Joanna o marszu w Krakowie: "Ustawili tych samych policjantów z interwencji"
redakcja naTemat
26 lipca 2023, 08:06·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 26 lipca 2023, 08:06
– We wtorek na marszu przed komisariatem ustawili dokładnie tych samych policjantów, którzy interweniowali wobec mnie. Oni chyba naprawdę myśleli, że ja się wciąż boję. Patrzyłam im w twarz – mówi Joanna z Krakowa, która została upokorzona przez funkcjonariuszy po tym, jak zażyła tabletki poronne.
Reklama.
Reklama.
We wtorek w największych polskich miastach odbyły się demonstracje związane z historią Joanny z Krakowa. Zorganizowane zostały pod hasłem "Solidarnie z Joanną", a protestujący zebrali się pod komisariatami policji w imię sprzeciwu wobec tego, jak zachowali się wobec kobiety funkcjonariusze.
Joanna z Krakowa: Na marszu byli ci sami policjanci z interwencji
W środę rano kobieta była gościnią programu "Jeden na jeden" w TVN24, gdzie opowiedziała o tym, jak z jej perspektywy wyglądał marsz w Krakowie.
– Mam wrażenie, że w trzy dni ukończyłam 300 lat terapii. Zrozumiałam, że ja sama za siebie się wstawiłam, zrozumiałam, że już nigdy nie muszę się bać i wiem, że nie będę szła sama. Znałam wcześniej to hasło, skandowałam je wiele razy, ale naprawdę teraz je rozumiem – powiedziała.
– Na tym marszu przed tym komisariatem ustawili dokładnie tych samych policjantów, którzy wzięli w tym udział – powiedziała.
– Jest pani pewna? – dopytała Agata Adamek.
– Tak. Oni chyba naprawdę myśleli, że ja się wciąż boję. Patrzyłam im w twarz. Jeden z nich założył maskę, on był dla mnie najgorszy. Oczywiście, że specjalnie ich wzięli, nawiązywałam z nimi kontakt wzrokowy, ale chyba mieli z tym problem – odpowiedziała.
Przypomnijmy, kobieta zażyła środki poronne, ponieważ ciąża zagrażała jej życiu i zdrowiu, a gdy po pomoc zgłosiła się do lekarki, ta wezwała do niej dwa patrole policji. – Policjantki kazały mi się rozebrać do naga, robić przysiady i kaszleć... To był najtrudniejszy dla mnie moment, bo poczułam, że nikt mnie nie ochroni przed tym. Wiedziałam wtedy, że jestem sama w tej sytuacji. Zostałam odarta z godności i to było bardzo upokarzające – opowiadała w TVN24.
Jak informowaliśmy w naTemat, policjanci z Krakowa w pierwszym oświadczeniu wskazywali między innymi, że kobieta "odpowiadała na pytania w sposób chaotyczny i wyczuwalna była od niej woń alkoholu". Ta wersja zniknęła ze strony krakowskiej policji. Opublikowano drugi komunikat, dużo bardziej wyważony.
"W nawiązaniu do materiału telewizji TVN24 dotyczącego sytuacji sprzed 3 miesięcy, która miała miejsce w Krakowie, informujemy, że interwencja policji nastąpiła po zawiadomieniu służb przez lekarza psychiatrę o możliwej próbie samobójczej jego pacjentki i przyjęciu przez nią substancji niewiadomego pochodzenia" – czytamy. "Interwencja była zgłoszona do miejsca zamieszkania kobiety, lecz potem była kontynuowana w placówkach szpitalnych" – dodano.
KGP przerywa milczenie w sprawie Joanny
W ubiegłym tygodniu komendant główny policji Jarosław Szymczyk zorganizował konferencję prasową, na której stwierdził, że to jego ludzie padli ofiarą w tym skandalu. Z pokrzywdzonej kobiety zaczął natomiast robić osobę niezrównoważoną.
– Nie zgodzę się na publiczny lincz na moich ludziach. Oni chronili życie pani Joanny i chronili życie innych ludzi, którzy być może sięgnęliby po te środki, które pani Joanna zażyła – mówił Szymczyk.
W niedzielę komendant był gościem w Polsat News. – Z dostępnych obecnie materiałów nie wynika, że kontrola wewnętrzna policjantów interweniujących ws. pani Joanny z Krakowa zakończy się przedstawieniem wniosków dyscyplinarnych lub karnych – przekazał.