Meczem z Irlandią reprezentanci Polski potwierdzili, że nasza drużyna narodowa popadła w permanentne przeciętniactwo. I to z trzema zawodnikami mistrza Niemiec w składzie, z bramkarzami z Anglii i kilkoma utalentowanymi młodymi wilkami. Dlaczego, jeżeli jest tak dobrze, jest tak źle? Którego elementu w układance Fornalika brakuje?
W teorii skład naszej kadry wygląda imponująco: bramkarze z Premier League, kilku przedstawicieli wszystkich czołowych europejskich lig: hiszpańskiej, francuskiej i niemieckiej, a wszystko to zwieńczone wisienką w postaci trójki dwukrotnych mistrzów Niemiec z Borussii Dortmund. Kiedy w 2002 roku nasza reprezentacja jechała „po złoto” do Korei i Japonii, mogliśmy pochwalić się co najwyżej wicemistrzami Bundesligi i kilkoma zawodnikami grającymi za naszą zachodnią granicą. Ówczesny gwiazdor kadry – Emmanuel Olisadebe – biegał po murawach w Grecji i nie był w kręgu zainteresowań najlepszych klubów na świecie. A jednak tamta kadra potrafiła osiągnąć sukces, bo przecież jako pierwsza ze strefy europejskiej, awansowała na Mundial 02’. Dziś nasza papierowa reprezentacja może budzić nadzieje, która pryska zazwyczaj niedługo po pierwszym gwizdku sędziego. Tak jak w środowym meczu z Irlandią.
Momentami graliśmy bardzo ładnie. Ofensywne ataki bez kompleksów, kilka niezłych sytuacji, próba gry z pierwszej piłki – to mogło się podobać. Przygotowanie fizyczne i kondycyjne także nie pozostawiało wiele do życzenia. I co? No i nic. To właśnie nasz największy problem – nic. Poszarpaliśmy się i dostaliśmy dwa kuksańce. Po 90 minutach, ze spuszczonymi na kwintę nosami, mogliśmy wracać do Warszawy. Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? Gdzie tkwi nasz problem?
Grzech główny: brak kreatywności
Bezsensownym wydaje się argument trenera Waldemara Fornalika, który żalił się niedawno na łamach prasy, że w ogóle nie ma czasu na treningi z reprezentantami. Żadna to nowość, Panie Selekcjonerze. Przecież w takiej samej sytuacji byli wcześniej Engel, Janas, Beenhakker i Smuda. W takiej samej są selekcjonerzy na całym świecie. Oczywiście, że można szachować przykładem Hiszpanii, której podstawowa jedenastka składa się praktycznie tylko z piłkarzy Barcelony i Realu Madryt, ale to sytuacja wyjątkowa. Dlatego Fornalik zamiast marudzić, powinien znaleźć w końcu optymalne rozwiązanie taktyczne (oraz kilka ciekawych sposobów na rozegranie stałych fragmentów gry), które pozwoli wykorzystać potencjał, jaki posiadamy. Łatwo jest mówić czy pisać – ale przecież za coś selekcjoner pobiera co miesiąc 150 tys. zł.
Czy powinniśmy grać z kontry? To właściwie pytanie retoryczne, bo… nie mamy innego wyjścia. Husarskie ataki sprawdziły się w 2002 i 2006 roku, z tego doświadczenia należałoby skorzystać także dziś. Z drugiej jednak strony selekcjoner Fornalik powinien maksymalnie wycisnąć cytrynę: wśród skrzydłowych mamy przecież oprócz Kuby Błaszczykowksiego, Kamila Grosickiego, Macieja Rybusa, Sławomira Peszkę, Pawła Wszołka, Kubę Koseckiego i Szymona Pawłowskiego. I o ile trzej ostatni dopiero wskakują na beenhakkerowski „international level”, o tyle Kuba, „Grosik”, „Ryba” i „Peszkin” z powodzeniem mogą grać w pierwszym składzie naszej kadry. Grzechem byłoby zmarnować ich siłę uderzeniową na rzecz drewnianych defensywnych pomocników w stylu Dariusza Dudki. Inna sprawa, że zarówno Eugen Polanski, jak i Grzegorz Krychowiak, do wirtuozów futbolu także nie należą i dlatego też warto byłoby wykreować „nowego” Szymkowiaka – może będzie to Wolski, może (choć raczej nie) Obraniak? Brakuje nam kreatywności – to pewne jak w banku.
Tu pojawia się kolejna zagadka: co z atakiem? Dziś możemy pochwalić się tylko jednym golleadorem – Lewandowskim. Reszta snajperów, choć w tym wypadku to określenie bardzo umowne, nie tylko nie może się z nim równać, ale tak naprawdę ciężko ich nazwać napastnikami – Artur Sobiech permanentnie grzeje ławę w Hannoverze, Arkadiusz Piech już dawno przestał zachwycać, a jego imiennik Milik dopiero musi walczyć o swoje w Leverkusen. Nawet gdyby Fornalik chciał zagrać dwoma snajperami, to… nie ma kim.
Rozwiązaniem mogłoby być postawienie na dwóch ultraofensywnych pomocników, ale co wtedy z obroną? I tak źle, i tak niedobrze. Może więc, zamiast dostosowywać taktykę do piłkarzy, dostosować piłkarzy do taktyki? A to mogłoby się wiązać z tak rewolucyjnym pomysłem jak… ławka rezerwowych dla Roberta Lewandowskiego! Brzmi to szokująco, ale nie bylibyśmy pierwszą reprezentacją, która grałaby bez napastnika. Silniejsza pomoc mogłaby przynieść nam więcej pożytku, niż szarpanie się samotnego desperado, który prawie nie otrzymuje podań od swoich kolegów, a kiedy już je otrzyma, przez jakąś dziwną, nieodgadnioną klątwę, nie może strzelić bramki.
Niewykorzystany potencjał
Najbardziej boli niewykorzystanie umiejętności trójki muszkieterów z Dortmundu. O ile Kuba Błaszczykowski zazwyczaj sieje wiatr w pomocy, o tyle Łukasz Piszczek, zawsze, kiedy zakłada biało-czerwoną koszulkę, prezentuje się znacznie poniżej swojej optymalnej dyspozycji. W Bundeslidze ta dwójka, to przecież najlepsza prawa strona wśród wszystkich zespołów. W reprezentacji jest jednak coś, co blokuje to koło zamachowe BVB.
Tematem na oddzielną książkę jest Robert Lewandowski jego strzelecka demencja, która trwa od… meczu z Grecją na Euro 2012. Od tamtego pojedynku minęło aż 245 dni, a, że mecz z Ukrainą rozegramy dopiero 22 marca, dni bez bramki uzbiera się przynajmniej 288! W tym czasie Robert zdążył zagrać z Rosją, Czechami, Estonią, Czarnogóra, Mołdawią, Anglią, Urugwajem i Irlandią. Co ciekawe, w tym samym czasie „Lewy” strzelił dla Borussii Dortmund 19 bramek (13 w Bundeslidze, 4 w Lidze Mistrzów, po jednej w Pucharze i Superpucharze Niemiec). Gdyby choć 25% swojej dyspozycji pod bramką rywala z boisk Bundesligi, przeniósł na kadrę, być może dziś bylibyśmy liderami eliminacyjnej grupy H z wygranymi z Czarnogórą i Anglią na koncie.
A nie jesteśmy.
Posucha panuje także po przeciwnej stronie boiska – w defensywie, w której ewidentnie brakuje lidera. Nie mamy dziś w kadrze kogoś pokroju Tomasza Wałdocha, Jacka Bąka czy Michała Żewłakowa. Brakuje inteligentnego, ułożonego dyrygenta, który będzie dowodził zespołem z płyty boiska. Do miana kogoś takiego mógłby pretendować Marcin Wasilewski z Anderlechtu Buksela, ale jego problem polega na tym, że w ogóle przestał grać. I dopóki w stolicy Belgii nie zmieni się trener, „Wasyl” wciąż będzie na ławce. A stamtąd, jak wiadomo, dosyć trudno instruować kolegów. Reszta piłkarzy albo nie ma charyzmy, ale odpowiednich umiejętności. Z całym szacunkiem dla Kamila Glika z Torino czy Marcina Komorowskiego z Tiereka Grozny, ale zawodnikami na poziomie reprezentacji są raczej z braku laku. Salamon? To melodia przyszłości.
Nasza siła to miraż
W ostatnich dniach bardzo dużo mówiło się o także młodych Polakach, którzy zdecydowali się wyjechać na zachód. – Są odważni, nie boją się ryzykować i wyjeżdżają – mówił niedawno w rozmowie z naTemat.pl Sławomir Peszko. Nasza piłkarska młodzież jest jednak ostatnio lekko zagubiona. Rafał Wolski przez kilka miesięcy był kontuzjowany, a teraz dopiero dochodzi do formy we włoskiej Fiorentinie. W dobrej dyspozycji jest Arkadiusz Milik, ale trener Bayernu Leverkusen Sami Hyypia wprowadza go do zespołu bardzo, bardzo powoli. Większych szans na grę w AC Milanie nie będzie miał na razie Bartosza Salamon. Lepiej mają się młodzi w Legii – Kosecki, Łukasik i Furman, ale oni nie prezentują jeszcze poziomu reprezentacyjnego.
Okazuje się, że nasza siła jest tylko mirażem. Co z tego, że Krychowiak gra we Francji, jeżeli broni się przed spadkiem? Tak samo Boruc w Anglii. Bez wielkich perspektyw na sukces jest Glik, czy Grosicki, tylko trochę lepiej wiedzie się Komorowskiemu. Może więc czas zdjąć różowe okulary i przejrzeć na oczy? I co wtedy? Zostaje chyba tylko pogodzenie się ze stanem rzeczywistym i faktem, że w najnowszym rankingu zajmujemy 56 miejsce. A ranking ten, okazuje się, jest jednak wymierny… No, zawsze zostaje nam zaśpiewanie, że nic się nie stało, albo jutro będzie lepiej.
Uważam, że w pierwszej połowie mieliśmy przewagę, mieliśmy sytuację "sam na sam" i co najmniej jeszcze jedną dobrą okazję do zdobycia bramki. Nie czyhaliśmy tylko na błędy dobrej defensywy irlandzkiej. O sytuacje nie było łatwo. Nie wiem, czemu druga połowa była gorsza. Robiliśmy zmiany, które miały zmienić obraz gry na lepsze, ale to Irlandczycy z każdą minutą stawali się groźniejsi. Straciliśmy bramki po sytuacjach, w których nie powinno się ich tracić.