Sportowców ciągle spotykają jakieś nieszczęścia. Jedni siadają przypadkiem na strzykawce ze sterydami, inni kupują w sklepie izotoniki z dodatkiem dopingu. Ich tłumaczenia są równie wiarygodne co kariera Natalii Janoszek w Bollywood. Robert Karaś, polski triathlonista, w którego organizmie wykryto dwie niedozwolone substancje – drostanolon i meldonium – postanowił nie iść tą drogą i przyznał się do zażywania dopingu. Powody, które wymienił, są dla mnie kompletną abstrakcją.
Reklama.
Reklama.
"Hormonalny Karaś" – gwiazda ultratriathlonów
Zacznę od tego, że straszniewkurza mnie trend na "tiktokowych sportowców", którzy zrobią wszystko, żeby zaistnieć. Tacy ludzie wchodzą na rękach na Rysy, biją kolejne nikomu niepotrzebne rekordy. Robią to dla pieniędzy, followersów i – być może – żeby sobie ulżyć. I takim sportowcem jest Robert Karaś. To mocny zawodnik, ale olimpijskiej czołówce może – co najwyżej – podawać wodę. Pewnie dlatego startuje w formatach typu "ultra".
Karaś to jeden z niewielu triathlonistów, którym udaje się zarabiać na sporcie. Jego popularność w dużej mierze wynika z tego, że jest partnerem Agnieszki Włodarczyk, jednej z najpiękniejszych i najbardziej rozpoznawalnych aktorek w Polsce. Na Instagramie obserwuje go ponad 400 tysięcy osób. Dla porównania Aleksandrę Mirosław, wielokrotną medalistkę we wspinaczce sportowej, prawie cztery razy mniej.
Jeśli chodzi o największe sportowe sukcesy Roberta Karasia, to w maju tego roku w Brazyliipokonał on dystans 10-krotnego Ironmana (38 km pływania, 1800 km jazdy na rowerze i 422 km biegu) ustanawiając nowy rekord świata: 164 godziny, 14 minut i 2 sekundy, poprzedni poprawiając o 18 godzin. Pamiętam, jak kibicowała mu wtedy cała Polska, a Karaś z reprezentanta niszowej dyscypliny, stał się "naszą narodową dumą".
Trudno uwierzyć, że zaledwie 5 miesięcy wcześniej Karaś zmagał się z poważną kontuzją. – Miałem cztery złamania – wyznał w rozmowie z Tomaszem Smokowskim z "Kanału Sportowego". "W styczniu leczyłem złamania ręki, żeber i stopy" – napisał na swoim Instagramie. W lutym czekała go walka na gali Fame MMA. Karaś, żeby wyzdrowieć i móc się na niej stawić, zażył substancje zabronione przez Światową Agencję Antydopingową (WADA).
Nie wiem, ile Karaś zarobił na walce w cyrku zwanym Fame MMA, ale wiem, że stracił coś, czego nie da się kupić za żadne pieniądze – rekord świata, dobre imię, powszechny podziw. To jednak nie koniec. Triathlonista ubolewał niedawno w mediach, że z powodu afery dopingowej wypowiedziano mu kontraktwart 600 tys. złotych. Cóż... Jak się umie wystawiać tyłek do zastrzyków, to nie można mieć pretensji, że jest się w niego kopanym...
Sterydy podał mu "hobbysta"
– Kolega, który trenował na sali, polecił mi pójść do jednej osoby mówiąc, że niczym się nie suplementuję – opowiadał Karaś na antenie "Kanału Sportowego". – Spotkałem się z tym człowiekiem, Michałem, mówiąc, że jestem triathlonistą i mam badania po każdym starcie. W moim organizmie musi wszystko grać – kontynuował.
– Wiedziałem, że to biorę, natomiast nie zagłębiałem się co to jest, bo miałem to w dupie. Zapytałem się, czy to jest legalne. Powiedział mi: "72 godziny i nie będziesz miał w organizmie", więc wiedziałem, że to jest coś nielegalnego – przyznał.
Testy antydopingowe wykazały, że Karaś przyjmował drostanolon – steryd, syntetyczną pochodną testosteronu stosowaną przez osoby uprawiające sporty siłowe i kulturystów. Preparatu oczywiście nie stosuje się na złamania, a okres jego wykrywalności w organizmie wynosi od dwóch do trzech tygodni. To budzi uzasadnione podejrzenie, że Karaś zażywał środek nie tylko w lutym.
Drugim środkiem wykrytym w organizmie Karasia jest meldonium – lek wykorzystywany w leczeniu choroby niedokrwiennej serca. Sportowcy wykorzystują preparat, aby poprawić swoją wytrzymałość – w sam raz na triathlon.
Teraz Karaś ma pretensje do całego świata, bo środki, który przyjął świadomie, zamiast utrzymywać się w jego ciele przez trzy dni, utrzymywały się przez kilka miesięcy. Stwierdził też, że sterydy zażywał pod kątem MMA, a nie triathlonu i nie miały one wpływu na jego wynik w Brazylii. Okej, może faktycznie jest nadczłowiekiem i do każdego sportu ma inny organizm, ja mam jeden, nie zmieniam go jak marynarki.
Szczerze? Co za ignorancja, co za bezczel...
Wszyscy biorą? To mit
W historii Karasia szczególnie niepokoi mnie jedno – to, ile ludzie są w stanie poświęcić, żeby imponować innym, bić rekordy, chwalić się osiągnięciami w social mediach, stwarzać pozory, zarabiać pieniądze. To nie jest normalne, to nie jest zdrowe. Wyobraźmy sobie, żeby Iga Świątek wychodzi na kort ze złamaną ręką albo walczy w klatce – to jest niedorzeczne i dobrze obrazuje, czym "sport tiktokowy" różni się od prawdziwego.
Nie można mówić, że "trzeba zalegalizować doping, bo wszyscy biorą". Po pierwsze, nie wszyscy biorą, czego dowodzą tysiące testów wykonywanych przez WADA. Po drugie, mówimy o środkach, które niszczą serce, zwiększają ryzyko zatorów, mogą wywołać udar. Niektórzy śmieją się, że sterydy wywołują "wrodzone wady serca" – ma to sens. Ludzie, którzy nie chcą niszczyć swojego zdrowia, nie mogą być dyskryminowani przez tych, którzy to robią. Wręcz przeciwnie, to sportowców-dopingowców trzeba tępić, tępić i jeszcze raz tępić.
Dla mnie opowieść o Karasiu to historia nie tylko oszusta i ignoranta, ale przede wszystkim szaleńca, który nie potrafił zaakceptować własnych słabości i powiedzieć sobie "stop", ryzykując własną karierę i zdrowie. Przecież taki hobbysta mógł mu wstrzyknąć cokolwiek... Dla mnie to chore. To chore, że człowiek, który latami wdrapywał się na szczyt, spadł z niego bezpowrotnie. I to przez własną pazerność.
Jestem lingwistką, zoopsychologiem, behawiorystką i trenerką psów. Na łamach portalu naTemat doradzam, jak mądrze wychowywać czworonogi i bronię praw zwierząt. Poruszam też inne tematy, które są dla mnie ważne.