"Myślałam, że chyba dosłownie każdy w Polsce słyszał o tym wypadku i może chwilę będzie spokój. Jakież było moje zdziwienia, jak wczoraj w nocy, na tych samych alejach znowu było to samo" – napisała na Instagramie znana tatuażystka z Krakowa. Nawiązała do koszmarnego wypadku, w którym życie stracił 24-letni Patryk Peretti i troje jego kolegów.
Reklama.
Reklama.
Tragedią syna Sylwii Peretti i jego kolegów żyje niemal cała Polska
W nocy 15 lipca, około 3:00 w Krakowie, miał miejsce tragiczny wypadek. Osoba kierująca Renault Megane, poruszając się Aleją Krasińskiego w stronę Mostu Dębnickiego, niespodziewanie straciła kontrolę nad pojazdem. Samochód zahaczył o słupki na drodze, przemknął przez skrzyżowanie na lewo uderzając w słup sygnalizacji świetlnej oraz latarnię uliczną, po czym zjechał, dachując, ze schodów na Bulwar Czerwieński, gdzie w końcu uderzył w betonowy mur otaczający ścieżkę dla pieszych.
Służby ratownicze szybko dotarły na miejsce zdarzenia. Strażacy wydobywali poszkodowanych z wraku, a ekipa pogotowia starała się ich reanimować. Mimo wysiłku ratowników, czterech mężczyzn, którzy byli w samochodzie, nie przeżyło. Ofiarami wypadku byli mieszkańcy powiatu wielickiego w wieku od 20 do 24 lat.
W rozmowie z Pudelkiem Adam Zajkowski, menadżer Sylwii Peretti potwierdził, że ofiarą wypadku był właśnie syn celebrytki. – Dzisiaj o 3 w nocy Patryk jako pasażer samochodu zginął w tragicznych okolicznościach. Jest to tragedia dla Sylwii i dla nas wszystkich. To się zdarzyło dosłownie przed chwilą – powiedział.
Menadżer popularnej bohaterki "Królowych życia" w wyniku zamieszania związanego z tragedią omyłkowo stwierdził, że Patryk Peretti zajmował miejsce pasażera. To jednak zdementowała policja.
– Wszystkie ustalenia wskazują, że to Patryk P. kierował wskazanym samochodem. W szczególności wskazują na to czynności identyfikacyjne na miejscu zdarzenia, materiał fotograficzny i nagranie z monitoringu ulicznego, na którym widać jak Patryk P. chwilę przed wypadkiem wsiada za kierownicę swego samochodu – wyjaśnił mł. insp. Sebastian Gleń w rozmowie z PAP, na którą powołał się Onet.
Wypadek syna Peretti nie zniechęcił krakusów do rajdów? "Znowu ściganki"
W niedzielę (16 lipca) na instagramowej relacji Justyny Plec (warto nadmienić, że ponad rok temu kobieta zabierała głos ws. dziar Julii Wieniawy) pojawił się nowy wpis. Znana tatuażystka, która mieszka i pracuje w Krakowie, odniosła się do potwornej tragedii, która wydarzyła się zaledwie dzień wcześniej.
Z jej wpisu wynika, że mieszka w okolicach Alei Krasińskiego. "U nas w mieszkaniu słychać te nocne rajdy po alejach, na których rozwaliło się ostatnio tych 4 chłopaków. I w noc ich śmierci, koło północy jeszcze słyszeliśmy jakieś nocne ściganki" – zaznaczyła na wstępie.
Tatuażystka dała do zrozumienia, że była przekonana o tym, że koszmarny incydent da do myślenia innym kierowcom. Jej relacja wskazuje jednak na to, że wypadek syna Peretti nie odstraszył krakusów od szybkiej jazdy.
"I tak sobie myślałam, że chyba dosłownie każdy w Polsce słyszał o tym wypadku i może chwilę będzie spokój. Jakież było moje zdziwienia, jak wczoraj w nocy, na tych samych alejach znowu było to samo" – oznajmiła tatuażystka.
"Ja nie wiem, czy to była jakaś forma upamiętnienia tych chłopaków, czy o co tam chodziło. Ale naprawdę byłam w ciężkim szoku, że tak bardzo można nie wyciągnąć wniosków. I robić ze wspólnej przestrzeni prywatny to wyścigowy. Dokładnie w tym samym miejscu, dokładnie noc po tym wypadku" – podsumowała.
Wielu internautów, komentując tragedię, również zwróciło uwagę na to, że w Polsce jest spora grupa "fanów ulicznych wyścigów", którzy swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem zagrażają życiu innych uczestników ruchu.
Policja skomentowała plotki o prędkościomierzu
W mediach społecznościowych zaczęło huczeć od doniesień, według których we wraku pojazdu wskazówka prędkościomierza zatrzymała się na wartości 160 km/h. Zaczęto sugerować, że to właśnie z taką prędkością kierowca przemieszczał się po Krakowie.
W rozmowie z "Faktem" do tych doniesień odniósł się rzecznik małopolskiej policji, mł. insp. Sebastian Gleń. Ten jednak zdementował pogłoski. – To jest nieprawda, jakiś fake news. Wskazówka prędkościomierza na pewno nie zatrzymała się na takim poziomie – powiedział.
– Nie będziemy mówić o dokładnej wartości. Mogę dodać, że była niższa, ale to nie jest wyznacznik w ustaleniu prędkości samochodu w chwili wypadku – stwierdził, po czym podsumował: – Podczas zderzenia wskazówka mogła się samoczynnie przesunąć. To biegli są od tego, aby określić, z jaką prędkością poruszał się pojazd.
Z ustaleń krakowskiej prokuratury wynika, że auto poruszało się z prędkością 120 km/h w miejscu, gdzie obowiązuje ograniczenie do 40 km/h. Nie wiadomo jednak, jaką prędkość osiągnął pojazd w samym momencie dachowania i wypadku.
Redaktorka, reporterka, koordynatorka działu show-biznes. Tematy tabu? Nie ma takich. Są tylko ludzie, którzy się boją. Szczera rozmowa potrafi otworzyć furtkę do najbardziej skrytych zakamarków świadomości i rozjaśnić umysł. Kocham kolorowych i uśmiechniętych ludzi, którzy chcą zmieniać szarą Polskę. Chcę być jedną z tych osób.