Oprócz Donalda Tuska na sukces polskiej delegacji na szczycie UE pracowało prawie 30 innych osób, z czego większość pozostaje w cieniu. O "kalkulatorach", szpiegowaniu na szczycie oraz braku snu podczas unijnych negocjacji opowiada nam Ignacy Niemczycki, były starszy specjalista w Departamencie Ekonomicznym w MSZ.
W trakcie szczytu Donald Tusk pisał na Twitterze: "Jestem po 4 redbullach i kilkunastu kawach". W ciągu tych 2 dni w Brukseli jest aż tak źle?
Ignacy Niemczycki: Na ostatnim szczycie, na którym byłem, w listopadzie, moi koledzy z zespołu nie spali około 30 godzin. To trwa strasznie długo.
Nie sposób nie zapytać: czemu tak? Po co się katować? Nie można po ludzku iść spać i zaczynać od rana?
To wszystko tak wygląda, bo przy takich negocjacjach wszyscy chcą coś ugrać w ostatniej chwili. Przyjeżdżają do Brukseli chwilę wcześniej i donoszą kolejne propozycje Van Rompuyowi. Jak Van Rompuy widział w pewnym momencie, że jego propozycja, którą miał przedstawić o 15.30, nie ma szans powodzenia, to
Budżet uchwalony, ale nierealny?
Co prawda, przywódcy państw doszli do porozumienia w sprawie podziału pieniędzy, ale może to nie być koniec problemów z budżetem. Parlament Europejski zapowiedział bowiem, że raczej budżet odrzuci. Powodem tej decyzji jest deficyt w budżecie wysokości 51 miliardów euro. CZYTAJ WIĘCEJ
zaczął szukać innego rozwiązania. Spotykał się ze wszystkimi "problematycznymi" przywódcami, żeby – kiedy już wszyscy usiądą przy stole – być pewnym, że ta nowa propozycja będzie miała duże szanse na zaakceptowanie.
Sam szczyt to nie jest tylko posiedzenie, to nie jest tylko sesja robocza. To całe wydarzenie, wszystkie konsultacje przed szczytem, w trakcie szczytu – ale poza sesją plenarną. Są przerwy, w których Van Rompuy rozmawia bezpośrednio z przywódcami, są przerwy, kiedy przywódcy rozmawiają między sobą. Jest taki moment, że rozmawiają wszyscy ze wszystkimi. Obrady wspólne są zwieńczeniem tych wszystkich konsultacji. Dlatego tyle to trwa.
Niestety, przez to całe zaplecze, które liczy i analizuje, musi być na nogach przez cały czas. Na ostatnim szczycie była taka sytuacja, że ok. godz. 24.00 Van Rompuy miał zaprezentować swoją propozycję w ciągu godziny. Wszystko jednak się przeciągnęło i projekt został położony na stole dopiero o 6 rano. Ale nikt nie wiedział dokładnie, o której ta propozycja wyjdzie, więc zespół przez cały ten czas siedział w pełnej gotowości.
Czy przynajmniej wszystko to odbywa się w jakichś normalnych warunkach? Bo o tym też krążą legendy: spanie gdzie popadnie, małe przestrzenie, delegacje stłoczone w tych biurach…
Sama siedziba Rady Europejskiej to biuro, które nie jest przystosowane do wielogodzinnego siedzenia. Mały open-space, gdzie siedzi się przy komputerze i pracuje i niewiele się to różni od zwykłych biur.
Delegacja śpi w hotelu, przeważnie przylatuje z premierem i z nim wraca, więc nie jest źle. Tylko te wielogodzinne negocjacje są trudne, więc to nie jest komfortowe doświadczenie, ale absolutnie fascynujące. Myślę, że nikt tam nie myśli o komforcie, tylko o tym, że właśnie uczestniczy w bardzo ważnych negocjacjach i chce wszystko zrobić najlepiej, jak potrafi.
Mówi Pan zespół, czyli delegacja, z której my widzimy 3-4 osoby. Co z pozostałymi osobami, które pracowały na polski sukces? Czym się zajmują, jak liczna jest ta delegacja?
Część zespołu to osławione już "kalkulatory", osoby które siedzą przy modelu finansowym i są w stanie wyliczyć, jakie będą korzyści i straty dla Polski. Oni muszą być gotowi cały czas i tylko czekają na propozycje od Van Rompuya.
Do tego są np. ludzie, którzy muszą chodzić i szpiegować. Ja byłem kimś takim.
Szpiegować?
To znaczy, taka osoba chodzi po korytarzach, tu coś zasłyszy, tam coś zasłyszy. Rozmawia z członkami innych delegacji, z każdym, z kim można w danej chwili pogadać. Tu się kogoś spotka, tam się kogoś spotka. Słyszę plotkę, potem idę ją zweryfikować u innych osób, z innej delegacji. Na tym, między innymi, polegają negocjacje na szczycie, że każdy rozmawia z każdym.
A nie jest tak, że w rozmowach obowiązuje hierarchia: przywódcy, ministrowie, ambasadorzy itd. i każdy rozmawia na swoim szczeblu?
Raczej nie zdarza się, żeby premier innego państwa rozmawiał z jakimś specjalistą z innej delegacji, ale zdarza się, że porozmawia się np. z ambasadorem. No i oczywiście jest tak, że jak zaczynamy, to mamy pewien określony, ogólny przekaz dla innych państw, z którym idzie się do pozostałych delegacji. To już jest cała taktyka negocjacyjna, żeby ogólnie w trakcie negocjacji – nie tylko na szczycie – dowiedzieć się jak najwięcej, a jednocześnie sprzedać swoje informacje. A przede wszystkim by dowiedzieć się, jaka rzeczywiście będzie propozycja Van Rompuya, chodzi się do jego gabinetu, próbujemy się dowiedzieć od innych delegacji.
W trakcie negocjacji, patrząc na polityków, widać, kto jest najważniejszy, największy? Od kilku polityków słyszałem bowiem, że w trakcie rozmów członkowie delegacji z Francji czy Niemiec potrafią zachować się nonszalancko, trochę jak "ważniaki".
Nie da się na to spojrzeć zero-jedynkowo. W pracy na poziomie roboczym, jak mój, przez ambasadorów i ministrów, jest bardzo równa. Wszyscy mają podobne
znaczenie w przygotowaniach i pracach nad szczytem i negocjacjami. Ale oczywiście jest tak, że jedno państwo ma taką wagę, a drugie inną. I wszyscy zdają sobie sprawę z tego, kto ile waży. Niemcy mają najsilniejszą gospodarkę w Unii Europejskiej i przekłada się to na ich pozycję – mogą więcej postawić w negocjacjach niż kraje mniejsze.
Tak jest przynajmniej w teorii, bo w praktyce niekoniecznie to widać. Szczególnie, że są takie kraje jak Luksemburg, który jest mały, ale zawsze potrafił się doskonale odnaleźć w negocjacjach. To często sprowadza się też do tego, jak radzi sobie w negocjacjach szef rządu. Nie wszyscy oni są świetnymi negocjatorami.
Czyli faktycznie trochę po szpiegowsku. Tu gdzieś pójść porozmawiać, tam coś załatwić, gdzie indziej wyciągnąć jakieś informacje od znajomego. Ale pewnie nie jest to łatwo do wykonania?
Sprowadza się to do tego, że każde państwo ma swoją narrację, którą chce sprzedać innym. Ważne jest, by w tej narracji ukryć to, co jest dla nas naprawdę ważne. Kiedy państwa dają swoje propozycje, każdy myśli: co tak naprawdę oni chcą osiągnąć? Na czym naprawdę im zależy? Jaki jest ich prawdziwy cel?
To nie prowadzi do snucia intryg i wzajemnej wrogości? Nie zdarza się, że jakieś państwo rozpuszcza plotki lub dezinformuje, żeby osiągnąć swój cel?
Na szczeblu delegacji jej członkowie znają się, lubią, mają do siebie zaufanie. Myślę, że niemożliwe byłyby takie szczere negocjacje, gdyby nie było zaufania. Na tym polegają unijne negocjacje, że my się znamy i wiemy, co możemy sobie powiedzieć i że nie zostanie to wykorzystane przeciwko nam.
To na pewno nie polega na dezinformacji, raczej na konsekwentnej realizacji założonej strategii. Polska miała ją od dłuższego czasu: z kim i jak negocjować, z kim współpracować. Na tym zresztą polega pomysł grupy Przyjaciół Spójności – trzymać się razem, stawić opór płatnikom netto jako państwa "słabsze". W Unii nikt nie ryzykuje dezinformacji i podstawiania nogi, bo wie, że będą następne negocjacje i to małe oszustwo może się obrócić przeciwko niemu. Oczywiście, to się zdarza, ale jest bardzo ryzykowne i na dłuższą metę się nie opłaca. Ale oczywiście taktyka negocjacyjna istnieje, nie opiera się jednak na oszukiwaniu partnerów – bo wszyscy traktują się tam jak partnerzy.
Ale nawet wśród partnerów nie ma nic za darmo. Szczególnie w polityce. Na jak duże ustępstwa musiała iść Polska, żeby dostać tak duże środki z budżetu UE?
Na takie, na jakie sobie zaplanowała, że może pójść. To też od początku się ustala w czasie tworzenia strategii. Definiuje się wewnętrznie tzw. redlines, czyli granice, których przekroczyć nie można. Definiuje się też pewne obszary, o których mówi się, że to jest ważne, choć wcale nie muszą być one istotne. Strategię trzeba ułożyć tak, by stworzyć zasłonę dymną, która utrudni innym negocjującym odczytanie czym są naszym "redlines".
Poza tym, negocjacje polegają na tym, że wszyscy muszą pójść na jakieś ustępstwa i myślę, że wszyscy to zrobili.
Jak długo przygotowuje się taką strategię?
Po zeszłych negocjacjach, dotyczących budżetu na lata 2007-2013, powstało wewnętrzne opracowanie o tym, jak te negocjacje wyglądały i wnioski na przyszłość. Sam zespół zaś zaczął pracować jeszcze przed tym, jak Komisja Europejska pokazała swoją propozycję budżetu w czerwcu 2011 roku. Taka intensywna praca zaś zaczęła się około rok wcześniej. Już wtedy zostało podjętych wiele decyzji, zarówno na poziomie politycznym, jak i roboczym. Oczywiście, zespół cały czas musi dostosowywać swoją pracę do bieżących zmian rzeczywistości. Ale na pewno nie jest tak, że tę strategię robi się na kolanie.
Pan również pracował nad tą strategią, uczestniczył w przygotowaniach i listopadowym szczycie. Donald Tusk, przy ogłaszaniu sukcesu, stwierdził: To najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Dla Pana też było to tak ważne doświadczenie?
Negocjacje budżetowe to najtrudniejsze negocjacje w Unii Europejskiej. Każdy bardzo ostro walczy o kasę dla siebie. Są one też bardzo złożone i brutalne, jest dużo czynników, którymi można manipulować, a które mogą zmienić pozycję danego negocjatora. Dlatego trzeba być bardzo uważnym, doskonale znać dokumenty, a to jest trudne. Jest to fascynujący proces, choć chwilami żmudny. Ale jestem przekonany, że wszyscy członkowie tego zespołu mają poczucie, tak jak ja, że coś fajnego dla kraju zrobili. I że ta praca dała im bardzo dużą satysfakcję.
Od redakcji: poniżej zamieszczamy listę osób, które znajdowały się w zespole pracującym nad polskim sukcesem, a o których w mediach nie było głośno. Dziękujemy!
W negocjacjach uczestniczyli:
Piotr Serafin - minister, doradca premiera ds. europejskich,
Małgorzata Kałużyńska – dyrektor departamentu ekonomicznego,
Marcin Kwasowski – z-ca dyrektora,
Wojciech Burkiewicz – naczelnik wydziału,
Kalkulatorzy: Łukasz Sosnowski, Karolina Janiak;
Osoby od polityk sektorowych: Jacek Ryba, Michał Cisowski, Patrycja Wietrzychowska,
Ignacy Niemczycki – łącznik pomiędzy Warszawą i Brukselą, a także w Brukseli w Stałym Przedstawcielstwie Polski przy UE,
Marek Prawda - amabsador,
Jan Tombiński – były ambasador,
Grzegorz Radziejewski i Mariusz Krukowski – radcy finansowi,
Michał Mazur i Tomek Husak - antici (sprawozdawcy obrad)
Cieszmy się z tego, co osiągnęliśmy, ale to tylko pierwsza połowa meczu
Polska wygrała dzisiejszą bitwę o budżet na unijnym szczycie.Teraz uzgodnienia musi zatwierdzić Parlament Europejski. Nie wiadomo, jak sytuacja się rozwinie, ale jedno jest pewne - nie służy ona dobrze budowie wspólnej Europy. CZYTAJ WIĘCEJ