W Dolinie Jaworzynki w Tatrach doszło do niebezpiecznego incydentu z udziałem niedźwiedzia. Dwunastoosobowa grupa, która nie zastosowała się do zaleceń służb Tatrzańskiego Parku Narodowego według których nie można wędrować po Tatrach po zmroku miała dużo szczęścia. Choć sytuacja wyglądała na groźną, nikomu nic się nie stało.
Reklama.
Reklama.
O wielkim szczęściu mogą mówić turyści, którzy wybrali się na wycieczkę górską po Tatrach. Podczas zejścia z Murowańca do Kuźnic, na dwunastoosobową grupę niespodziewanie wyskoczył niedźwiedź.
Choć zalecenia służb Tatrzańskiego Parku Narodowego jasno mówią, iż w okresie od 1 kwietnia do 30 listopada nie wolno wędrować po szlaku po zmierzchu, to turyści nadal znajdowali się na jednym z nich, choć było już po godzinie 20.
Jak donosi portal RMF24, pierwszy zauważył zwierzę jeden z uczestników wędrówki i powiedział o tym swoim towarzyszom. Ci jednak początkowo myśleli, że to żart, jednak po chwili sytuacja okazała się jak najbardziej poważna. W pewnym momencie niedźwiedź znajdował się w odległości zaledwie 15 metrów od grupy.
Turyści następnie postanowili zebrać się przy ławie obok zejścia na Jaworzynkę. Stamtąd mogli obserwować sytuację i widzieli, że niedźwiedź nadal na nich czeka. Nie trwało to jednak zbyt długo. Zwierzę po chwili wycofało się, prawdopodobnie dlatego, że poczuło zapach dużej grupy ludzi i się wystraszyło.
Choć ucieczka była dla nich męcząca, to szczęśliwi, że nikomu nic się nie stało zeszli do Kuźnic przy świetle latarek. W grupie znajdować się miała także nastolatka z rodziną.
Służby TPN stale monitorują rejon szlaku na Halę Gąsienicową i jak podał Filip Zięba, wicedyrektor TPN, do tej pory nie było żadnych zgłoszeń, aby turyści mieli aż tak duży problem niedźwiedziem.
Przyrodnicy z kolei obawiają się, że zwierzę mogło być wcześniej dokarmiane przez innych ludzi. Fakt, że niedźwiedź stanął na dwóch łapach, wcale nie musi oznaczać, że miał złe zamiary i chciał skrzywdzić turystów. Zwierzęta te bowiem właśnie w ten sposób dokonują obserwacji otoczenia.
Niedźwiedź najpierw zaczął pochrząkiwać, później stanął na dwóch łapach i zaczął biec za nami. Przebiegliśmy 100 m, myśleliśmy, że da za wygraną, potem kolejne 100 metrów, a on biegł dalej.
Relacjonuje dla RMF24 pan Maciej, jeden z uczestników wydarzenia.