennikarz "Gościa Niedzielnego". Doszedł do wniosku, że sprawa związków partnerskich i zamieszanie wokół Anny Grodzkiej całkowicie przykryły ostatnie problemy gospodarcze, o czym świadczą zresztą konkretne liczby. "Im więcej Grodzkiej, tym mniej dróg. To pierwszy komentarz, jaki nasuwa się po ich zestawieniu" – napisał Rożek.
To jednak tylko jeden punkt widzenia. Słuchając posła Szczerskiego można przecież dojść do wniosku, że skoro do rozmowy o związkach partnerskich potrzeba odśnieżonych ulic i niskiego bezrobocia, odpowiedni moment nigdy nie nadejdzie.
Tymczasem, o czym przekonuje dziennikarz "Polityki" Jacek Żakowski, kwestia nieformalnych związków jest równie ważna jak gospodarka i tymi tematami powinniśmy zajmować się równolegle. – Związki partnerskie i tolerancja sprzyjają wzrostowi gospodarczemu oraz innowacyjności. Społeczeństwa nietolerancyjne, które upośledzają kobiety, mniejszości seksualne czy nietypowe formy rodziny, gorzej się rozwijają – dowodzi .
Zdaniem Żakowskiego w ustach prawicowych polityków twierdzenie o "tematach zastępczych" oznacza po prostu brak wrażliwości wobec milionów Polaków, którzy chcą o związkach dyskutować otwarcie. – Przecież tutaj chodzi o jakość życia obywateli. Jak można nazywać to tematem zastępczym? Trafniej byłoby na przykład określać tak te wszystkie kwestie związane z brzozą i Smoleńskiem, w których wszystko jest już jasne, a które ciągle powracają. To jest klasyczny przykład tematu zastępczego – zaznacza dziennikarz.
"Życie ludzkie tematem zastępczym? Bezsens"
Anna Dryjańska, socjolożka związana z Fundacją Feminoteka, na swoim blogu w naTemat również nie oszczędziła prawicy za retorykę tematów zastępczych. Jak napisała, to taki "termin-knebel, używany przez posłów reprezentujących naród biskupów, ilekroć parlament ma się zająć kwestiami dotyczącymi praw obywatelskich.
Podobnego zdania jest Małgorzata Kidawa-Błońska, posłanka PO. – Opozycja używa określenia "temat zastępczy" tylko wtedy, kiedy nie ma w danym temacie nie ma nic do powiedzenia. Tak było choćby w przypadku związków partnerskich. Zresztą, mówienie, że życie ludzkie jest jakimś tematem zastępczym, to kompletny bezsens – dodaje.
Niesiołowski i Brudziński, czyli producenci tematów
Wiesław Gałązka, specjalista ds. marketingu politycznego, pytany przez nas o tematy zastępcze, zwraca uwagę, że szukać ich należy gdzie indziej, niż sugeruje to prawica. – Jest oczywiście tak, że dziwnym zbiegiem okoliczności w kilku przypadkach, kiedy Tuskowi zwalały się na głowę problemy, rozpoczynała się debata o kwestiach ideologicznych. Tym razem to nie jest jednak temat zastępczy – podkreśla ekspert. – Prawdziwe tematy zastępcze pojawiają się w konsekwencji wypowiedzi najbardziej kontrowersyjnych posłów – dodaje.
Schemat jest tutaj znany i wielokrotnie sprawdzony. Do studia telewizyjnego (najczęściej, ale nie tylko) przychodzą politycy znani z ostrego języka, tacy jak Stefan Niesiołowski czy Joachim Brudziński, i dzielą się z publicznością swoimi opiniami, często w sposób agresywny i obraźliwy. Następnie przez kilka dni ich wypowiedzi powtarzane są po wielokroć, a do debaty dołączają kolejni posłowie.
– To media są winne tematu, że ciągle mówi się o tematach zastępczych. Roztaczają nad rządem parasol ochronny. A politycy? Niestety ulegają pokusie celebryctwa medialnego – odpowiada na zarzuty poseł Krzysztof Szczerski.
Reklama.
Jarosław Gowin
minister sprawiedliwości
Przyjdzie też pora w lepszych ekonomicznie czasach na to, żebyśmy się pospierali o takie kwestie, czy pary homoseksualne powinny mieć prawo do adopcji dzieci.
Edukacja seksualna, antykoncepcja, przerywanie ciąży, związki partnerskie, in vitro – za każdym razem, gdy omawiana kwestia leży w orbicie ideologii seksualnej biskupów katolickich, a ich sejmowi reprezentanci jak mantrę powtarzają 'temat zastępczy' próbując uciąć jakąkolwiek dyskusję i zachować status quo. CZYTAJ WIĘCEJ
Wiesław Gałązka
eskpert ds. marketingu politycznego
– Kreowanie tematów zastępczych działa na tej zasadzie, że kontrowersyjni politycy zapraszani są do mediów, a potem przez kilka dni wałkuje się wypowiedziane przez nich bluzgi czy ostre oceny.