3. sezon "Wiedźmina" już wyszedł (a w zasadzie jego pierwsza część) na Netfliksie i choć jest lepszy w porównaniu z poprzednim sezonem, to twórcy nadal odchodzą od książkowego pierwowzoru i nie uniknęli pewnych wpadek. Co zatem nie wyszło tym razem? UWAGA! W dalszej części są same spoilery z najnowszych odcinków.
Reklama.
Reklama.
Pierwsza część 3. sezonu "Wiedźmina" już miała premierę na Netfliksie. Do obejrzenia mamy pięć odcinków.
Druga część będzie miała premierę za niecały miesiąc: 27 lipca (odcinki 6-8).
Co nie wyszło w nowym sezonie "Wiedźmina"? Jest kilka takich rzeczy, ale takiej tragedii jak przy 2. sezonie nie ma.
Nowy sezon "Wiedźmina" zgodnie z obietnicami, jest trochę wierniejszy książkom (i te momenty rzeczywiście twórcom wychodzą jak np. scena z "dubbingującym" Jaskrem i Ciri), ale jest wiele rzeczy, które potrafią wkurzyć nie tylko fanów sagi Andrzeja Sapkowskiego i zwykłych widzów.
W poprzednim sezonie scenarzyści tak daleko odeszli od pierwowzoru, że pozostaje im już tylko kontynuować lub poprawiać słabsze, wymyślone przez siebie wątki i postacie. Dlatego nie sposób wymienić tu każdej "wariacji", bo trzeba by streścić cały serial. Skupiłem się zatem na ogólniejszych rzeczach, które najbardziej rzuciły mi się w oczy w tym sezonie, z pominięciem szczegółów w stylu - dlaczego Geralt nie dobił Rience'a, kiedy miał okazję?
"Miły przyjacielu", czyli jak spłycono słynne listy między Geraltem a Yennefer
Na wstępie 3. sezonu mamy kuriozalną wymianę listów między Geraltem i Yennefer. Wiedźmin strzelił focha na czarodziejkę po tym, co odstawiła ostatnio (chciała oddać Ciri w ręce kogoś na kształt Babie Jagi, by odzyskać swoją moc). I choć mieszkali razem, mieli ciche dni i komunikowali się za pomocą listów. Yen tak bardzo starająca się o przebaczenie była momentami aż żałosna, ale scenarzyści musieli jakoś naprawić ich związek. Problem w tym, że widzowie, którzy nie czytali książek, nie mogą zrozumieć niuansu związanego właśnie z listami.
To nawiązanie do pierwowzoru, czyli "Krwi elfów". W książce jednak kontekst był zupełnie inny, bo i akcji z Baba Jagą nie było. Geralt, który nie należy do wielkich romantyków, przez dwie noce głowił się nad tym, jak zacząć list do Yen - nie odzywał się od lat, a chciał prosić ją o pomoc z Ciri. W końcu postawił na zwrot "miła przyjaciółko", ale nie miał złych intencji. Czarodziejka odpisała mu w zgryźliwym tonie, również zaczynając od "miły przyjacielu", ale tym razem w sarkastycznym wydźwięku.
Romans Jaskra i Radowida - teoretycznie pasował, ale zrealizowano to topornie
Wątki LGBT nie kłócą się z sagą Andrzeja Sapkowskiego, która wyprzedziła swoje czasy pod względy tolerancji dla inności, antyrasizmu, feminizmu i krytyki toksycznej męskości. Nawet biseksualizm Jaskra (Joey Batey), który ma bujne życie łóżkowe, wydaje się czymś pasującym do tej postaci. Jednak romans z Radowidem (Hugh Skinner) wydaje się w serialu dodany na siłę. I nie chodzi o to, że go nie było w książkach, a książę z syna Vizimira, w serialu stał się jego bratem. I póki co nie ma w sobie nic z psychopaty.
Totalnie też nie czuć chemii między obiema postaciami, a ich ciągnące się przez kilka odcinków podchody i zaloty są grubymi nićmy szyte i nie mają większego wpływu na opowiadaną historię. Może w drugiej części tego sezonu to się zmieni, ale w tej części uwielbiana przez widzów postać Jaskra sprowadza się do bycia uwodzonym przez Radowida. Relacja z Geraltem i resztą została potraktowana po macoszemu i gdyby wyciąć sympatycznego barda z tego sezonu, to fabuła by niestety nie ucierpiała.
Dijkstra jako amator BDSM i szpieg... który jest nim tylko z nazwy
W oryginale nie było mowy o tym, że Dijkstra (Graham McTavish) lubi być smagany pejczem po pleckach, ale niektórym czytelnikom akurat ten motyw pasuje do tej postaci. Szkoda jednak, że poświęcono na to więcej czasu, niż pokazanie go jako arcyszpiega. Podobnie zresztą sprawa ma się z jego wspólniczką (i dominą) - czarodziejką Filippą (Cassie Clare).
Oboje coś tam knują, ale zupełnie nie widzimy ich przy pracy (tylko widzimy efekty w postaci np. śmierci), ani nie czujemy, że to mistrzowie w swoim fachu i są jednymi z największuch intrygantów na Kontynencie. Po prostu nie poświęcono im wystarczającej ilości czasu i potencjał tych postaci jest na razie marnowany.
Wygląd Yennefer i Ciri psuje zagłębienie się w klimat fantasy i fabułę
Już po pierwszym trailerze 3. sezonu widzowie śmiali się, że koszula Yennefer (Anya Chalotra) wygląda jak z H&M. Ogólnie jej stroje w tym sezonie są bardzo współczesne i gdyby wyszła w nich teraz na ulicę, to nikt by nie myślał, że urwała się z serialu fantasy. Podobnie rzecz się ma z Ciri - jej kamizelka z futrem także można by dostać w sklepie z naszego świata, co w połączeniu z mocnym makijażem sprawia, że wygląda jak bogata turystka w Alpach. Nie wspominając już o zmienionej fryzurze Jaskra, bo to kwestia gustu - Radowidowi się podoba.
Stroje to jedna rzecz, ale druga to charakteryzacja aktorek. Wcześniej to nie było zauważalne, ale teraz Yennefer i Ciri wyglądają jak rówieśniczki (aktorki dzieli 5 lat różnicy), przez co trudno jest nam kupić ich jakże ważną relację matki z córką (czarodziejki i wiedźmini są bezpłodni, dlatego oboje podchodzą do misji również bardzo osobiście). A może wystarczyłby mniej mocny makijaż u Ciri (Freya Allan)? Jej relacja z Geraltem jest przekonująca i poruszająca właśnie przez to, że widać różnicę wieku, a Yennefer momentami wydaje się wręcz młodsza od swojej przybranej córki.
Teleportacje bohaterów (nie mylić z portalami) sprawiają, że ten świat jest wydaje się malutki
Nie zawsze jest to regułą w "Wiedźminie", ale jednak dalej często czujemy się zagubieni. Mowa o wycinaniu scen podróżowania, ograniczoną liczbę szerszych planów ukazujących Kontynent i zamieszkujące go nacje oraz postaciach "teleportujących" się z miejsca na miejsce. Niesie to za sobą pozytywne i negatywne konsekwencje. Z jednej strony jest dynamiczniej i mamy mniej przestojów, choć emocjonująca akcja też może się dziać w dialogach spacerujących osób (do perfekcji opanował to Tarantino).
Z drugiej strony to sprawia, że np. nie ma poczucia zagrożenia, bo uciekający bohaterowie po chwili docierają w bezpieczne miejsce. Innym razem mówią, że muszą gdzieś wyruszyć i już są w tym miejscu w kolejnej scenie lub dwie sceny dalej (przewija się to wszystko np. na początku z Geraltem, Ciri i Yen). Przez to też nie mamy wrażenia ogromu tego świata, bo wszystko jest jakby pod nosem, w jednym klaustrofobicznym i w zasadzie pustym kraju. Takie skakanie między lokacjami powoduje też, że już sami do końca nie wiemy, na którym dworze się znajdujemy.
"Wiedźmin" próbuje teraz stać się serialem politycznym jak "Gra o tron"
W książkach było zawsze dużo polityki, ale w serialu już nie za bardzo. Nagle jednak jesteśmy wrzuceni w sam środek intryg królów i ich podwładnych, co jest dobre, bo wreszcie w duchu oryginału, ale trudno nam się w tym wszystkim od razu odnaleźć. Daje się to we znaki na imprezie na Thanedd (swoją drogą narracja piątego odcinka była fajnie poprowadzona, ale przesadzono z powtórzeniami) i... w sumie w każdej scenie, w której w grę wchodzi polityka.
Zrozumienie tego utrudnia nam powierzchowność i skrótowość tych wątków, słabo przedstawiona geografia świata (patrz: teleporty), mnogość nazw, postaci, które są zupełnie nowe w tym sezonie lub wcześniej były na dalszych planach i przestaliśmy kojarzyć ich imiona, a teraz okazują się kluczowe. Wiemy, że wszystkim chodzi o Ciri, ale "kto, co, po co i z kim?" jest często niejasne i przez to przytłaczające. W "Grze o tron" polityka była interesująca i pełna napięcia, bo od początku położono na nią nacisk i każdy wątek i postać mógł odpowiednio wybrzmieć, ale tutaj potrafi zmęczyć nawet wytrwałych i uważnych widzów.
Pod względem zabijania nowych postaci też chce być jak "Gra o tron"
W 3. sezonie wprowadzono zupełnie nową postać elfa, której nie było w oryginale - Gallantina (Robbie Amell). Poświęcono na niego sporo czasu ekranowego, zapowiadał się ciekawie (aczkolwiek niektórych mogło bawić jego modulowanie głosem na wzór Henry'ego Cavilla) i miał przed sobą ważne zadanie. Jednak tak jak się szybko pojawił, tak szybko zginął. Znaczenie jego śmierci będzie jeszcze pokazane (lub pozostawione w sferze domysłów), ale ogólnie narodził się jakby tylko po to, by umrzeć z rąk Cahira (Eamon Farren) i po 3. odcinku wszyscy o nim zapomnieli. Łącznie z widzami.
Księga monolitów to ciąg dalszy wątku, który napsuł krwi fanom
Artefakt, który ma zawierać elficką wiedzę sprzed Koniunkcji Sfer (którą można wykorzystać do pozbycia się spiczastouchych), istnieje tylko w serialu Netfliksa. To kontynuacja monstrualnego odejścia od uniwersum Andrzeja Sapkowskiego. Monolity pojawiły się już w 2. sezonie i "Rodowodzie krwi" i są bramami do innych światów, przez które przedostają się np. potwory. Zobaczymy, jak to będzie dalej rozwijane i czy okaże się, że ta zmiana faktycznie była potrzebna. W tym sezonie jest o tym tylko wzmianka, więc możliwe, że jednak to odstępstwo okaże się kolejnym zbędnym wymysłem twórców.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.