Postanowiliśmy na własnej skórze sprawdzić fenomen disco polo. Wybraliśmy się do warszawskiego klubu "Medyk" na koncert zespołu Skaner: wśród publiczności chłopaki w eleganckich koszulach i dziewczyny na szpilkach mieszają się z klubowiczami w bluzach z kapturem. O północy na scenę wchodzi zespół Skaner i wtedy impreza zaczyna się na dobre. Tłum skacze i razem z wokalistą śpiewa o "amerykańskich chłopcu" i "lecie w Kołobrzegu".
Marta w "Medyku" spędza każdy wolny wieczór. Tu relaksuje się po pracy i zajęciach na uczelni. Na piątkową imprezę zabrała przyjaciółkę, też Martę. Dziewczyny popijają piwo przy barze. Czekają na gwiazdę wieczoru. Będzie grał zespół Skaner. W zeszłym tygodniu dziewczyny były na koncercie Boysów. Pierwsze dźwięki Skanera ściągają je na parkiet. Marty podrygują do przeboju "Mówiła mi Amore". Dziewczyny podskakują i razem z wokalistą śpiewają refren. Mogły w tym czasie być na imprezie z muzyką house czy R'n'B. Wybrały jednak koncert disco polo, bo "te kawałki każdy zna i świetnie się przy nich bawi". - House to łupanka, a przy disco polo można potańczyć, pośpiewać, pobawić się ze znajomymi - mówią. Marta wie, co mówi. Śmiało przyznaje się, że słucha takiej muzyki i nie czuje w tym obciachu. - Nikt nie chce się przyznać, że tego słucha, ale jak przychodzi co do czego, to wszyscy przy niej najlepiej się bawią - tłumaczy.
Po północy zabawa w "Medyku" rozkręca się na całego. Na parkiecie szaleją młodzi i nieco starsi. Przeważają ludzie świeżo po "dwudziestce". Pary przytulają się i wyginają w rytm muzyki. Grupki dziewczyn tańczą w kółeczku. Te bardziej odważne wskakują do klatki na środku sali. Ściągają wzrok kilku samotnych chłopaków bez pary. Marcin i Stefan przyznają, że przyszli na podryw. Koncert jest tylko pretekstem. - Muzyka jest beznadziejna, ale to nie ma znaczenia. Na takie imprezy przychodzą młode studentki, które łatwo wyrwać - tłumaczą. Amatorzy nocnego podrywu na co dzień pracują w dużej korporacji. Noszą eleganckie koszule, dobre zegarki. Mają starannie przyczesaną fryzurę. Narzekają jednak na efekt piątkowych polowań. - Szukamy "siódemek" na noc. Tutaj są jednak same "czwórki" i "piątki" - żalą się.
Kuba, student SGGW przekonuje, że do "Medyka" przyszedł po prostu dobrze się bawić. Pojawianie się na takich zabawach nie musi według niego być obciachem. Dla każdej imprezy znajdzie się bowiem odpowiedni rodzaj ludzi. - Podstawa disco polo to fajny rytm, proste słowa i muzyka pozwalająca się wytańczyć - mówi.
Jeśli tegoroczny karnawał zostanie szczególnie zapamiętany, to z pewnością za sprawą zespołu "Weekend". Do piosenki "Ona tańczy dla mnie" tańczyli chyba wszyscy, choć wielu ma problem, by się do tego przyznać. Andrzej, trzydziestoletni inspektor budowlany z Warszawy nie wstydzi się swojej miłości do disco polo. Ona przypomina mu o młodości w małym miasteczku na Mazurach. O koncercie Skanera dowiedział się z Facebooka. To zresztą już drugi koncert disco polo, na który wybrał się w tym miesiącu. Tutaj bawi się lepiej niż na imprezach w popularnych warszawskich klubach. - Na zwykłych dyskotekach ludzie bawią się sami ze sobą. Tutaj wszyscy są razem. Ludzie tańczą w parach. Ta muzyka zwyczajnie integruje - mówi.
Potencjał tkwiący w disco polo zaczęły zauważać główne media. Do tej pory ten gatunek muzyczny wstydliwie spychano na margines. Co prawda w latach 90. piosenki disco polo królowały w telewizji Polsat, jednak inne stacje to zjawisko bagatelizowały. Jeśli już o nim mówiono, to z drwiącą wyższością. Ludziom "na poziomie" nie tylko nie wypadało słuchać tej muzyki, ale i o niej rozmawiać. Krytycy muzyczni prorokowali, że gatunek wkrótce umrze śmiercią naturalną i zastąpi go dobra muzyka pop.
Tymczasem disco polo ma się dobrze. W 2012 wróciło za sprawą hitu "Ona tańczy dla mnie". Początkowo piosenka zyskała popularność na YouTube. Dziś ten utwór dorobił się aż 46 mln odtworzeń, co jest jednym z rekordów tego serwisu. Hit Weekendu można usłyszeć na weselach, prywatkach czy w dużych klubach, które do tej pory disco polo omijały szerokim łukiem. Wokalista zespołu Weekend odwiedził chyba wszystkie stacje telewizyjne, jest stałym gościem porannych programów śniadaniowych. Kulminacją szału na "Ona tańczy dla mnie" był występ zespołu na imprezie sylwestrowej Polsatu.
Dziennikarze nagle odtrąbili wielki powrót disco polo. Muzyka uznawana do tej pory za synonim obciachu przeżywa wielki renesans i coraz śmielej wkracza na salony. - Czas się pogodzić z rzeczywistością. My już są Amerykany: tak samo jak country i hip hop stanowią dziś fundament amerykańskiego przemysłu muzycznego, tak samo rodzimy rap i disco polo rządzą polską sceną. Wszystko inne to ambitny margines - przekonuje Robert Sankowski, dziennikarz muzyczny "Gazety Wyborczej".
Jesteśmy prawdziwym undergroundem
- Co jakiś czas udzielam wywiadów i podobne pytanie słyszę od kilkunastu lat. Dziennikarze pytają, czy macie teraz swoje pięć minut. My co roku gramy mniej więcej tyle samo koncertów w klubach, czy na imprezach plenerowych - mówi Robert Sasinowski, wokalista zespołu Skaner. Zaprzecza, że disco polo przeżywa obecnie jakiś szczególny renesans. - Nigdy nie weszliśmy do mainstreamu i tak naprawdę jesteśmy jedynym prawdziwym undergroundem. Cały czas jesteśmy niszowi. Siedzimy w tej swojej niszy i wcale nie jest nam tak źle - mówi. Sasinowski przyznaje jednak, że sukces zespołu Weekend wpłynął także na ich popularność. Muzycy swój kalendarz mają wypełniony po brzegi. Piątkowa impreza w "Medyku" to ich trzeci koncert w tym tygodniu. Z Warszawy jadą na Lubelszczyznę, potem do klubu w Gdyni.
Wokalista Skanera zaznacza, że zmienia się też jego publiczność. To już nie tylko ludzie z małych miasteczek, którzy weekendowe wieczory spędzają na imprezach w remizie. Coraz częściej koncertują w dużych miastach. Na imprezy przychodzą studenci, pracownicy dużych firm, a często hipsterzy, którzy chcą się pobawić przy "czymś obciachowym". - Niektórzy przychodzą, bo kochają muzykę disco polo. Inni przychodzą, bo nie kochają i chcą się z nas pośmiać. Oba powody są równie dobre, jeżeli ludzie miło spędzają czas przy piwku i przy naszych piosenkach - mówi Sasinowski.
"Nie pchamy się do mainstreamu"
Wokalista Skanera przyznaje też, że zmienia się przedział wiekowy jego publiczności. Na koncerty przychodzą coraz młodsi ludzie. Wielu z nich urodziło się w latach 90., kiedy zespoły disco polo przeżywały okres swojej największej popularności. Sasinowski zaznacza, że nie lubi podziału na muzykę lepszą i gorszą. Popularni muzycy to jego zdaniem celebryci, których znamy z kolorowych gazet, a niekoniecznie z wykonywanej muzyki. - Co to za wykonawcy, którzy nie mają znanych przebojów? - pyta. Publiczność w "Medyku" piosenki Skanera zna na pamięć. Razem z artystą śpiewa o "lecie w Kołobrzegu", "pociągu do gwiazd" czy "amerykańskim chłopcu". - To znaczy, że teksty zapadły ludziom gdzieś głęboko w sercu - mówi Sasinowski.
Wokalista Skanera cieszy się z popularności w dużych miastach. Zespół żyje bowiem głównie z koncertów. Zbliża się jednak okres Wielkiego Postu. W tym czasie życie imprezowe w małych miejscowościach zamiera. Kluby na prowincji się zamykają.Tam zabawa wróci dopiero po Wielkanocy. Skaner coraz częściej zapraszany jest do dużych mediów. Sasinowski cieszy się z tej popularności, ale jak zaznacza, nie jest mu ona potrzebna. - Jedni to chwalą, inni krytykują, a my mamy swój świat, robimy swoje, nie pchamy się do mainstreamu - mówi.
Jak na weselu
Mogłoby się więc wydawać, że disco polo ma szansę wejść do głównego nurtu. Czy słuchanie przebojów o "majteczkach w kropeczki" lub dziewczynie, która "jest szalona" przestało być obciachem? - W latach 80. czy 90. muzyka popularna mogła być ważnym elementem tożsamości grupowej. Manifestowanie gustów muzycznych wiązało się z przynależnością do środowiska. Czasami czegoś nie wypadało słuchać albo się do tego przyznawać - mówi dr Mirosław Pęczak, kulturoznawca z Uniwersytetu Warszawskiego. Według niego w ostatniej dekadzie to zjawisko straciło na znaczeniu. Muzyka nie jest już bowiem identyfikatorem przynależności społecznej, a produktem jak każdy inny. Polacy przestali się też przejmować, że z powodu preferencji muzycznych ktoś zarzuci im wieśniacki gust. - To tak jak z brakiem wstydu przy uczestniczeniu w folklorze weselnym, który ma ewidentnie wiejskie korzenie - mówi.
Po wielkim boomie disco polo w latach 90. ta muzyka wcale nie zanikła. Ciągle istniała w folklorze weselnym, ale w pewnym momencie wyszła na szersze wody. Zespoły disco polo zaczęły być zapraszane na chociażby na koncerty juwenaliowe. Muzyka powszechnie pogardzana przez bardziej wyrafinowanych słuchaczy skonfrontowała się ze społecznością studencką, którą do tej pory posądzano o dobry gust i kulturalne wyrobienie. - Okazało się, że kiedy ci studenci mają dostatecznie dużo piwa w głowie, to tracą dystans do konwencji i świetnie się przy tym bawią. Dopiero potem przychodzi kac spowodowany piwem i faktem, że jednak jesteśmy z wiochy - przekonuje kulturoznawca.
Ani miejska, ani wiejska
Muzyka wywodząca się z tradycji ludycznych nie jest fenomenem typowo polskim. Włosi bawią się przy swoim italo disco, Niemcy przy heimat music, a Izraelczycy przy disco mizrahi. Taki nurt bierze się bowiem z mieszania lokalnej tradycji z tym co mainstreamowe. To za każdym razem kultura popularna, tylko w formie mocno zdegradowanej. - To nie jest kultura ani miejska, ani wiejska. To kultura przedmiejska - mówi Pęczak. Przy okazji musi ona pasować do pewnej sztancy, by podobać się "każdemu". Piosenki muszą być skoczne, melodyjne, wokalista ma śpiewać wysokim głosem.
Piosenka Weekendu wpasowuje się w ten schemat idealnie. Dlatego Pęczaka nie dziwi jej oszałamiająca popularność. Zwraca on jednak uwagę, że bardziej wynika ona ze słabości rodzimej sceny pop. - W latach 90. wydawało nam się, że muzyka disco polo zostanie zdetronizowana na rzecz polskiego, profesjonalnego popu. Okazało się, że prochu tam nie odkryto - tłumaczy. Piosenki, które sączą się z radia, są zwykle słabe i nikt ich nie pamięta. - "Ona tańczy dla mnie" ma taką przewagę nad fałszowanym pseudosoulem, że jest melodyjna. Co z tego, że Edyta Górniak ma lepszy warsztat niż chłopak z zespołu weselnego, skoro ten chłopak śpiewa melodyjnie, a ludzie tego chcą słuchać - przekonuje.
Od kilku miesięcy w tradycyjnych mediach trwa festiwal analiz i komentarzy, które mają zracjonalizować świeżo odkrytą popularność polskiego hip hopu i disco polo. Z raperami poradzić sobie łatwiej - hip hop jawi się jako autentyczny pokoleniowy głos epoki transformacji (...)Disco polo uwiera bardziej. Rozmowę o tym gatunku łatwo sprowadzić do utyskiwania na upadek estetycznych gustów Polaków. Ewentualnie - do opinii, według których jest on jakimś wykoślawionym refleksem polskiej tęsknoty za autentyczną, zniszczoną przez PRL kulturą ludową, a jego popularność - efektem wiejskiej proweniencji naszego społeczeństwa, które tak naprawdę zamiast lansowanych przez popularne programy telewizyjne i kolorowe tygodniki celebrytów mniej lub bardziej świadomie chce czegoś naprawdę swojskiego.