– Oczekiwałabym czegoś więcej od studiowania – napisała do nas rozgoryczona czytelniczka naTemat. Jest oburzona faktem, że profesor nazwał ją "durną" podczas wykładu i ośmieszył na oczach grupy. – Jesteśmy kandydatami bardziej do poznańskich "Biedronek" niż do ambasad czy urzędów – napisała Kinga.
Kinga jest studentką pierwszego roku w jednej z prywatnych wyższych szkół w Poznaniu. Napisała do nas o przykrym zdarzeniu które ją spotkało. Podczas zajęć została obrażona przez wykładowcę. Powodem zajścia było jej nieodpowiednie zachowanie podczas wykładu. Nasza czytelniczka przyznaje, że rozmawiała z koleżanką. Jej zdaniem, wykład nie porywał, a jej szept nie powinien wywołać tak burzliwej reakcji ze strony profesora.
– Profesorowie starszej daty mają inne standardy – zauważa Mateusz Klinowski. Wykładowca prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim twierdzi, że kiedyś inaczej rozmawiało się ze studentami, lecz było to przez nich akceptowane. – Nawet takie zwroty jak "dureń" nie były uznawane za obraźliwe. Wszystko zależało od kontekstu –
twierdzi Klinowski. Jego zdaniem, wykładowca z Poznania był najprawdopodobniej profesorem starszej daty, który nie rozumie, że w ostatnich latach mentalność studentów się zmieniła.
– Młodzież oczekuje dziś innego traktowania. Sam nieraz dostałem linijką po palcach, czy dziennikiem po głowie i nie było w tym nic dziwnego. Zaostrzyła się wrażliwość studentów. Też mam z tym problem, gdy próbuję przywołać studenta do porządku. Kilka lat temu ich to mobilizowało, dziś obrażają się i potrafią więcej nie pojawić się na zajęciach – uważa nasz bloger.
Wykład był nudny...
Kinga przyznaje, że jej zachowanie również można odebrać jako brak szacunku wobec profesora. Twierdzi, że wykład był "nudny jak flaki z olejem", co jednak trudno uznać za usprawiedliwienie do prowadzenia rozmów. Każdy, kto był studentem, wie jednak doskonale, że zarówno "nudni" wykładowcy jak i ciche rozmowy podczas wykładu są pewną normą.
Według Mateusza Klinowskiego nudne zajęcia to problem wielu polskich uczelni. – Poziom merytoryczny zajęć jest fatalny i to nie tylko na prywatnych uczelniach. Zwykle nie myśli się o uwspółcześnieniu metod dydaktycznych. Starzy wykładowcy bardzo często ograniczają się do czytania podręczników napisanych przez samych siebie – zauważa wykładowca prawa na UJ. Jego zdaniem, nawet władze uczelni mają problem, by profesorowie zmieniali swoje metody na nowocześniejsze.
Nasza czytelniczka podkreśla jednak, że nie tylko jednostkowe zachowanie profesora skłoniło ją do przesłania do nas listu. Napisała również wiele gorzkich słów o problemach wyższych uczelni, które tracąc na swojej elitarności, straciły także jakości.
Studia to "kiepsko wymyślona szopka"
Kinga twierdzi, że nie tak wyobrażała sobie studiowanie. Rzeczywistość studiowania całkowicie rozminęła się z tą, którą jeszcze w liceum oglądała w uczelnianych folderach, czy podczas spotkań na dniach otwartych. Kinga miała nadzieje na to, że studia są okresem rozwoju własnej osobowości, zainteresowań oraz że dadzą jej podstawy do budowania swojej przyszłości. – Oczekiwałabym konstruktywnej dyskusji na zajęciach, burzy mózgów, szacunku do siebie i innych studentów oraz poczucia, że moje pieniądze i mój czas nie są stracone – mówi rozczarowana studentka.
Rzeczywistość studencka rozczarowała Kingę, tak jak setki innych studentów w całej Polsce. Wiele uczelni, zwłaszcza tych prywatnych, stało się jedynie fabryką produkującą niewiele umiejących absolwentów z "papierkiem" w dłoni. – Mam wrażenie, że wszystko jest kiepsko wymyśloną szopką i ułudą. Celem szkoły jest udostępnianie młodym ludziom wrażenia, że mają wyższe wykształcenie. Nie chcę takiego "wykształcenia" – mówi zawiedziona studentka. Jak twierdzi, gdyby wiedziała, że właśnie tak będą wyglądały zajęcia, to wybrałaby średnie wykształcenie i 10 tysięcy "w kieszeni", które wydała na studiowanie.
– Studenci słusznie mają pretensje, że są traktowani jak idioci – mówi wykładowca prawa Mateusz Klinowski. Studia nie spełniają oczekiwań młodych w całej Polsce. – Są poniżej ich aspiracji. Studia nie mają nic wspólnego z kształceniem elit. Rozczarowanie poziomem studiów jest powszechne. Zaczynając własne studia, sam byłem zażenowany ich poziomem – wyznaje Klinowski.
"Jesteśmy rekrutami do poznańskich Biedronek"
Kinga swoim listem chce ostrzec tych, którzy zamierzają studiować jedynie dla "papierka". Nasza czytelniczka wysłała także list do władz uczelnianych z prośbą o wyjaśnienie sytuacji, która miała miejsce podczas wykładu z Historii Stosunków Międzynarodowych. Twierdzi jednak, że nie spodziewa się niczego konstruktywnego ze strony uczelni. Ma też świadomość, że za swoją odwagę w ujawnianiu uczelnianych problemów może nie zdać najbliższych egzaminów.
"Nie dam się systemowi"
Kinga nie zamierza się godzić z "ustawianiem studenta nisko w hierarchii społecznej". Do swoich koleżanek i kolegów z całego kraju zwraca się z apelem o dyskusję na temat uczelnianych standardów: – Polsko, porozmawiajmy o tym! – podsumowuje studentka z Poznania. Kinga przysłała do nas także zdjęcie napisu, który napotkała na jednej z ulic.
Reakcja Kingi na zdarzenie na uczelni nie dziwi naszego blogera Mateusza Klinowskiego. – Kiedyś moje pokolenie akceptowało pewien poziom poniżenia, jako rodzaj czegoś wpisanego w szkolną rzeczywistość. Byliśmy mniej świadomi własnych praw. Z drugiej strony, wykładowcy cieszyli się znacznie wyższym autorytetem niż dziś – mówi wykładowca prawa.
Pan Profesor na przedmiocie 'Historia Stosunków Międzynarodowych' nazwał mnie 'DURNĄ' gdyż nie słuchałam go i rozmawiałam po cichu z koleżanką. Szczęście chciało, że kolega, który nagrywał wykład położył na biurku Pana Profesora dyktafon (na nagranie jeszcze czekam). Pan Profesor Nadzwyczajny Doktor Habilitowany [sic!] okazał totalny brak szacunku do studentki, której nie zna, o której nic nie wie, której wiedzy jeszcze nie sprawdził nazywając ją przy 22 osobowej grupie DURNĄ.
Brakiem szacunku jest dla mnie marnowanie mojego cennego czasu na zajęcia, za które płacę ciężkie pieniądze i które nic nie wnoszą do mojego światopoglądu, nie rozwijają mnie, nie są konstruktywne - wręcz przeciwnie są to tak zwane zajęcia pt. 'zakuć, zdać, zapomnieć'. Nie chcę przelewać na konto prywatnej uczelni, która mianuje się 'uczelnią nr 1 w Wielkopolsce' co miesiąc 350zł po to, żeby ktoś obrażał mnie [nawet Szanowny Pan Profesor Nadzwyczajny Doktor Habilitowany] na zupełnie bezproduktywnych wykładach.
Kinga
Studentka - czytelniczka naTemat
Całą grupą śmiejemy się, że jesteśmy rekrutami bardziej do poznańskich "Biedronek" niż do ambasad, czy urzędów.
Myślę, że cała ulica Wiejska w Warszawie powinna całą sprawę przemyśleć i dojść do bardziej konstruktywnych wniosków niż tylko to, że nie będą rozmawiać o związkach homoseksualnych (bo po co dyskusja w naszym kraju? pewnie jest tak samo niepotrzebna jak na przedmiocie o historii)
Kinga
Studentka, czytelniczka naTemat
Jak wracałam do Szczecina [mieszkam w Szczecinie, studiuję w Poznaniu] to natknęłam się na swojej ulicy na słynny już szyld. W połączeniu z napisem, dał mi jeszcze mocniej do myślenia NA TEMAT 'czy warto studiować?'