Po kilku latach żmudnych negocjacji porozumiał się z Konfrontacja Sztuk Walki. Paweł Nastula, złoty medalista Igrzysk Olimpijskich z Atlanty, jedyny Polak w PRIDE, najlepszej niegdyś federacji na świecie PRIDE, w końcu zadebiutuje w KSW. W rozmowie z naTemat.pl opowiada: "Żona prosiła, abym odpuścił, ale jestem uzależniony od sportu. W KSW odbędę moje ostatnie walki w karierze. Najbliższa już 16 marca w Warszawie!".
Po co Pan wraca na ring? Z nudy, ambicji? A może kasa się skończyła?
Paweł Nastula: Widzę, że jak w walce – zaczynamy na ostro!
Rozmowa musi być ciekawa.
Powodów nie brakowało. Są one zawarte w umowie, ale na ten temat niestety nie mogę rozmawiać. Najważniejsze jest to, że razem z właścicielami KSW spotkaliśmy się we wspólnym punkcie. Szczególnie biorąc pod uwagę mój wiek…
Lata bolą?
Lata się już czuje. Mam ich 42 – teraz już powinno się te lata odejmować, a nie dodawać (śmiech).
Andrzej Gołota powiedział niedawno, że chyba oszalał, że w wieku 45 lat chce wracać na ring. Pan też oszalał?
W tym momencie życia chyba faktycznie powinienem skupić się na rodzinie. Iść na spacer, do jakiegoś lasku. Może do kina, na jakieś spotkanie. Ale na pewno nie na ring!
Nie jest to niebezpieczne?
Nie myślę o tym w tych kategoriach. Jestem uzależniony od walki, od sportu. Zdaje sobie sprawę, że mój organizm nie ma 20 lat i teraz, po ciężkich treningach, dość długo muszę dochodzić do siebie. Powoli, powoli będę dziękować i schodzić ze sceny – jak śpiewają w znanej piosence. Ale jeszcze nie teraz.
Rodzina nie protestowała? Żona nie mówiła: „Paweł, po co ci to? Siedź w domu, prowadź zajęcia z judo dla dzieciaków”?
Nie, aż tak ostro nie było (śmiech). Ale była całą sobą przeciwko tej walce. Zna mnie jak mało kto i wie, że kiedy za coś się biorę, to robię to całym sobą. Nie chciała tego. Poza ty widzi, że treningi nie są dla mnie takie łatwe, jak kiedyś.
Skąd w ogóle wzięło się to MMA?
Po zakończeniu kariery w judo w 2005 roku podpisałem kontrakt z ówcześnie największą federacją na świecie – PRIDE. Wtedy… KSW dopiero się tworzyła. Znałem właścicieli, więc zaczęliśmy pewne rozmowy, ale nie trwały one pół roku, ale kilka lat! Finalizacja udała się dopiero teraz.
Dlaczego? Co Pana w końcu przekonało?
To, że na koniec mojej przygody z MMA, będę mógł walczyć w federacji, która wzoruje się na PRIDE i która już dziś jest jedną z najlepszych w Europie.
A pieniądze? Polacy płacą tak dobrze, jak płacił PRIDE?
PRIDE był wtedy najlepszą, światową federacją, więc jest różnica, ale oczywiście nie powiem nic o kwotach. To tajemnica handlowa.
Różnica jest jednak duża?
Jak powiem, że tak, albo nie, to zawsze będzie coś wiadomo. Dlatego nie powiem nic. Ja z pieniążków jestem zadowolony, ale także z tego, że przyjdzie walczyć mi w tak profesjonalnej organizacji jak KSW.
W PRIDE mierzył się Pan z najlepszymi na świecie: Antônio Rodrigo Nogueirą, Aleksandrem Jemieljanienką, Edsonem Drago. To były walki!
Nie miałem wyboru na rywali, dostałem na samym początku bardzo silnych. Nie patrzyłem jednak na nazwiska, po prostu walczyłem. Mam duszę wojownika. Poza tym nie ukrywam, że pojedynki z takimi zawodnikami, to była wielka nobilitacja. Nie każdy dostawał szansę na takie walki. Przypomnę tylko, że w tamtych czasach Nogueira był numer 2 na świecie!
I miał Pan szansę z nim wygrać.
No cóż… Szansa jest zawsze.
Różnica między Panem, a nimi była wielka?
Oczywiście. Pomyślałem, że to jeszcze nie ten poziom i czeka mnie dużo, dużo pracy. Jeżeli miałem nawiązać walkę z najlepszymi, musiałem ostro trenować. Pojawiło się też pytanie: czy nie wszedłem do MMA za późno? Z perspektywy czasu mam swoje przemyślenia i poprowadziłbym te walki inaczej. Poza tym był jeden problem, którego nie dało się przeskoczyć.
Jaki?
Moja wytrzymałość. Całe życie walczyłem w judo, gdzie runda trwa pięć minut, a tam zostałem wrzucony do klatki, gdzie wytrzymać musiałem aż 10! Dwa razy dłużej. Nie miałem doświadczenia, nie miałem obicia, a moje MMA było raczkujące. Przestawienie całego organizmu, to nie taka łatwa sprawa. Poza tym stres, kompleks nowości. A i tak wytrzymałem prawie całą rundę. Teraz mogę przyznać, że te 10 minut było dla mnie wiecznością.
Po PRIDE nie było propozycji z poważnych federacji?
Należałoby rozmawiać z moim menadżerem, ale pamiętam, że jakaś federacja się odzywała.
UFC?
Nie, UFC nigdy. PRIDE został wchłonięty przez UFC, a mi… nie chciało się już walczyć. W tamtym okresie prowadziłem za to mocne rozmowy z KSW. Po tylu latach negocjacji, dogadaliśmy się dopiero teraz.
W KSW zakończy Pan swoją zawodową karierę?
W KSW na pewno będą moje ostatnie walki. Na razie mam umowę na dwie. Później? Zobaczymy. W PRIDE na hale przychodziło po 50 tys. ludzi. Na KSW jest ich mniej, ale ta federacja i tak nie odstaje profesjonalizmem od najlepszych. Wiem, bo jako jeden z nielicznych Polaków mogę je porównać.
Gwiazdą KSW jest dziś Mamed Khalidow. Dałby sobie radę w UFC?
Myślę, że bez problemu. Ale ja nie widzę potrzeby, aby Mamed wyjeżdżał za Ocean.
Ma w KSW jak u Pana Boga za piecem?
Nie znam szczegółów jego umowy, ale domyślam się, że oprócz pieniędzy z KSW, ma także kasę z kontraktów sponsorskich. A jak pojedzie do Ameryki, to tam nie będzie tak łatwo pozyskać sponsorów. Federacja UFC nie potrzebuje dodatkowej reklamy, ale Mamed musi patrzeć na swój interes. Ale sportowo oczywiście dałby sobie tam radę.