logo
USA. Lekarka urwała dziecku główkę podczas porodu. Fot. Sudhin Thanawala / Associated Press / East News
Reklama.

O sprawie piszą takie media jak BBC, CNN, The New York Times, AP News, a nawet Washington Post. Do makabrycznego zdarzenia doszło 9 lipca, ale rodzice i policja hrabstwa Clayton w USA dowiedziały się o sprawie dopiero cztery dni później, czyli 13 lipca.

Lekarka urwała dziecku główkę podczas porodu

Rodzice zmarłego chłopca – Jessica Ross i Treveon Taylor – dokładnie opisali przebieg wydarzeń. W trakcie porodu naturalnego dr Tracey St. Julian użyła tak ogromnej siły, że podczas wyciągania dziecka z kanału rodnego doszło do oderwania głowy od reszty ciała.

Lekarka ciągnęła noworodka za głowę i szyję oraz próbowała obracać jego ciałem. Według zeznań kości czaszki, twarz oraz szyja były zmiażdżone. Prawnik rodziny, Roderick Edmond, powiedział dla BBC "stopy wyszły, ciało wyszło, ale nie było głowy"

Najpierw ciało dziecka zostało owinięte w koc, a lekarze podtrzymywali jego główkę. Zrobili to tak, aby wyglądało na to, że ciągle jest połączona z korpusem. Cała prawda wyszła na jaw, gdy rodzina przygotowywała zmarłego noworodka do skremowania.

Rodzice tragicznie zmarłego dziecka wnieśli oskarżenie o rażące zaniedbanie. Według nich lekarka użyła zbyt dużej siły podczas wyciągania dziecka z kanału rodnego. Podczas konferencji prasowej w Atlancie zarzucili szpitalowi także próbę zatuszowania sprawy.

W pozwie zażądano pokrycia kosztów pogrzebu niemowlęcia oraz odszkodowania kompensacyjnego w wysokości 10 tys. dolarów, czyli ponad 40 tys. złotych.

W toku śledztwa okazało się, że dziecko w ogóle nie powinno urodzić się w sposób naturalny, bowiem doszło do dystocji barkowej. Oznacza to, że przedni bark zahaczył za łuk łonowy.

Szpital zwolnił dr Tracey St. Julian

Z pozwu rodziców wynika, że dr Tracey St. Julian nie przystała przy prośbie pary i odmówiła cesarskiego cięcia. Do sprawy odniósł się także właściciel szpitala Prime Healthcare Services.

W oświadczeniu napisano, że kierownictwo i personel "składają kondolencje i myślami są z rodziną i wszystkimi osobami dotkniętymi tym tragicznym wydarzeniem". Oświadczono także, że dr St. Julian nie jest już pracownikiem szpitala.

Wraz z nią za tragedię odpowiedzą także obecne tam pielęgniarki i reszta personelu medycznego obecnego przy porodzie.